Autor / Wiadomość

[Marvel] eXiles: On the other side

Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:32, 07 Cze 2010     Temat postu: [Marvel] eXiles: On the other side


EXILES: ON THE OTHER SIDE
by: Serge


Ziemia 8823 [Cyclops]

To był kolejny z tych wieczorów, kiedy trzeba się było znieczulić, a ty byłeś w tym prawdziwym mistrzem. Po kilku pierwszych ‘trzydziestkach’ whisky w klubie, którego byłeś stałym bywalcem, straciłeś zupełnie rachubę. Było ciepło, miło, a przede wszystkim zaczynałeś czuć, jak alkohol wciska się do żył walcząc o pierwszeństwo z czystą krwią. Było naprawdę dobrze, w końcu mogłeś się odciąć od tego szarego, pieprzonego życia, które cię otaczało co dnia. Rozmyślałeś o kilku sprawach z przeszłości, gdy w lokalu pojawiła się ona. Wysoka, smukła i wdzięczna rudowłosa zerkała na ciebie od czasu do czasu, a ty czułeś coś dziwnego – jakbyście się już kiedyś spotkali. Gdy podeszła do kontuaru, rzuciłeś jakiś tekst, który spotkał się z jej delikatnym uśmiechem. Wziąłeś szklankę i ruszyłeś w jej kierunku, potrącając kilka stołków. Byłeś już nieźle wstawiony. Mniej więcej w połowie trasy na twojej drodze stanął potężnie zbudowany mężczyzna, wyższy o jakąś głowę.
- Czegoś chcesz od mojej kobiety? – warknął.
- Nie, ja tylko…
Nim dokończyłeś, dostrzegłeś w jego dłoni długi nóż. Pewnie gdybyś nie był zamroczony alkoholem, potoczyło by się to zupełnie inaczej. Ale nie potoczyło. Potem była tylko ciemność.

Ziemia 915 [Shadowdeath]

Sama nie wiedziałaś, jak dotarłaś do domu. Wszystko wirowało w takim tempie, że miałaś ochotę wysiąść z tej pędzącej karuzeli, tyle tylko, że ktoś najwyraźniej schował wyłącznik zasilania. Chrzciny dziecka Havoka i Rogue naprawdę się udały, co było po tobie widać… a przede wszystkim czuć. Po kilku próbach w końcu trafiłaś kluczem do zamka, przekręciłaś go i znalazłaś się w zaciemnionym mieszkaniu. Starając się wyswobodzić ze swego stroju bojowego powędrowałaś do łazienki i zaczęłaś napuszczać chłodnej wody do wanny – z pewnością przydałaby ci się zimna, orzeźwiająca kąpiel. Twoje zmysły nieco rozbudziło otwarcie drzwi do łazienki. Odwróciłaś się i dostrzegłaś stojącego w nich Wade’a – spotykaliście się od kilku miesięcy a związek rokował na coś więcej.
- So ty tutaj chobisz? – zapytałaś, choć raczej przypominało to bełkot. – Masz ochotę na kąpiel? – postarałaś się bardziej.
- Nie tym razem, kochanie. – Deadpool uśmiechnął się dziwnie.
Nim zdążyłaś coś powiedzieć, migiem dobył broni i wycelował ci w skroń. Potem była tylko ciemność.

Ziemia 616 [Slice]

Wracaliście z Magik z imprezy urodzinowej jej brata, Colossusa. Było już późno, a światła samochodu nie dawały zbytniego komfortu na śliskiej drodze pośród drzew. Niemal od początku, gdy tylko opuściliście klub w Nowym Jorku lało jak z cebra, co jeszcze tylko pogarszało warunki panujące na drodze. Prowadziłeś pewnie, choć Ilyana kilka razy zwracała ci uwagę, że zbyt szybko wchodzisz w zakręty. Rutyna, a może zbytnia pewność jednak przeważyły. Pokonując kolejną pętle wypadłeś na śliską drogę, a przed maską samochodu coś zamajaczyło. Odbiłeś kierownicą odruchowo w bok wjeżdżając wprost w dystrybutory paliwa na jakieś stacji benzynowej. Potem była tylko ciemność.

