Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:02, 11 Lip 2010     Temat postu:


Shadowdeath

Kiedy Scott oddalił się od drużyny, Jessica zmieniła się w dym i wleciała na pobliski dach. Musiała nieco spraw przemyśleć, a nieprzyjemne słowa wciąż chodziły jej po głowie. Nigdy by nie dała Wade’owi powodu do tego, by chciał ją zabić... Kobieta zasmuciła się, pogrążając w przykrych rozmyślaniach. Miała nadzieję, że Slice szybko do siebie dojdzie i nie będzie kolejną osobą, z którą się pokłóci. Tym razem nie tylko jej włosy, ale także i oczy przybrały kolor głębokiej czerni, a Jessie zdawała się być bliską płaczu. Myślała, że doszli z Summersem do jakiegoś porozumienia, że znaleźli wspólny język. Miała nadzieję, iż w końcu trafiła na kogoś, kto będzie mógł zostać jej przyjacielem, a nie jedynie kochankiem. Widać się myliła. Teraz czuła, jakby to wszystko to była jedynie maska... Swą niechęcią do Victora i zazdrością Scott zepsuł wszystko, a Shadowdeath wiedziała, iż nie chce mieć z nim nic więcej wspólnego.

Zaczynała żałować, że Cyclops nie strzelił, gdy przed nim stała. Choć zapewne zareagowałaby instynktownie i zmieniła w dym, to mimo wszystko w tej chwili wolałaby być znów u siebie i dostać tę kulkę w łeb. Ile razy płakała w samotności, gdy ktoś obok niej spał, to wiedziała tylko ona.

Obiecała sobie, że będzie dbać i pielęgnować znajomość z Victorem... Czuła... Tym razem mogło to być coś wyjątkowego, a Scott swoją ostatnią wypowiedzią i zachowaniem spalił wszystkie mosty.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:23, 13 Lip 2010     Temat postu:


Slice, Shadowdeath & Arabian Knight (Fuck yea!)


Victor zerwał się nagle z ziemi do pozycji siedzącej wciągając raptownie powietrze do płuc i niemalże ryknął głosem przepełnionym wściekłością.
- Skurwysyn!
Widać było, że jest zdenerwowany niemal do granic możliwości. Do tej pory sądził, że będzie w stanie iść w pojedynku z Deadpoolem łeb w łeb, a tymczasem okazało się, że gówno może mu zrobić. Na dodatek Wilson nie grał czysto i całe założenie honorowej walki jakie niemalże czcił Slice poszło w cholerę wraz z jego poczuciem wartości. Czy było to chwilowe czy też nie, wiedział doskonale, że spartaczył robotę dając się podejść jak dziecko. Przez głowę przemknęła mu myśl, że jest kompletnie bezwartościowy w porównaniu do ex-faceta Jessici...
- Jak mniemam dużo mnie ominęło, ale nadrobię to po drodze. Nie mamy czasu.
Stwierdził Alexander wstając na równe nogi i chowając katany do pochew, patrząc na członków swej drużyny z wyczekiwaniem. Nie dał po sobie poznać co słyszał i co myślał na temat tego wszystkiego, a widząc brak Shadow rozejrzał się dookoła próbując ją odszukać, lecz nadaremno.

Od razu rozpoznała głos i ton, wiedziała, że Slice jest wkurwiony. Wyjrzała z dachu i zerknęła na dół, a widząc go w pełni sił i na nogach, nie mogła się nie uśmiechnąć.
- Cieszę się, że już ci lepiej! - zawołała, po czym zleciała na dół. - Mam pomysł, jak możemy się dostać do posiadłości Wade’a.

- Jak widać ciężko mnie zabić.
Odparł, po czym wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Fakt, czuł się jeszcze nieco skołowany, ale wiedział doskonale, iż owe symptomy prędko ustąpią. Vic odetchnął głęboko, a po chwili zabrał głos, nie mogąc się powstrzymać, by nie uzewnętrznić swych wątpliwości.
- Dostanie się tam to jedno, pytanie jak odbierzemy mu wirusa, skoro przed chwilą wyruchał mnie jak tanią dziwkę.

- Jakoś damy sobie radę - Jess wzruszyła ramionami. - Mogę wlecieć mu do płuc i oblepić całą jego głowę tak, by nic nie widział i nie słyszał. A ty mu ją zetniesz. Wiesz, team work.

- W sumie brzmi jak plan...
Mruknął drapiąc się po zarośniętej szczęce, by po chwili wyszczerzyć zęby w szerokim uśmiechu. W zasadzie nic więcej do obgadania nie było, więc Slice klasnął w dłonie i powiedział.
- W takim razie do boju drużyna, czas uratować kolejny świat i wrócić zachlać pałę na naszej łajbie.

- Proponuję lotnisko - dodała nieśmiało Shadowdeath. - Mogłabym was zamienić w dym i byśmy się ukryli w luku bagażowym. Będzie chyba szybciej i wygodniej niż na dywanie, no i nie zmarzniemy tak - zaproponowała, patrząc się na Victora pytająco. - Albo, jeśli umiecie coś pilotować, można pożyczyć szybszy środek transportu. A jak to jest niewykonalne, to można wynająć.
Chciała jeszcze zapytać Victora, jak się czuje, ale chyba było to głupie pytanie. Biorąc pod uwagę, że został zastrzelony, pokonany i zapewne - w jego oczach - upokorzony. Cieszyła się, że ominęła go ta kłótnia z Cyckiem, bo gdyby on się jeszcze do niej dołączył, to nie wniknęłoby z tego nic dobrego. Nie mówiąc już o nerwach.

- Jednak Allach jest wielki. - stwierdził Arabian Knight i klepnął przyjaciela w ramię. - Macie rację, nie ma co dłużej zwlekać. Pomysł ze schowaniem się w luku bagażowym mi się podoba, ale jeśli ty, Victorze, potrafisz coś pilotować, to Jessica mogłaby zwinąć jakiś samolot czy śmigłowiec. Ciesz się bracie, że byłeś nieprzytomny. - dodał, marszcząc brwi. - Scott znów zaprezentował nam, jaki jest zżyty z drużyną.

- Jemu chyba bardziej by zależało na tym, by Victor zginął, niż na powodzeniu misji. - westchnęła Shadow.

- Dlatego uważam, że od tej pory powinniśmy przestać zwracać uwagę na to, co mówi i jak zachowuje się Cyclops. Pokazał, że nie potrafi działać w drużynie i następnym razem chyba będę musiał o tym porozmawiać z Polaris. - odparł Tahir. - Choć znając życie ona pewnie już dawno o tym wie.

Jessica jedynie skinęła głową, gdyż wolała pewne kwestie przemilczeć... Zwłaszcza te dotyczące Scotta i jego zachowania. Nadal nie była w najlepszym nastroju, a czarne włosy i oczy tylko to potwierdzały. Poczekała, aż Tahir zaprosi wszystkich na dywan i weszła “na pokład”. Chciała już to wszystko mieć za sobą i czuła, że kolejne spotkanie z Wade’em wcale nie będzie łatwiejsze. Trochę martwiła się o Gambita, ale przede wszystkim myślała o tym, jak mogłaby ochronić przyjaciół przed Deadpoolem.

- W tej chwili mamy większe zmartwienia, niż urażone ambicje i zepsute marzenia człowieka bez ambicji. Każda kolejna minuta spędzona bezczynnie oddala nas od sukcesu.
Powiedział nieco złowróżbnym, ponurym tonem Vic, po czym wskoczył na dywan i usiadł nad nim chwilę nad czymś dumając, bowiem minę miał wyjątkowo zafrasowaną. Po chwili jednak uniósł głowę wyżej i dorzucił.
- Znajdzie mi jakiś samolot albo helikopter, to będę go pilotował.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:09, 15 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops & Gambit

Dotarcie do Alp Szwajcarskich nie zajęło wam wiele czasu, zwłaszcza, że Gambit wykonał kilka telefonów i już miał przygotowany środek transportu czekający na niego na dachu jednego z budynków. Podróż X-Jetem była naprawdę przyjemna, dużo lepsza, niż wyprawy serwowane przez Tallus. W międzyczasie Remy wyjaśnił sytuację i dowiedziałeś się, że jesteś w Niemczech, a dokładnie we Frankfurcie nad Menem. Sytuacja miała swoje plusy – przynajmniej na miejsce docelowe nie było zbyt daleko.