Ziemia 8516 [Arabian Knight]

Terrax postawił tym razem naprawdę wysoko poprzeczkę. Nie wiedziałeś jak to się stało, że znalazł cię tak szybko, odciętego od pozostałych Ultimates, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Walka, jaka toczyła się na dachu jednego z wieżowców przybierała coraz mniej korzystny dla ciebie obrót. Na nic się zdały kinetyczne ataki sejmitarem – kosmiczny wojownik wydawał się być na nie zupełnie odporny. Tylko dzięki swemu magicznemu dywanowi wciąż żyłeś – Terrax był szybszy, mocniejszy i jeszcze bardziej zdesperowany, by cię zabić. Nie mając większego wyjścia, czując zmęczenie w mięśniach ruszyłeś na niego z uniesioną bronią. Szybko sparował twój atak wytrącając cię z równowagi. W świetle księżyca błysnęło ostrze jego olbrzymiego topora. Potem była tylko ciemność.

Ziemia 101 [Madrox]

Od dłuższego czasu nie czułeś się zbyt pewnie – wychodząc z biura miałeś wrażenie, że jesteś obserwowany. Anonimowe listy z pogróżkami, jedna próba napadu… to już nie były przelewki. Sprawa, którą dostałeś, najwidoczniej miała drugie dno i to na tyle głębokie, żeby mogła się tam schować jakaś większa szumowina. Wieści o tym, że Kingpin został obalony, rozchodziły się w zastraszającym tempie. Jednak nikt nie chciał udzielić najważniejszej informacji, a mianowicie, kto zajął jego miejsce. Tym miałeś się zająć.

Jeden z informatorów miał przekazać ważne dokumenty, wystarczyło tylko podjechać w umówione miejsce, wziąć co trzeba i zaszyć się na kilka ładnych godzin, by to przejrzeć. Praca łatwa i przyjemna.
Nie zwlekając dłużej wybiegłeś przed budynek, dopadłeś do samochodu, wsiadłeś, włożyłeś kluczyk do stacyjki i … Potem była tylko ciemność.

* * *

Gdzieś…

Najpierw była ciemność, a potem pobudka. Nieprzyjemna. Zanim dostrzegliście, że znajdujecie się na wielkiej, porośniętej wysoką trawą polanie, pozbyliście się zawartości swoich żołądków. Zielone źdźbła falowały na wietrze, choć wydało wam się to dziwne, bo nie czuliście orzeźwiającej bryzy na waszych twarzach. Słońce, nienaturalnie duże, stało wysoko na niebie ogrzewając was swymi promieniami. Rozejrzeliście się. Niektórzy z was kojarzyli siebie nawzajem, choć niekoniecznie wyglądaliście jak ci, których zapamiętaliście z własnych rzeczywistości. Nim zaczęliście z sobą rozmawiać, na polanie pojawiła się, nie wiadomo skąd, kolejna postać. Niektórym z was znana jako Polaris.



- Zapewne nie wiecie, co się stało, więc postaram się wyjaśnić. – powiedziała delikatnym, spokojnym głosem, jakby czytała w waszych myślach. – Zostaliście przeniesieni, a to, co widzicie wokół siebie, jest tak naprawdę iluzją, gdyż tu, gdzie się znajdujemy nie ma ani czasu, ani przestrzeni. Przynajmniej nie w znaczeniu, jakie wymyślił człowiek. – uśmiechnęła się ciepło. – Jestem Timebrokerem. – przedstawiła się. - Każdy z was powinien być już martwy, więc ‘wyjęcie’ was z waszych czasoprzestrzeni nie zakłóciło rzeczywistości… i o to nam chodziło. Teraz jesteście Exiles, a waszym zadaniem będzie ‘naprawa’ różnych, podatnych na zagrożenia wymiarów. Jakieś pytania przed pierwszym zadaniem? – powiodła wzrokiem po waszych twarzach. – Później nie będzie już odwrotu… Właściwie i tak go nie ma. – skwitowała, wzruszając ramionami.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 0:54, 08 Cze 2010     Temat postu:


Jessica „Shadowdeath” Salieri


Wcześniej tego samego dnia…


Fakt, iż Havok zaprosił ją na chrzciny własnego dziecka, nieźle ją zdziwił, wszak to ona przyczyniła się do śmierci Cyclopsa. Z Rogue zawsze była w dość dobrych stosunkach, choć od dłuższego czasu nie miały okazji się spotkać… Na wszelki wypadek założyła swój strój bojowy, ostatnie wydarzenia pokazały jej, iż nie należało nikomu ufać.

Od czasu wprowadzenia Aktu o Rejestracji Superbohaterów co chwilę musieli się mierzyć z kimś, kto do tej pory był im przychylny. A jednym z ostatnich zleceń byli X-Men pod dowództwem Cyclopsa, którego Jessica po prostu udusiła. Kobietę nieco wkurwiał fakt, iż nawet Six Pack się rozpadł przez to całe zamieszanie – Cable i Domino odeszli, zostawiając ją w czwórkę z Gambitem, Deadpoolem i Deadeyem. I jak oni się teraz mieli nazywać? Fantastic Four? Shadow chwyciła za kielonek i wychyliła setkę wódki. Lubiła takie ostro zakrapiane uroczystości.

- Tylko się znowu nie upij – usłyszała za sobą znajomy głos z charakterystycznym akcentem.
- Och, Remy… I ty tutaj? – zapytała.
- Dziwi cię to?
- Trochę. Myślisz, że Havok nie wie, że to byłam ja? – rzuciła ściszonym głosem.
- Nie mam pojęcia. Ale zaprosili cię przede wszystkim ze względu na mnie, nadal myśleli, że jesteśmy razem.
- Ach… - Jessie skwitowała. – Chyba nie masz nadal do mnie żalu, co, Remy?
- Ależ skąd. Dałaś mi kosza dla kolesia, który widzi białe króliczki, cherie – Gambit uśmiechnął się krzywo i polał jej wódki.
- Zgodziłeś się ze mną, że nie pasujemy do siebie i ta znajomość nie ma większych szans – kobieta skrzyżowała przedramiona na piersi, po czym sięgnęła po kielonek.
- Przypomnę jedynie, iż wtedy nie panowałaś nad nowymi mocami. Jakbyś stwierdziła, że jestem imbecylem z impotencją, zapewne także bym ci przytaknął. Ale zostawmy to już – machnął ręką. – Wade’a nie ma, więc ten wieczór możemy spędzić w miłej atmosferze, cherie – uśmiechnął się zadziornie.
- Remy, nie myślałeś nad zmianą „Gambita” na coś bardziej… no nie wiem…
- Hm?
- Każdy z nas ma taką mroczną ksywkę. Shadowdeath, Deadpool, Deadeye…
- I co? Może ja mam się nazwać Deadly Card? – zapytał, uśmiechając się krzywo i świdrując ją swym rozbawionym, czerwonym wzrokiem.



Stuknęli się kielonkami, po czym wrócili do dalszej rozmowy. Wyszli z imprezy jako jedni z ostatnich, jak zwykle, i złapali jakąś taksówkę. A w każdym razie tak się kobiecie wydawało. Nie pamiętała, co się działo w samochodzie i czy cokolwiek się wtedy wydarzyło, ale koniec końców została sama pod drzwiami do swojego mieszkania. Z trudem je otworzyła, żałując, że nie ma jakiegoś łatwiejszego zamka. W końcu, bo wielu bólach, znalazła się w chłodnym pomieszczeniu i do pełni szczęścia brakowało jej jedynie kąpieli, a potem snu.

Jednak nie wszystko się potoczyło tak, jakby sobie tego życzyła.