Nie wiedziałeś, ile czasu minęło odkąd opuściliście z Cajunem niemieckie miasto, w końcu jednak zjawiliście się w Alpach. Wylądowaliście jakieś trzy kilometry od miejsca, o którym mówiła Jessica – na szczęście kobieta na tyle dobrze wyjaśniła Gambitowi, że mężczyzna doskonale wiedział, gdzie znajduje się osławiony domek. Resztę trasy pokonaliście pieszo, zaczajając się w lesie niemal przylegającym do otoczonej drewnianym płotkiem posiadłości Wilsona.

Wyczekaliście odpowiedni moment i ruszyliście do akcji. Gambit poruszał się niczym kot, ty podążyłeś na ugiętych nogach za nim. Z pokonaniem zamkniętych drzwi Cajun nie miał najmniejszego problemu i po chwili przywitał was spowity półmrokiem przedsionek. Po krótkim przeszukaniu salonu i kuchni, skierowaliście się obaj na piętro. Tam, ku waszemu zaskoczeniu, w sporym pokoju przypominającym salon przywitał was Deadpool.

Wade siedział wygodnie w fotelu, a tańczące w kominku obok jęzory ognia rozświetlały połowę jego zamaskowanego oblicza. Nie wydawał się zaskoczony waszym przybyciem – głaszcząc leniwie białego persa leżącego na kolanach obserwował was zaciekawiony.

- No proszę, kawaleria przybyła, by ocalić ludzkość. – odezwał się w końcu podnosząc się z fotela i zrzucając kota. Sierściuch miauknął niepocieszony i czmychnął pod łóżko. – Czyż to nie wspaniałe? Czyż to nie piękne? Zaraz poniesiecie epicką śmierć z rąk zamaskowanego mściciela. Cieszycie się?

- Gdzie jest wirus, Wilson. – Gambit nie podjął tematu najemnika. – Oddaj go po dobroci, to nie stanie ci się krzywda.

Wade mlasnął kilka razy kręcąc głową. W końcu założył dłonie na biodrach.
- Cóż za brak wychowania. Czy nie wiecie, że jak się do kogoś przychodzi w gości, to obowiązują zasady? To zostało zapisane w gwiazdach. – chwycił się teatralnie za klatkę piersiową jakby recytował jakąś sztukę. – Niestety, spóźniliście się obrońcy uciśnionych, Facade’a już nie ma ze mną. A przykro, bo polubiłem tę ciecz i z chęcią bym sam zrobił z niej odpowiedni użytek. No ale jak przyjąłem tę dużą walizkę, to nie było innego wyjścia – musiałem go oddać. – Deadpool westchnął po raz kolejny.

- Nie igraj sobie z nami, homme. Gdzie wirus? – w dłoni Gambita pojawiła się talia kart, która zapulsowała fioletowym światłem. – Chyba nie chcesz się przekonać, co zrobi z tobą cała talia, mon ami… A promienie Cyclopsa zrobią z ciebie ser szwajcarski.

- Och, nie bądź niegrzeczny. – Wade wykonał błyskawiczny ruch, a w jego dłoni pojawiło się dziwne urządzenie, jakby nadajnik. – Jeden ruch, a wysadzę cały ten dom. W piwnicy jest odpowiednio dużo C4 żeby z nas wszystkich zrobić twarożek. I zgadnijcie, który z nas przeżyje to wszystko? - Deadpool roześmiał się diabelsko.
Spojrzał na was, po czym nacisnął przycisk. Spodziewaliście się najgorszego, a tymczasem…

Nic się nie wydarzyło.

Przynajmniej przez chwilę tak wam się wydawało, bo gdy mieliście zamiar ruszyć na Wade’a, w pomieszczeniu pojawiło się z tuzin żołnierzy w białych kombinezonach. Wszyscy celowali w was z karabinów i nie wyglądało na to, by z takiej odległości mogli chybić, gdybyście wykonali jeden fałszywy ruch.

- Panowie, przywitajcie się z moimi znajomymi. – odezwał się Deadpool. – Żołnierze Kościoła Odrodzenia, do waszych usług. Ja się zmywam.

To mówiąc wyciągnął spod łóżka persa, otworzył okno i po chwili tyle go widzieliście.

- Jeszcze się spotkamy, Wilson! – warknął Gambit zerkając ponuro w stronę żołnierzy.


Shadow, Slice, Arabian Knight & Hellion

Po krótkiej rozmowie dość szybko znaleźliście środek transportu jakim był niewielki jednopłatowy samolot szkoleniowy. Przy okazji dowiedzieliście się, że znajdujecie się we Frankfurcie nad Menem, więc do Szwajcarii wcale tak daleko nie mieliście. Shadow szybko i niepostrzeżenie zwinęła samolot, a wyszkolony w pilotowaniu Slice przejął manetki i ruszyliście.

* * *

Jessica nie miała najmniejszego problemu, by odnaleźć osławioną posiadłość Wade’a w Alpach Szwajcarskich – w tej rzeczywistości znajdowała się dokładanie tam, gdzie w wymiarze Shadow. Zresztą, niewiele było osób, które potrafiły zapomnieć położonego na jednym z mniejszych szczytów efektownego domku wypoczynkowego, który siłą rzeczy sam rzucał się w oczy wszystkim turystom, którzy podróżowali niebieskim szlakiem.



Pogoda nie sprzyjała – w górach, jak to w górach, zalegał śnieg, a wiszące nisko napęczniałe chmury zwiastowały kolejny opad. Po dość krótkiej obserwacji domku, w końcu stwierdziliście, że najwyższy czas odebrać to, co trzeba. Cyclopsa i Gambita póki co nigdzie nie było widać, jednak byliście niemal pewni, że gdzieś się tutaj kręcą wyczekując momentu do ataku. Natomiast Wade nie krył się ze swoją obecnością tutaj, jeżdżąc na nartach i snowboardzie.

Gęsty las świerkowy otaczający domek od zachodu dawał wam niezłe schronienie i komfort pracy – mogliście obserwować Wilsona przez dłuższy czas nie martwiąc się o to, że wasza obecność zostanie odkryta. Wystarczyło czekać na dogodny moment i mieć oczy i uszy szeroko otwarte.

W końcu, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, postanowiliście odwiedzić posiadłość Wade’a. Z pokonaniem drzwi frontowych Jessica nie miała najmniejszych problemów – nawet bez używania swoich mocy, wciąż była świetną złodziejką, a nauka jaką swego czasu odebrała od Remy’ego nie poszła w las. Wewnątrz było cicho i spokojnie, a co najważniejsze, Deadpool najwyraźniej gdzieś zniknął.

Tahir i Hellion stali „na czatach”, a w tym czasie Jessica i Slice sprawnie zaczęli przeszukiwać parter, próbując odnaleźć charakterystyczny pojemnik z wirusem. Szybko jednak stwierdziliście, że Wilson nie jest aż tak głupi, by odłożyć go na półkę i z pewnością gdzieś go ukrył. Po niespełna kwadransie poszukiwań usłyszeliście jak drzwi do domku otwierają się. Ukryliście się w salonie, a półmrok pomieszczenia doskonale was osłaniał. Przyczajeni, widzieliście jak do domku wbiega jakiś tuzin ubranych w białe pancerze bojowe żołnierzy z bronią i kierują się na górę. Nie wyglądało jednak na to, by przyszli tutaj po Deadpoola, a chwilę później usłyszeliście jakiś stłumiony głos dochodzący z góry.

Jessica mogłaby przysiąc, że należał do Remy’ego.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 15:49, 16 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops & Gambit