Później…

Zatoczyła się kilka kroków, łapiąc równowagę i po chwili opadła na kolana, pozbywając się zawartości swego żołądka. Złapała się za głowę, już dawno nie miała takiej jazdy… Zadziwiający był fakt, że nadal miała na sobie swój strój, a była niemal pewna, że zdążyła go zdjąć przed kąpielą. A może to jedynie pamięć płatała jej figle?




Jednym uchem wysłuchała, co zielonowłosa ma im do powiedzenia, po czym niezdarnie wstała, zezując w jej stronę.
- Mnie możesz już odesłać, nie będę się w to bawić – mruknęła blondynka, spoglądając w oczy mutantki.
- Jesteś pewna? Właśnie zginęłaś w swojej rzeczywistości – Polaris przypomniała.
- Wiem. Mój własny facet wpakował mi kulkę w łeb – kobieta warknęła wściekle.
Jednym ruchem ręki zielonowłosa przywołała coś na kształt ekranu, na którym było dokładnie widać, jak Deadpool przystawia jej lufę do czoła i pociąga za spust.
- Już niewiele tam zdziałasz, a dołączając do Exiles wciąż masz szansę się z nim zmierzyć.
- Jeśli tylko będę miała okazję go spotkać, to mu flaki wypruję!
- To się nawet dobrze składa, zapewne nie raz spotkacie Wade’a – mutantka skrzyżowała przedramiona na piersi. – Więc jak? Wchodzisz w to, Shadowdeath?
- Skoro tak stawiasz sprawę – blondynka skinęła jej głową, po czym odwróciła się do pozostałych zebranych. – Jestem Jessica Salieri, Shadowdeath. Ktoś jeszcze idzie? – zapytała.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:32, 08 Cze 2010     Temat postu:


Victor "Slice" Alexander



Victor usilnie walczył o panowaniem nad własnym ciałem zmagając się nudnościami i następującymi po sobie torsjami. Gdy tylko odzyskał przytomność, pierwsze słowo jakie pojawiło się w jego głowie i nie opuszczające jej ani na chwilę brzmiało "Illyana". Jakaś niewidzialna siła ścisnęła jego pierś sprawiając, że zachłysnął się powietrzem, a po chwili zwymiotował przegrywając z własną słabością. Pamiętał wszystko zbyt dobrze, by wiedzieć, że katastrofa jaką spowodował wcale nie była złym snem. I tylko to smutne spojrzenie Magik na ułamki sekund przed uderzeniem w dystrybutory wciąż nawiedzało go niczym wyjątkowo paskudny koszmar zdający się nie mieć końca...

Slice powoli zebrał się z ziemi i stanął na równe nogi biorąc kilka głębszych oddechów, a następnie rozejrzał się w okół siebie. Krajobraz był aż nazbyt sielski, przez co od razu zdał sobie sprawę z jego nierealności, zaś to z kolei jedynie namnożyło pytań rojących się w jego głowie niczym stado pszczół. Nie był sam z tego co zauważył, choć nie licząc Cyclopsa nie znał nikogo z pozostałej trójki. Wtedy to ukazała im się kobieta o zielonych włosach, a jej słowa najwidoczniej przykuły uwagę wszystkich.
W Vicu znów do głosu doszła ta twardsza, żołnierska część jego duszy którą przez ostatnie miesiące Illyana tak skutecznie starała się z niego wyplenić, a przez to nie odzywał się aż do chwili, w której "Polaris" nie pozwoliła im zadawać pytań.
- Czy Illyanie nic nie jest?
Zapytał nagle, postępując dwa kroki w stronę Timebrokera, a ton jego głosu oraz spojrzenie jasno sugerowały, że w zasadzie jest to jedyna rzecz, jaka go w obecnej chwili interesuje.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:49, 08 Cze 2010     Temat postu:




Arabian Knight

Wyrzucił z siebie pozostałości obiadu i rozejrzał się dookoła marszcząc brwi i mrużąc oczy. Zupełnie nie wiedział, jak znalazł się na tej zielonej polanie, otoczony tymi wszystkimi ludźmi. Ostatnim co pamiętał, było opadające ostrze Terraxa… Aż dziwne, przecież wcześniej nie dawał się tak zaskakiwać i w momencie ataku był czujny. Odetchnął świeżym powietrzem i podniósł się na równe nogi przyglądając zebranym. Zebrała się naprawdę niezła grupka i pewnie sami nie wiedzieli, co tu robią, gdyż patrzyli na niego z takimi samymi głupimi minami, jak on na nich. Nie zdążył nawet wypowiedzieć słowa, gdy pojawiła się Polaris. Mężczyzna wysłuchał co kobieta ma do powiedzenia i aż złapał się za głowę. Chwilę później głos zabrała blondynka w dziwnym kombinezonie. Tahir ocenił ją jako zgrabną i powabną, nie omieszkał zatrzymać wzroku na jej kształtnym tyłku. Może to jeszcze nie były pałace Allaha, ale nie zamierzał sobie odmawiać niektórych ludzkich przyjemności.

- Whoaaa, whoaaa, whoaaa… - rzucił, unosząc lekko obie dłonie, gdy kobieta w czerni skończyła mówić. Spojrzał na Polaris. Niektórzy mogli wyczuć w jego angielskim obcy akcent. – Wybacz, Lorna, ale mam lepsze rzeczy do roboty, niż podróżowanie z tymi… ludźmi. – spojrzał na innych. – Powiedziałaś „o to nam chodziło”. Nam, czyli komu? Czy to oznacza, że nie możemy wrócić do siebie? Bo nie kojarząc niektórych twarzy śmiem twierdzić, że jesteśmy z różnych światów, czy tak? I skoro ona zginęła. – wskazał głową na kobietę w czerni. – to znaczy, że my również?

- Tak, wszyscy nie żyjecie… I chyba nie chcecie, bym pokazała wam wasze zgony w różnych perspektywach. – rzuciła Polaris.

- No to wesoło. – mruknął Arabian Knight przejeżdżając dłonią po podbródku. – A jest jakaś szansa, żebyśmy wrócili do siebie w jednym kawałku? Na przykład przez współpracę z „wami”?

- Nie, dostaliście drugą szansę na życie przez to, że zginęliście. Radziłabym dobrze to wykorzystać. – Lorna usiadła na trawie po turecku.

- Zajebiście… - mruknął Arab.

Chwilę później spojrzał w kierunku pozostałych. Nie sądził, by dało radę się stąd wyrwać, zwłaszcza że perspektywa opadającego topora Terraxa była mało przekonywująca, więc postanowił się przynajmniej przedstawić, zwłaszcza, że wcześniej zrobiła to ta seksowna blondynka.

- Jestem Tahir Hashim, znany jako Arabian Knight z grupy Ultimates, dowodzonej przez Antonio Starka, Iron-Mana. Syn Navida, spadkobiercy rodu Hashim i jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Arabii Saudyjskiej. – gdy stwierdził, że takie entre wystarczy, ukłonił się lekko. – Miło mi poznać.

Uśmiechnął się zadziornie, po czym wrócił do poprzedniej pozycji. Był mężczyzną wysokim i dobrze zbudowanym, choć zdecydowanie sporo mu brakowało do postury atlety. Ubiór, jaki sobą reprezentował również nie nadawał się na salony dwudziestego pierwszego wieku. Szerokie spodnie z jedwabiu wpuszczone miał w skórzane buty jeździeckie, przy pasie spoczywał sejmitar, a bogato zdobiona kamizelka odsłaniała umięśnione ramiona i tors. Górną część głowy oplatał mu turban z niebieskiej i czerwonej szarfy, a przystojną twarz zdobił delikatny zarost. Na jednym z ramion nieznajomy przytroczony miał zawinięty materiał z najwyższej półki, postronnym wyglądający jak mały koc bądź dywan. Mężczyzna był południowcem o bystrym i zadziornym spojrzeniu.