Mężczyzna siedział przy biurku. Nagle ktoś otworzył drzwi i stanął za jego plecami.
- Kotku?
- Skończę tylko papierkową robotę.
- Scott, wiem że ostatnio rzeczy nie... po prostu chcę byś przyszedł do łóżka.
- To tylko kilka kwitków, Emma. Jedna z rzeczy, których przysięgłaś nigdy nie robić.
- Mam dla ciebie niespodziankę... Och, Scott... to naprawdę specjalne. To jest to, czego chcesz... - kobieta zmieniła kolor włosów na rudy, a jej strój stał się zielono-złoty. - Mam na sobie twój ulubiony strój.
- Nie baw się moim kosztem. - powiedział mutant wstając i odwracając się w jej kierunku.
- Scott, kochanie, nie chcesz spróbować?... - kobieta wyciągnęła rękę w stronę jego policzka, jednak Cyclops ją odtrącił.
- Nie dotykaj mnie.
- Nie mam nic przeciwko temu, że o niej myślisz. Jak dobra mogła by być. - zieleń kostiumu zmieniła się w czerwień. - Lub jak bardzo zła.
- Nie lubię, gdy ze mną pogrywasz, Emma.
- Och, ależ sam ze mną pogrywałeś. Gdy jeszcze Jean była w pobliżu, lubiłeś nasze zabawy, prawda?
- Nigdy cię nie dotknąłem, gdy...
- Czyli w ten sposób to u ciebie działa? Ponieważ wszystko działo się tylko w twoim umyśle, to się nie liczy? Twoje sumienie jest czyste?
- Nie jest.
Rudowłosa zbliżyła się do niego, objęła go za szyję i zaczęła zbliżać swoje usta do jego ust.
- To na ciebie zupełnie nie działa, prawda? Mieć Jean... Jean, która zrobi wszystko, czego pragniesz? Nie mogłeś jej kontrolować, była spoza twojej ligi, co? Patrzyłeś na nią i pragnąłeś być tym, kim ona... kim ty chciałeś być.
Emma wróciła do swojej postaci i złączyła się ze Scottem w pocałunku. Mężczyzna otworzył oczy i kątem oka dostrzegł swoje odbicie w lustrze. A raczej odbicie Logana.
- Jesteś chora. - odsunął się od niej i spojrzał na siebie z obrzydzeniem.
- Przestań temu zaprzeczać Scott! Wiesz, że myślałeś o tym, by stać się nim. Miłością jej życia. Biedny szczeniaczek, zapomniałeś że nie masz pazurów?

***

- Ty też miałeś takie miłe pożegnanie? - zapytał Cyclops Gambita, gdy znaleźli się już w X-Jecie.
- To znaczy? - Remy skupił się na przyrządach w kokpicie.
- No wiesz, z Jessicą.
- A co ma wspólnego nasza podróż do Szwajcarii z Jessicą? - zapytał zerkając na Scotta.
- Wystarczyło powiedzieć, że nie chcesz o tym gadać. - Summers wzruszył ramionami.
- Najwidoczniej ty chcesz gadać o rzeczach, które nie są teraz ważne, homme. - odparł spokojnie Gambit i po chwili poderwał maszynę w powietrze. - Jessica to przeszłość, teraz liczy się coś innego. Tak jak i ty zostawiłeś Jean, tak Jess zostawiła mnie. Chyba logiczne, nie, mon ami?
- Chyba masz rację. - Cyclops nie skomentował informacji o tym, że w tej rzeczywistości to on rozstał się z Jean. - Masz jakiś plan jak dostać się do domku Deadpoola tak, by nas nie zauważył?
- Planu nie mam, ale damy sobie radę. - powiedział LeBeau. - Poza tym Jessica dużo czasu spędzała z Deadpoolem i tą dziwną drużyną... 2pac, 3pac? nie wiem, jak oni się nazywali, w każdym razie trochę mi mówiła o domku w Alpach szwajcarskich, który jest najbardziej kojarzony z blichtrem... Tam ponoć rezyduje Wade, gdy chce coś przeczekać, albo zaplanować. To się zdziwi, gdy przylecimy... - mruknął Remy skupiając się na kaftanie powietrznym wyznaczanym przez komputer pokładowy.
- Pomimo wszystko proponowałbym włączyć kamuflaż, gdy będziemy w pobliżu. Wtedy będzie można wylądować nawet tuż nad nim, a nie będzie miał o tym pojęcia.
- Homme, skąd ty się urwałeś? X-Jet nie ma zamontowanego kamuflażu. - odparł Remy. - Wylądujemy w odpowiedniej odległości, a potem będziemy dymać na nogach, żeby dojść do domku Wade’a. Nie chcę, żeby nas odnalazł wcześniej, niż sobie tego życzymy. - rzucił Remy. - Z jakiej ty jesteś rzeczywistości? Co robiłeś wcześniej? Bo jakoś nie pasujesz mi na tego Cyclopsa, który dowodzi X-Men w moim świecie... - Gambit obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
- Hmm, to chyba kolejna różnica między naszymi wymiarami. U mnie było kilka odrzutowców w posiadaniu X-Men, ale każdy był praktycznie niewidoczny dla radarów. To jakaś specjalna technologia, którą wymyślił McCoy. - wyjaśnił Summers. - Odkąd zostałem przydzielony do tego śmiesznego oddziału ratowania światów wszyscy mi mówią, że nie jestem taki jak w ich rzeczywistości. Czym według ciebie różnię się od tego Scotta, którego znasz?
- Przede wszystkim charyzmą. - wyrzucił z siebie Gambit. - Nasz Cyclops to facet z krwi i kości, urodzony dowódca. Wie czego chce i ma niesamowity zmysł taktyczny. Jeszcze nigdy nas nie zawiódł jeśli chodzi o zadania, które mieliśmy wykonać. Po prostu idziesz za tym facetem w ciemno, bo wiesz podświadomie, że jesteś bezpieczny... Nie wiem, czy kojarzysz, o co mi chodzi, ale tak po prostu jest. Wygląda na to, że Scott z mojej rzeczywistości urodził się po to, by być dowódcą. Nigdy nie zostawia swojej drużyny, zawsze pomocny, z pola walki schodzi jako ostatni... Zawsze ma czas dla członków swojej drużyny i zwraca uwagę na ich potrzeby. Twardy gość... Normalnie nikomu o tym nie mówiłem, ale jestem dumny, że wybrał mnie do X-Men Blue i że mam takiego dowódcę. - Gambit odpowiedział z szacunkiem w głosie i skupił się na torze lotu.
Cyclops przez chwilę milczał, myślał o tym co powiedział Remy.
- Możesz krytykować moje postępowanie i metody działania, ale to wszystko ma swoje uzasadnienie. Nauczyłem się podejmować decyzje, które są... powiedzmy, że kontrowersyjne. I zdaję sobie sprawę z tego, do czego to może prowadzić. To nie przysparza wielu przyjaciół, ale jest konieczne do tego by odnieść pełen sukces, a nie po raz kolejny zadowalać się kompromisem. Kilku mutantów straciło życie, ale to było konieczne by reszta mogła żyć w spokoju. By osiągnąć cel, czasem trzeba coś poświęcić. Niektórzy to rozumieją, większość ma z tym problem. - odwrócił wzrok i wyjrzał przez szybę. - Poza tym nie uznaję czegoś takiego jak drużyna, nie po... zresztą nieważne. Chyba niedługo będziemy na miejscu.
- Normalnie mówisz jak Magneto. - skwitował Gambit. - Nie do końca jestem zwolennikiem tego, co mówi Profesor X, ale to, o czym teraz mówisz podchodzi mi pod fanatyzm. I źle mnie zrozumiałeś - nie krytykowałem cię, tylko stwierdziłem fakt. Różnicie się niepomiernie ze Scottem z mojej rzeczywistości...
- Przez jakiś czas należałem do Bractwa. - wyjaśnił. - W Weapon X podejście też było podobne. Ale to pozwoliło nam przetrwać.
Gambit wzruszył ramionami. Nie należał do Bractwa Wzajemnej Adoracji i nie miał zamiaru się wypowiadać w tej kwestii. Zwłaszcza, że jego dowódca, zapewne dobrze się teraz bawił z Ororo.
- Rzeczywiście... - rzucił, patrząc na jakiś wskaźnik. - Jesteśmy już prawie na miejscu. Przyczaimy się, poczekamy na odpowiedni moment i zaatakujemy.

***

- To proste pytanie, Scott. Jean była jego ulubienicą. Wyczuwał jej potencjał i zawsze bardziej skłaniał się ku telepatom. Nigdy tego nie przyznał, ale myślał, że jesteśmy odrobinę... wyżej. Hank był geniuszem i cholernie dobrze dogadywał się z ludźmi. Warren wyglądał jak bóg. A Xavier wybrał ciebie. Byś został przywódcą. Dlaczego? - Emma zrobiła krótką przerwę i zniżyła głos do szeptu. - Bo nie miałeś nic innego.

***

- Panowie, przywitajcie się z moimi znajomymi. – odezwał się Deadpool. – Żołnierze Kościoła Odrodzenia, do waszych usług. Ja się zmywam.
To mówiąc wyciągnął spod łóżka persa, otworzył okno i po chwili tyle go widzieliście.
- Jeszcze się spotkamy, Wilson! – warknął Gambit zerkając ponuro w stronę żołnierzy.

Cyclops rozejrzał się po pomieszczeniu pełnym przeciwników.
- Wiem, o czym teraz myślicie. Myślicie, że abym mógł wystrzelić z oczu strumień energii, muszę sięgnąć ręką do głowy, co? - zapytał. - Złe wieści.
Szybkim ruchem dotknął palcami ukrytego przycisku umieszczonego pod rękawiczką na wewnętrznej stroni dłoni.

Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 10:52, 17 Lip 2010     Temat postu:


Arabian Knight, Hellion, Shadowdeath i Slice

Przez całą podróż dywanem Jessica siedziała tyłem do kierunku lotu, a z jej skóry sączył się ciemny dym, osiadając na ciele i nadając mu ciemniejszą barwę. Nie mieli problemu, by zdobyć lepszy środek transportu - przecież żyli w dobie internetu oraz Google, więc szybko znaleźli jakieś prywatne lotnisko i zwinęli niewielki samalot. Całe szczęście, że była takim dobrym złodziejem i całe szczęście, że Slice potrafił to cudeńko pilotować. Na chwilę Shadow poprawił się humor, gdy pomyślała, iż jest nawet całkiem przydatna w drużynie. Ale zadowolenie zaraz minęło, kiedy przypomniała sobie o czekającym ich zadaniu.

Tahir niemal przez całą podróż na lotnisko rozmyślał o zachowaniu Cyclopsa. Zastanawiał się, jaki cel miała Polaris w tym, żeby wziąć do drużyny gościa, który w ogóle do drużyny się nie nadaje. A może to był jej podstawiony pionek? Póki co Arabian miał dość Scotta i zamierzał odpowiednio mu to zaanonsować przy najbliższej okazji - może i wcześniej był miły, mając na uwadze dobro teamu, ale dlaczego teraz miałby taki być? Skoro ktoś inny nie respektuje podstawowych niepisanych reguł egzystowania w drużynie? Skoro ktoś inny drużynę ma głęboko w poważaniu? Jego rozmyślania przerwał osobliwy widok Jessici, która najwyraźniej biła sie z myślami.
- Wszystko w porządku, Shadow? Może mogę ci jakoś pomóc? - zapytał zerkając na nią.

Kobieta odwróciła się w stronę Tahira, po czym uśmiechnęła na siłę.
- Nie, wszystko w porządku, to tylko... taki minus mojej mocy. Kiedy poziom endorfin drastycznie spada, zaczynam mieć objawy depresji i nic się na to nie poradzi - odparła spokojnie. - Więc się nie odzywam, żeby wam nie psuć nastroju i nie działać na nerwy głupim dołkiem. Nie zwracaj na mnie uwagi - machnęła ręką.

- No jak uważasz, mam nadzieję, że to nic poważnego i że gdy przyjdzie co do czego, będziesz w pełni sił. - powiedział patrząc na nią. - Może powinnaś porozmawiać z Victorem? Może to ci poprawi nastrój?

- Myślę, że on mnie nie lubi - odparła Jess, po czym odwróciła się w stronę okna, kończąc tym samym rozmowę. Wiedziała, że to wszystko to tylko głupi skutek uboczny działania mocy, więc starała się zbytnio nie oddawać paskudnemu nastrojowi i skupić na tym, co trzeba zrobić. Żałowała, że muszą ją znosić, wolałaby się zamknąć w pokoju i przeczekać, aż to minie.

* * *

Domek w Alpach przywołał wiele wspomnień i Jess szła w jego kierunku powoli, noga z nogą, zupełnie bez entuzjazmu. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak zapamiętała ze swojej rzeczywistości. A teraz ponownie musieli się zmierzyć z Deadpoolem i powstrzymać go, nim będzie za późno. A gdyby tak nawalić? Zostać tutaj... Mogłaby na nowo wszystko poukładać.

Weszli do środka, a Tahir i Hellion zostali, by w razie czego mieć oko na wszystko. Od razu wzięli się z Victorem za przeszukiwanie, przy czym Jess nieco oszukiwała. Zmieniła się w dym, by zrobić to szybciej i dokładniej. Nic jednak nie znaleźli, a po chwili do domku wpadł jakiś mały oddział żołnierzy. Bez problemu się przed nimi ukryli, chowając się w salonie, a Shadow dodatkowo zaciemniła miejsce, gdzie przyczaił się Slice. Kiedy doszedł ich hałas z góry i usłyszała głos Gambita, zaraz wróciła do swojej postaci i jęknęła cicho.
- A mówiłam mu, żeby uważał... Polecę na górę i zobaczę, co się dzieje - powiedziała do Slice’a, rzucając mu bezradne spojrzenie.

Tahir i Hellion zostali w drzwiach do salonu, by obserwować okolicę i nie wtrącać się przy okazji w to, co robią Jess i Victor. Arabian Knight był słaby w przeszukiwaniu, jeśli nie powiedzieć, że w ogóle nie nadawał się do takiej roboty - wolał więc zostawić to profesjonalistom. Julian od czasu do czasu chciał coś powiedzieć, jednak Arabian skutecznie uciszał go palcem przy ustach. Młody najwyraźniej nie lubił ciszy, nie to co Tahir, który wręcz ją uwielbiał. Arab był niemal pewny, że jeśli jeszcze w domku nie pojawili się Gambit i Cyclops, to na pewno to zrobią. Wparowanie do środka oddziału jakichś dziwnie ubranych mężczyzn z bronią utwierdziło go w przekonaniu, że coś ciekawego musiało dziać się na piętrze. Od razu skojarzył to sobie ze Scott’em i Remy’m.
Hashim dobył instynktownie sejmitara i wyjrzał zza ściany. Było czysto - schody na górę tonęły w lekkim półmroku rozświetlanym przez jakieś światło płynące z piętra. Chwilę później odezwała się Jessica.
- Nie idź sama, Jessico. - odezwał się półszeptem, tak, by wszyscy słyszeli. - Wiemy, że twoje umiejętności pozwalają ci na rozprawienie się z kilkoma przeciwnikami, ale moim zdaniem powinniśmy się trzymać razem. W jedności siła.

- Może i jestem w Exiles od niedawna, ale Arabian Knight ma rację. Powinniśmy działać razem... - odezwał się Hellion, starając się, by nikt prócz reszty drużyny go nie usłyszał. - Poza tym źle by było stracić taką laskę jak ty, Jess... - widząc w półmroku morderczy wzrok Slice’a, chłopak odchrząknął i zmitygował się. Wyglądało na to, że brodacz z regeneracją coś czuje do piersiastej blondynki. Julian nagle poczuł się jak na lekcjach u White Queen. - Ekhem... znaczy wartościowego członka drużyny, o to mi chodziło. Bez obrazy, panie Slice...

- Ależ ja nie mam zamiaru iść na górę i ich atakować - odparła zaskoczona kobieta, nie komentując tego, co powiedział Hellion. Przywykła do takich tekstów i wiedziała, że one kompletnie nic nie znaczą. - Chciałam się tylko rozeznać w sytuacji i zdać wam “raport”, byśmy mogli coś wspólnie ustalić. Lepiej być przygotowanym, wymyślić jakiś plan, niż dać się zaskoczyć... - wyjaśniła. - Na Wade’a naprawdę trzeba uważać.

- Myślę, że na tych na górze również. - szepnął Tahir. - Póki co, nie wiedzą że tutaj jesteśmy, więc jeśli pójdziemy wszyscy i zaatakujemy w jedno tempo, możliwe że damy im radę.

- A skąd wiesz, że ci żołnierze nie są tutaj by nam pomóc? - wtrącił Hellion.

- Nie wyglądają na takich, co przyszli sprzedawać ciasteczka. Poza tym za dużo tutaj zbiegów okoliczności. - sejmitar Tahira zapulsował srebrną energią. - Wybacz, Jessie, ale nie pozwolę ci iść samej na piętro... Myślę, że pozostali też nie...
Arabian Knight ruszył na palcach ku schodom nie czekając na to, co odpowie kobieta.

- No jak wolicie - westchnęła ciężko. - Alex, wybacz, ale muszę cię niecnie wykorzystać...
To mówiąc dotknęła dłonią jego policzka i przytrzymała na tyle długo, aż oboje przeszedł przyjemny dreszcz i z trudem mogła się opanować, by nie zacząć całować Victora. Jej skóra, oczy i włosy natychmiast wróciły do dawnego koloru, nawet dostała ładnych rumieńców na twarzy. - No, tak lepiej - uśmiechnęła się. - Zwarta i gotowa do działania - puściła Slice’owi oczko, po czym zerknęła za oddalającym się Tahirem. Miała zamiar zmienić się w dym i polecieć na górę nim on tam dotrze, by w razie problemów móc go osłonić.