Na pytanie blondynki odparł jedynie.

- Chyba nie mamy większego wyboru, więc chodźmy… - niektórzy z nich widzieli, jakby materiał na ramieniu mężczyzny lekko się poruszył, ale oczywiście mogło im się tylko wydawać.
Zobacz profil autora
Noise




Dołączył: 31 Maj 2010
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:24, 08 Cze 2010     Temat postu:


Victor "Slice" Alexander

- Znam jedynie twoje losy i to, co się z tobą stało w tamtym momencie. Niestety nie mogę ci udzielić odpowiedzi związanych z tą dziewczyną... - Polaris odpowiedziała spokojnie. - Ani z nikim innym z twojej rzeczywistości.

- A kto może? W końcu byliście w stanie wyciągnąć mnie z mojego świata, więc co to za problem zajrzeć do tej rzeczywistości? - zapytał wyraźnie poddenerwowany Slice oddychając nieco szybciej, niż normalnie. Jego głos świadczył o głębokim napięciu, słowa opuszczały jego usta w wyjątkowo szybkim tempie, zaś dłonie zaciskał w pięści raz za razem spoglądając przy tym Polaris w oczy.

- Widać masz tutaj coś więcej do zrobienia niż tylko zginąć. Nie zależy to ode mnie, więc swoje żale i nerwy możesz zatrzymać dla siebie. - uniosła do góry prawą brew.
W tym momencie Victor poczuł jak wszystko wokół niego zwalnia, a on sam niemal gotuje się ze złości. Zaraz jednak uspokoił się, a po kilku głębszych oddechach rozejrzał wokół. Z tego co zauważył Arab i kobieta w której rozpoznał Shadowdeath, choć ta różniła się dość znacznie od tej którą znał, byli przygotowani do działania, a jako że nie miał ochoty opóźniać całej grupy rzekł jedynie do Polaris.
- Potrzebuję moją broń.

- To da się załatwić. - kobieta uśmiechnęła się, najwidoczniej zadowolona z tego, że w końcu doszli do porozumienia i Victor odpuścił. Po chwili na polanie, tuż przed nim, pojawił się cały jego ekwipunek. - Zadowolony?

- Może być.. - Mruknął tylko, po czym podszedł do swego ekwipunku leżącego na ziemi. Niemal natychmiast założył na siebie kamizelkę kuloodporną, na plecach umieścił dwie katany których rękojeści wystawały nad jego barkami, zaś w kaburach na udach przytrzymywanych za pomocą specjalnej uprzęży znajdowały się dwa Glocki. Do tego jeszcze dwa pistolety maszynowe H&K MP5K i chodząca zbrojownia była gotowa do działania.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:35, 08 Cze 2010     Temat postu:


Scott "Cyclops" Summers



Dzisiaj...

Scott siedział na jedynym krześle w swoim małym mieszkaniu w kiepskiej dzielnicy. Gapił się w telewizor, w którym kolejny raz przemawiał senator Kelly.
-Mutanci są zagrożeniem, którego trzeba się pozbyć! - krzyczał podczas konferencji.
Cyclops podniósł do góry okulary z rubinowego kwarcu i wystrzelił promieniami w stronę urządzenia, przy okazji niszcząc spory kawałek znajdującej się za nim ściany. Wycedził przekleństwo pod nosem.

W pobliskim klubie był dobrze znany. Rozejrzał się dookoła i przeszedł w stronę kontuaru. Barman nawet nie pytał się, co ma podać, tylko wziął od niego kluczyki motocyklu, podał whisky i niską szklankę.

Kiedyś...

-Tu się robi coraz mniej przyjemnie, bierzemy nogi za pas. Zadanie wykonane, a teraz wynośmy się stąd, póki jeszcze dychamy. - powiedział do komunikatora.
-Za późno, Cyclops. - odezwała się Storm.
-Co masz na myśli?
-Beast chyba nie żyje.
-