- Wolimy.
Odpowiedział spokojnym głosem dając jej tym samym do zrozumienia, że podziela w tej kwestii zdanie chłopaków. Za bardzo się martwił, żeby pozwolić Jessie iść samej na górę, a poza tym jak Tahir słusznie zauważył, w drużynie leżała siła i nawet on, indywidualista pełną gębą, zaczynał coraz lepiej to rozumieć. Poza tym widząc zmieszanie Helliona jego wcześniejszymi słowami, Slice nie mógł pozostawić tego bez odpowiedzi i odparł uśmiechając się do niego przyjacielsko, na koniec klepiąc go lekko w ramię.
- Nie przejmuj się stary. Żaden ze mnie pan, a zaprzeczanie, że Jess to zajebista laska byłoby po prostu zwykłą hipokryzją.
No i wtedy Shadowdeath przyciągnęła jego uwagę swym dotykiem, a on momentalnie poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele oraz dreszcz podniecenia, jaki przemknął wzdłuż jego kręgosłupa. Zastanawiał się, czy to aby na pewno tylko i wyłącznie zasługa jej mocy, czy też może było w tym wszystkim coś z naturalności? Zarumienił się lekko, by po chwili dać upust emocjom. Alex przyciągnął blondynkę do siebie i bez skrępowania pocałował ją w usta z taką namiętnością, że u niejednej osoby spowodowałby uczucie głębokiego zawstydzenia. Na koniec spojrzał kobiecie w oczy, uśmiechnął się i dał jej klapsa mówiąc.
- No to zaczynamy. It’s showtime!
Slice mówiąc ostatnie zdanie dobył swych katan dając tym samym do zrozumienia, że mogą działać. Przez chwilę kobieta była jakby zamroczona i nie mogła wykrztusić z siebie nawet pół słowa. Momentalnie zapomniała o wszystkim i wszystkich, skupiając się wyłącznie na Victorze. Gdy tylko zmysłami powróciła do swojego ciała, uśmiechnęła się radośnie i raz jeszcze pogładziła mężczyznę po policzku.
- Uważaj na siebie. Drugi raz twojej śmierci nie przeżyję - powiedziała cicho, czołem opierając się o jego czoło. Musiała szybko wyrzucić z głowy wszelkie nieprzyzwoite myśli, jeśli miała jakkolwiek się przydać drużynie. Po chwili zarumieniła się po same uszy. Przecież Hellion i Arabian stali obok, a oni całowali się jakby byli sami w sypialni!

- Spokojnie. Bez bazooki raczej niewiele mi się stanie, choć wolałbym nie testować, czy odrośnie mi urwana ręka, noga albo penis.
Odpowiedział wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu. Żarty głupie czy nie, skutecznie podnosiły morale oddziału, a on jako żołnierz doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Poza tym pozwalały mu one skupić się na czymś innym, niż tylko na "strategicznych" miejscach ciała kobiety, z czym i tak radził sobie wyjątkowo dobrze jak na kogoś, kto ulegał emocjom na każdym niemal kroku.

- Wiem, że sobie dasz radę i mój niepokój jest irracjonalny. Ale my, kobiety, już tak mamy - odparła, uśmiechając się lekko. Zaiste, byłaby to wielka strata, gdyby mu coś urwało. Jednak nie zawartość jego spodni była dla Jess najważniejsza i mógł to z łatwością wyczytać z jej oczu oraz spojrzenia. - Idziemy? Jestem niemal pewna, że Remy ma kłopoty.
Nie dało się nie zauważyć, iż celowo nie wspomniała nic o Summersie. Widać jego słowa nadal ją bolały i może nawet kobieta liczyła na to, iż coś mu się stanie.

Tahir starał się nie spoglądać w stronę migdalących się towarzyszy, jednak nawet nie trzeba się było przyglądać, by słyszeć odgłosy cmokania. Przez chwilę Arabian miał nawet zamiar przypomnieć im o tym, że są na terenie wroga i należy zachować ciszę, jednak w końcu machnął ręką. Spojrzał w stronę Helliona, który, najwyraźniej zawstydzony tym, co robią Jessica i Victor szukał drobnych na podłodze. Gdy tylko się od siebie ‘odkleili’, wskazał im kierunek na górę, mając nadzieję, że pamiętają jeszcze, co mają tutaj robić. Sądząc po maślanych oczach Jessici, ona już zapomniała. Zaśmiał się cicho pod nosem. W razie kłopotów miał zamiar szybko wkroczyć do akcji i zaatakować, liczył, że pozostali również.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:57, 17 Lip 2010     Temat postu:


Żołnierze Kościoła Odrodzenia rozciągnęli się po całej długości salonu, od drzwi, aż po ścianę. Wszyscy przyjęli bojowe pozycje zerkając na Cyclopsa i Gambita. Sytuacja nie wyglądała zbyt optymistycznie, ale najwyraźniej nie dla wszystkich. Nim Cajun zdążył cokolwiek zrobić, Scott zabrał głos i... najwidoczniej ocenił ludzi w białych pancerzach jako mięso armatnie, gdyż wypalił swoimi promieniami, zdradzając własne zamiary. Kwarcowe gogle zabłysnęły czerwonym promieniem i Scott wypalił potężną dawką krwistego światła. Zdjął bez problemu dwóch zdezorientowanych żołnierzy, nim usłyszał strzały, a następnie poczuł przeszywający ból targający jego ciałem. Z przestrzelonym barkiem, prawym bokiem i lewą nogą padł na podłogę zaciskając zęby, by nie krzyczeć niczym bezbronne dziecko. Próbował jeszcze reagować, walczyć, jednak ból był nie do zniesienia. Krwawiąc, łapiąc ciężko powietrze w płuca doczołgał się w kierunku łóżka, by mieć odpowiednią zasłonę. Zadziwiające było, że wciąż żył przy takim naporze ognia.

Gambit natomiast rzucił talią kart i trzech kolejnych żołnierzy padło na podłogę. Wybuch nieco zbił z tropu resztę brygady, więc Cajun wykorzystał okazję i rzucił się ku oknu, którym wcześniej wyskoczył Deadpool. Wyglądało na to, że nie zamierzał zostać przy rannym towarzyszu i próbować go ratować. Kolejne oddane na ślepo strzały ugodziły Remy'ego w nogę, jednak mutant zdołał wyskoczyć na zewnątrz. Tyle widział poraniony Cyclops, gdy w drzwiach salonu pojawiła się reszta drużyny, a on odpłynął w ciemność.

* * *

Rozległy się strzały na piętrze i już nie było czasu na amory – drużyna szybko rzuciła się na górę, wiedziona najgorszym przeczuciem. Widząc uzbrojonych żołnierzy, Jessica zmieniła się w dym, Slice ruszył naprzód wymachując katanami, które ułamek sekundy później zaczęły odbijać pociski zaskoczonych mężczyzn. Arabian Knight zasłonił się dywanem i także przyłączył do walki, a Hellion wyrzucił ramiona przed siebie, ciskając dwoma żołnierzami o ścianę za nimi. Jeden z przeciwników wskoczył na łóżko, wycelował w Scotta i już miał wpakować cały magazynek w pierś mutanta, gdy zasłoniła go czarna chmura i błyskawicznie utwardziła w kształcie kopuły. To nie zniechęciło żołnierza, który nacisnął na spust, posyłając serię wprost w osłonę. Widział, jak kawałki dymu odrywają się i strzępią, co tylko umocniło go w przekonaniu, iż może coś zdziałać. Krzyknął, wciąż strzelając i w końcu dopiął swego. Zaraz po tym, jak mu się skończył magazynek, ciemna zasłona zmieniła się w kobietę, która padła zemdlona obok Scotta. Żołnierz wyciągnął zza pleców pistolet, wycelował i nie zdążył nic więcej zrobić, gdy przebiła go jedna z katan Slice'a. Mężczyzna cały czas miał oko na Jessicę, więc gdy tylko znalazła się w niebezpieczeństwie, od razu ruszył jej z pomocą.

W międzyczasie Tahir wykonał cięcie sejmitarem, posyłając wiązkę energii w przeciwników. Dywan uchylił się, a promień trafił oponentów, pozbawiając ich przytomności. Pod ścianą leżało kilku ranionych żołnierzy, którzy oberwali własnymi pociskami odbitymi przez Victora. Hellion wciąż rzucał parą uzbrojonych kolesi po ścianach, aż ci w końcu mieli ewidentnie dość. Wtedy wyrzucił ich przez okno, żegnając się z nimi miłym „spierdalajcie i żebym was już więcej nie widział!”.

Kilka uderzeń serca później walka zdawała się być skończona, a Victor delikatnie podniósł Jessicę, biorąc ją na ręce. Kobieta niemal od razu zaczęła odzyskiwać przytomność, aczkolwiek wyglądała na znacznie bardziej zmęczoną i skołowaną niż ostatnio po ataku Gambita.

Arabian Knight wyjrzał przez okno, widząc zbierających się ze śniegu żołnierzy których rozniósł Hellion. Nie wyglądali na takich, co mogą coś jeszcze zrobić - Julian zajął się nimi odpowiednio, a ci w dole przypominali znokautowanych zawodników boksu, którzy próbują ogarnąć sytuację. Nieopodal dostrzegł dwie pary stóp odciśniętych w białym puchu niknących między drzewami gęstego, świerkowego lasu. Wyglądało na to, że Gambit podążył śladami Deadpoola.

Część żołnierzy Kościoła Odrodzenia wciąż żyła, dysząc, warcząc z bólu, bądź próbując zebrać się (bezskutecznie) do pionu. Sytuacja zdawała się być opanowana, przynajmniej na chwilę. Victor ułożył Jessicę na łóżku, by ta nabierała sił. Rozbite okno wpuściło do pomieszczenia mróz i sypiące z zachmurzonego nieba płatki śniegu. Cyclops był ranny (na szczęście odzyskał przytomność), Shadow wycieńczona, Gambit czmychnął za Deadpool'em i tyle go było widać. Reszta nie mogła narzekać na formę...

Nagle zapanowała cisza i spokój. Należało podjąć jednak jakieś ruchy...
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:17, 17 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

- Nie stójcie tak, tylko ruszajcie za nimi! - powiedział z grymasem bólu na twarzy.
Jedną ręką podtrzymywał krwawiący bok. Choć dalej kręciło mu się w głowie, to przesunął się w stronę najbliższego trupa i urwał kilka kawałków materiału z jego stroju. Dzięki temu przygotował prowizoryczne bandaże, którymi opatrzył rany, przytrzymując jeden koniec zębami i owijając zranienia drugą ręką.

Gdy wstępnie zatamował krwawienie spróbował się podnieść, niestety jego lewa noga odmówiła posłuszeństwa. Promieniami z oczu rozwalił stojak lampy by uczynić z niego prowizoryczną kulę.

Nie zamieniając z nikim słowa ruszył w stronę wyjścia z domku Deadpoola, a następnie po opuszczonego X-Jeta.

***

Słychać odgłosy strzałów i ktoś osuwa się na ziemię.
- Niemożliwe...
- Bardzo mi przykro, ale tak jak powiedziałaś, nie mam pazurów.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:13, 20 Lip 2010     Temat postu:


Shadowdeath, Slice, Arabian Knight & Hellion

Jessica uniosła nieco głowę, a co drugie słowo Scotta do niej powoli docierało. Piszczenie w uszach było znacznie głośniejsze niż ostatnio, a czarne mroczki skutecznie uniemożliwiały rozeznanie się w sytuacji. Czuła, jak ciepła krew spływa jej na wargi, ale nawet nic z tym nie zrobiła. Nie miała siły.
- Czy on oszalał? - jęknęła cicho. - Przecież widziałam, że jest ranny...
- Nie ma sensu pomagać komuś, kto tej pomocy nie oczekuje, Jessie. - wtrącił Tahir zerkając w stronę zbierającego się do wyjścia Summersa. - Niech się wykrwawia, skoro jest zbyt dumny by poprosić o pomoc. Z tobą wszystko w porządku?
Zerknął na Shadow, która oddychała dość ciężko.
Co ją podkusiło, żeby go zasłonić? Powinna dać mu zdechnąć! Przynajmniej teraz sama by się dobrze czuła i mogliby od razu się rzucić w pogoń za Wade’em. Z trudem usiadła, walcząc z potwornymi zawrotami głowy.
- Może zamiast lecieć na pałę, przesłuchamy jednego z tych gości? Żyje chociaż któryś? - zapytała, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po pokoju. Wolała się upewnić... Spuściła nogi z łóżka, ale póki co nie wstawała. Wiedziała, że jest jeszcze zbyt słaba i nie chciała tym nikogo martwić.
- Żyją ci, których Hellion uczył latać, ale trzeba by się było pofatygować na dół. - Arabian Knight wyjrzał przez okno widząc z trudem poruszających się żołnierzy. - Poza tym gdyby tutaj poszukać, pewnie by się znalazł ktoś jeszcze. Nie ma sensu teraz gonić za Wade'em, może być gdziekolwiek, a zbliża się noc. Proponuję przesłuchać tych gości, pewnie wyśpiewają, gdzie Deadpool udał się z wirusem.
- Jestem za tym, co mówią Shadow i Arabian. - Hellion włączył się w rozmowę i oparł o ścianę pokoju. - Poza tym nie chce mi się latać po nocach za jakimś świrem, chociaż zdaję sobie sprawę, że czas gra tu główną rolę...
- Świrem? Mówisz o Scott'cie? - zapytała Jess półprzytomnym głosem. Z powodu piszczenia w uszach nie dosłyszała całej wypowiedzi i wolała się upewnić, za kim będą gonić. - No jak tam chcecie, ja mogę już iść...
- A to jest jakaś różnica? - Julian wzruszył ramionami. - Jakoś mi nie żal Cyclopsa, sam się w to wpakował.
- Nie czas teraz, by dyskutować o Summers'ie, zabierzmy się do roboty. Hellion, sprowadź panów z powrotem na piętro. Slice, przesłuchasz ich odpowiednio? - zerknął w stronę przyjaciela.
- To jeszcze nie idziemy? - upewniła się Jessie. - Uch... Ależ mi w głowie piszczy! – jęknęła, zasłaniając uszy dłońmi. - Prawie nie słyszę, co mówicie. Może lepiej zostawić Scotta samego, a pójść za Deadpoolem? - zaproponowała. Tahir i Julian spojrzeli po sobie zdziwieni. Przecież właśnie o tym mówili. Chłopak nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
Slice wyglądał, jakby nawciągał się białego proszku, bowiem cały czas wodził błędnym spojrzeniem po całym pomieszczeniu, choć zdecydowanie najwięcej wpatrywał się w Jessicę nerwowo rozluźniając i znów zaciskając dłonie w pięści. Nie wiedział, co powinien zrobić. Z jednej strony pragnął zostać tutaj z nimi, z drugiej jednak strony honor oraz chęć zemsty pchały go do przodu. Nie wytrzymał i uległ.
- Nie mogę pozwolić zginąć Remiemu. Tahir, zajmij się Jessie, błagam Cię.
Po tych słowach uśmiechnął się smutno i błyskawicznie przechodząc do biegu wyskoczył przez okno chcąc podążyć pełnym sprintem za oddalającymi się Deadpoolem i Gambitem.
Shadow nawet nie zauważyła, co się dzieje i że Victor gdzieś zniknął. A Tahir zupełnie się jej nie dziwił, przecież wyglądała jak śmierć - blada i słaba, tym bardziej nie rozumiał decyzji Slice’a. W jego oczach mężczyzna naprawdę wiele stracił, gdyż postąpił zupełnie tak samo jak Cyclops, a Arabian był przekonany, że reprezentują inny poziom. Zmarszczył brwi, wyglądając przez okno i śledząc wzrokiem błyskawiczne ruchy brata. Westchnął ciężko, przetarł kark dłonią i spojrzał na Helliona.
- Co robimy? - zapytał chłopak, po czym uniósł rękę Jessie za nadgarstek i puścił. Dłoń opadła zupełnie bezwładnie na pościel, a kobieta nie zareagowała. Wydawało się, iż właśnie zasnęła.
- Zostaniemy. - odparł twardo Tahir. - Przesłuchamy tych gości i dowiemy się, gdzie Deadpool mógł się udać. Potem wsiądziemy na dywan i ruszymy śladami Victora.
To mówiąc podszedł do Shadowdeath i otarł krew spod jej nosa. Delikatnie dotknął policzka kobiety, lecz szybko cofnął rękę, gdy poczuł to uporczywe mrowienie na karku. Nie rozumiał, jak jego brat mógł ich zostawić ani czemu. Myślał, że mężczyzna wyznaje nieco inne wartości i wie, co jest tak naprawdę ważne - drużyna. A nawet kobieta, o którą powinien się teraz troszczyć. Widać nie wszystko było takim, jakim się wydawało...
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:14, 20 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

Nawet prowizoryczne opatrunki nie pozwoliły zapomnieć ci o przeszywającym do szpiku kości bólu, jaki promieniował z ran. W głowie kręciło się coraz bardziej, dziwne piszczenie w uszach z każdą chwilą nasilało się tak, że w końcu przestałeś słyszeć cokolwiek innego. Powłócząc ranną nogą wyszedłeś z salonu i resztkami sił zmusiłeś się do marszu. Chyba tylko dzięki zawziętości, determinacji i bóg wie jeszcze czemu, udało ci się wyjść z domku i podążyć śladami Deadpoola.

Mroźne, wieczorne powietrze przyniosło ulgę tylko na chwilę. Niedługo potem poczułeś pierwsze zimne poty na swoich skroniach, a kończyny zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Ból znów stawał się na tyle dotkliwy, że nie myślałeś o niczym innym – w głowie szumiało, krew jakby zagotowała się w żyłach, a każde stąpnięcie, czy nawet drobne dotknięcie rannej nogi o nierówny grunt pod śniegiem sprawiało, że zaciskałeś zęby, próbując stłumić krzyk w trzewiach. Krwawy zygzak, jaki zostawiałeś po sobie na białym puchu stawał się coraz bardziej wyraźny. W końcu jednak, gdy wszedłeś między wysokie sosny, przestałeś zwracać na to uwagę.

Nie wiedziałeś, ile szedłeś – możliwe, że było to jedynie kilka metrów, jednak przez rany jakie odniosłeś, wydawało się, że to wieczność. W pewnym momencie poczułeś, że nie nadążasz z oddechami za sercem, które biło jak u maratończyka po wygranych zawodach. Odbiłeś się najpierw od jednego drzewa sycząc z bólu, gdy poranione ramię się nagle odezwało i ledwo złapałeś równowagę potykając o zaśnieżony kikut krzaka przed tobą. Zatoczyłeś się do przodu a ranna noga nie wytrzymała uginając się pod resztą ciała – w efekcie z impetem runąłeś w śnieg, tracąc powoli świat sprzed oczu. Byłeś słaby jak nigdy, wiedziałeś, że prowizoryczne opatrunki nie dały żadnej osłony. Wiedziałeś, że trzeba było jednak pozwolić sobie pomóc. Teraz jednak było za późno. Język zdrętwiał, struny głosowe jakby się zwężyły, tłumiąc głos w gardle. Ostatnim co dojrzałeś, była jakaś sylwetka między drzewami i zwierzę, na pierwszy rzut oka wilk, lecz gasnący umysł mógł płatać figle.

Próbowałeś się podnieść, coś zrobić, jednak fizjonomii nie mogłeś oszukać. Nie byłeś Loganem ani nawet Deadpool'em. Chciałeś unieść w górę dłoń, jednak mięśnie odmówiły posłuszeństwa i odpłynąłeś w czarną czeluść.

* * *

Nagle oprzytomniałeś i poczułeś pod palcami ciepły materiał szkarłatnego koca. Podniosłeś się nieco, a syknięcie, które wydobyło się z twoich ust i ból przeszywający ciało dały ci jasno do zrozumienia, że to nie był dobry pomysł. Wróciłeś więc do poprzedniej pozycji i rozejrzałeś po pomieszczeniu.



Znajdowałeś się w jakimś przestronnym salonie z nisko zawieszonym sufitem, wyglądającym jak jak jakaś góralska chata. Wnętrze, tak jak i zapewne cały domek, w którym się obudziłeś wykonany był z drewna, a kominek znajdujący się naprzeciw wielkiego łóżka na którym leżałeś ogrzewał pomieszczenie żywymi płomieniami. Dwie białe sofy i niewielki stolik sprawiały, że miejsce wydawało się nader przytulne. Szybko dostrzegłeś, że nastał już dzień, a padający śnieg skutecznie przesłaniał widoczność za oknem. Pomijając fakt, że twój 'dobroczyńca' zostawił ci bokserki, pozbyłeś się swojego stroju, a rany owinięte były bandażami usztywniającymi które w znacznym stopniu utrudniały ruch.

Nim zastanowiłeś się, skąd się tutaj wziąłeś, drzwi obok kominka otworzyły się i do środka wskoczył potężnie zbudowany czworonóg, którym okazał się szary husky. Podszedł do ciebie i polizał po twarzy, a następnie ułożył się tuż obok paleniska. Chwilę później w sali pojawiła się rudowłosa, ładna i zgrabna kobieta, która podeszła do twojego łóżka i usiadła na jego brzegu.



- Hallo, wie heist du? - zapytała po niemiecku, jednak widząc po wyrazie twojej twarzy, że nie rozumiesz, przeszła szybko na angielski, w którym jednak czuć było twardy, germański akcent. - Witaj, jak się nazywasz? Ja jestem Ilse... - uśmiechnęła się delikatnie. - Masz szczęście, że uwielbiam wieczorne spacery z moim psiakiem, bo pewnie byś się wykrwawił w lesie. Nie będę pytać, kto cię tak urządził, ale wyjęłam trzy kule z twojego ciała. Jestem tylko weterynarzem, ale co to za różnica, prawda? Nie zdejmowałam tych twoich dziwnych okularów, chyba są dla ciebie szczególnie ważne, bo nigdy się z takimi nie spotkałam...
Zamilkła na chwilę, gdy husky wbiegł nagle pod jej rękę z wywalonym na wierzch językiem.
- To jest Tina, dzielna suczka pierwsza cię wyczuła. Może chcesz coś zjeść? Straciłeś dużo krwi. - uśmiechnęła się tak serdecznie, że aż zrobiło ci się ciepło.


Slice

Śnieg odbijał światło wschodzącego księżyca, gdy pognałeś za Gambitem na złamanie karku brnąc w głębokim opadzie. Szybko natrafiłeś na ślady krwi, które zapewne zostawił poraniony Gambit. Podążyłeś za nimi jeszcze kilkanaście metrów i dostrzegłeś Remy'ego siedzącego pod drzewem i trzymającego się za ramię. Przyspieszyłeś kroku i znalazłeś się przy nim.
- Cette prostituée me frapper avec le fusil à la main. - wypalił Gambit w niezrozumiałym dla ciebie francuskim. Z kontekstu wypowiedzi i gniewu w głosie LeBeau wywnioskowałeś jednak, że nie było to nic innego. Gambit, widząc, że nie za bardzo go rozumiesz, przeszedł na angielski. - Ta kurwa trafiła mnie ze snajperki, mon ami... Widziałem go, jakieś trzydzieści metrów przed sobą. A potem dostałem i się rozpłynął... Musimy go znaleźć, inaczej będzie źle...

Nim zdołałeś cokolwiek odpowiedzieć, zerwał się niesamowity wiatr, a nad drzewami dostrzegłeś kształty oddalającego się lekkiego śmigłowca. Zapewne Wade zdążył się odpowiednio wcześniej przygotować, a jego domek i okolica nie grały tylko roli wypoczynkowej.


Shadow, Arabian Knight, Hellion

Julian machnął ręką i jeden z żywych żołnierzy pozostawionych przed domkiem pojawił się w pokoju chwilę po tym, jak Slice wypadł przez okno. Arabian obnażył swój sejmitar, zerwał maskę z twarzy żołnierza i przystawił do jego szyi. Przestraszony blondyn zaczął się jąkać, a jego oczy niemal wypłynęły na wierzch, przez co przypominał rybę pozbawioną tlenu.
- Gadaj, gdzie jest Deadpool! - warknął Tahir i przycisnął lekko ostrze do szyi adwersarza. Nie trzeba było długo czekać, by dostrzec ciemną krew spływającą delikatnie po ostrzu miecza.
- Cholera, nie płacą nam aż tyle, bym oddał za to życie! - wypalił przerażony żołnierz, a jego ściśnięty głos przywoływał na myśl kobietę. - Z tego co wiem, Anton Krunch ma laboratorium w ruinach zamku Tantallon, w Szkocji. Tam chyba miał się zjawić Deadpool. Proszę, nie zabijaj mnie, mam żonę i dziecko... Robiłem tylko to, za co mi płacili...
- Zamknij się. - mruknął od niechcenia Hellion i machnął dłonią. Mężczyzna w białym pancerzu dosłownie wyjechał spod nóg stojącego nad nim Tahira i z okrzykiem na ustach wyleciał przez okno. Chwilę później słychać było nieprzyjemne chrupnięcie na zewnątrz.
Hellion, widząc zaskoczone spojrzenia Arabian Knight'a i Shadow, rozłożył ręce.
- No co? Przecież powiedział nam to, co chcieliśmy. Poza tym on jest tym złym, a my tymi dobrymi. Lepiej znajdźmy pana Slice'a.

Kilka minut później

Gdy Slice wykonał prowizoryczny opatrunek ramienia Gambita, nagle pojawił się dywan Tahira, niosący z sobą pozostałych w domku członków drużyny. Arabian Knight szybko wyjaśnił, czego się dowiedzieli odnośnie Deadpool'a, po czym Gambit stwierdził, że nieopodal, jakieś dwa i pół kilometra stąd znajduje się X-Jet, który można wykorzystać do dalszej podróży. Jessica wciąż dochodziła do siebie po ataku w domku, natomiast Cyclopsa nie było nigdzie widać. Najwyraźniej jednak nikt się tym nie przejmował, prócz Remy'ego, który spytał o mutanta, nim ruszyli w dalszą drogę. Odpowiedź dana mu przez Tahira, który, wydawałoby się, stał się ostatnio nieformalnym dowódcą drużyny, uświadomiła Cajuna w przekonaniu, że Summers nie cieszy się zbyt wielką sympatią w drużynie Wygnańców... I chyba takie właśnie były fakty.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:04, 20 Lip 2010     Temat postu:


Cyclops

Kiedyś...

- Naprawdę myślisz, że stąd zwiał Colossus? - zapytał Bobby Drake.
- Stawiam dolary przeciw rublom. Dolary przeciw rublom.
- Przypomnij mi, żebym nigdy nie jechał z tobą do Vegas, Colossus, bo nasi ludzie przechwycili Cyclopsa jakieś sześć godzin temu. - do rozmowy wtrącił się Sabretooth. - Wyobraź sobie, że znaleźliśmy go prawie zamarzniętego.
Obok celi kilku żołnierzy przewlokło ciało Scotta.
- O Boże...
- Głupio ci?

***

- Nick, to ja. Słuchaj uważnie, nie mam zbyt wiele czasu...

***

- Cyclops, śpisz? Mam nadzieję, że nie, bo jest coś, co chciałabym ci powiedzieć nim lekarze wypiorą nasze mózgi. Chcę powiedzieć, że w końcu rozumiem. Po sześciu tygodniach w tym strasznym miejscu myślę, że rozumiem dlaczego tak bardzo nienawidzisz ludzi i chciałabym przeprosić cię za to, że cię osądziłam. - kobieta zrobiła krótką przerwę. - To wszystko, co chciałam powiedzieć, póki nasze wspomnienia trzymają się całości albo zanim wyślą nas na jakąś samobójczą misję...
- Nie przejmuj się, Rogue. Wszystko idzie zgodnie z planem. - odpowiedział mężczyzna, leżący w drugiej celi.

Teraz

*Jasna cholera, co ja sobie myślałem.* - Scott wsparł się na ramionach, jednak zaraz z powrotem opadł na tapczan.
Rozejrzał się po pokoju wykończonym w drewnie. Przez moment wydawało się mu, że wciąż jest w chatce Deadpoola, jednak szybko zmienił zdanie. Summers wyjrzał też za okno, na dworze padał teraz śnieg, co znaczyło że minęło kilka godzin odkąd stracił przytomność, gdyż wcześniej niebo było zupełnie czyste.Ocenę sytuacji przerwał duży, szary husky, który najwyraźniej próbował okazać przyjaźń, liżąc po twarzy. Scott nie miał nawet siły by podnieść rękę i pogłaskać go po grzbiecie. Za psem do pokoju weszła ładna kobieta, która usiadła na łóżku.
- Hallo, wie heist du? - zapytała, jednak Cyclops dość słabo znał niemiecki, a przynajmniej nie na tyle by zrozumieć ten język w tym stanie. Widząc to, przeszła na angielski.

- Witaj, jak się nazywasz? Ja jestem Ilse... - uśmiechnęła się delikatnie. - Masz szczęście, że uwielbiam wieczorne spacery z moim psiakiem, bo pewnie byś się wykrwawił w lesie. Nie będę pytać, kto cię tak urządził, ale wyjęłam trzy kule z twojego ciała. Jestem tylko weterynarzem, ale co to za różnica, prawda? Nie zdejmowałam tych twoich dziwnych okularów, chyba są dla ciebie szczególnie ważne, bo nigdy się z takimi nie spotkałam...
Zamilkła na chwilę, gdy husky wbiegł nagle pod jej rękę z wywalonym na wierzch językiem.
- To jest Tina, dzielna suczka pierwsza cię wyczuła. Może chcesz coś zjeść? Straciłeś dużo krwi. - uśmiechnęła się tak serdecznie, że aż zrobiło ci się ciepło.

- Nazywam się Scott Summers. - przedstawił się mutant, chociaż dość niechętnie. Z drugiej strony nie miał powodów by nie ufać nieznajomej. - Dziękuję za pomoc. Chyba zawdzięczam ci życie. A co do wizjera, to faktycznie nie najlepszy pomysł by go zdejmować. Możesz mi powiedzieć ile godzin minęło odkąd mnie znalazłaś?

Kobieta spojrzała na zegarek, po czym zmarszczyła brwi, myśląc nad czymś.
- Myślę, że około dwunastu godzin byłeś nieprzytomny. - odrzekła po chwili. - Mamy dziesiątą dwadzieścia. - spojrzała na zegarek. - Jak się czujesz, Scott? Jak rany? Może podać ci jakieś środki przeciwbólowe? Co prawda mam tylko zwykłe z apteki, bo nie jestem lekarzem, ale powinny pomóc...

- Cholera.
Wiedział jedno. Dwanaście godzin, to cholernie za późno, by odzyskać wirusa, gdy był on w posiadaniu Wade’a Willsona. Środki przeciwbólowe zeszły na dalszy plan, ważniejsze było zdobycie jakichś informacji.
- Masz tu telewizję albo radio? Były ostatnio jakieś informacje o zamieszkach z udziałem mutantów gdzieś w Europie?

Ilse uśmiechnęła się jedynie i podrapała Tinę za uchem.
- Niestety, nie uznaję telewizji, zbyt mocno mydli ludziom oczy, dlatego nie posiadam odbiornika. - odparła. - W dzisiejszej gazecie nic o tym nie pisali, więc chyba wszystko jest tak jak dawniej. - uśmiechnęła się. - A coś się stało? Jesteś... mutantem? Słyszałam o nich... znaczy o was, ale nigdy żadnego nie spotkałam... Jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie wierzyłam w to, co o was mówią... że jesteście niebezpieczni.Gdy się uśmiechnęła, Scott dostrzegł delikatne zmarszczki w kącikach jej oczu. Patrzyła na niego z ciepłem i swoistą cierpliwością.

- Nie zrobię ci krzywdy. - zapewnił ją. - I mam nadzieję, że nie ściągnę żadnych kłopotów.

- Myślę, panie Summers, że w takim stanie nie miałbyś szans nawet z Tiną. - posłała mu ciepły uśmiech i ułożyła dłoń na jego czole. - Nie masz temperatury, więc chyba wszystko idzie ku lepszemu. Potrzebujesz czegoś? Chcesz zjeść jakieś śniadanie, Scott?

- Nie chcę sprawiać większego kłopotu, niż teraz. - spróbował odwzajemnić uśmiech, ale chyba nie do końca mu to wyszło. - I tak jestem bardzo wdzięczny, za to, co zrobiłaś do tej pory.
- Kłopotu? Kłopotem to było cię tutaj przytargać, Scott. Na szczęście Tina mi pomogła. Strasznie ciężki jesteś. - zażartowała. - Teraz to już żaden kłopot, możesz nawet zostać tutaj póki nie wydobrzejesz, ewentualnie póki nie poczujesz się na tyle dobrze, by nas z psinką opuścić. Mieszkamy tylko obie, więc uprzedzając kolejne twoje stwierdzenie - nie, nie będziesz przeszkadzał. - kobieta przytuliła psiaka do twarzy. - Zwierzę, czy człowiek, dla mnie nie ma znaczenia, jeśli chodzi o pomoc. Najważniejsze dla mnie, że usunęłam kule i zszyłam cię na tyle dobrze, że czujesz się w miarę normalnie. No i nie masz temperatury. - uśmiechnęła się delikatnie.

Ostatnie słowa Ilsy trafiały do niego jak przez mgłę. Chwilę potem Cyclops znów zasnął.
Gdy tylko Cyclops odleciał w krainę snów, Ilse uśmiechnęła się do śpiącego mężczyzny, po czym gestem dłoni przywołała do siebie Tinę i obie opuściły pokój zajmowany przez Scotta. Kobieta najwyraźniej nie zamierzała przerywać Cyclops’owi snu, zwłaszcza, że wiedziała, że taka regeneracja jest dla organizmu najlepsza. Na rozmowy przyjdzie jeszcze czas.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach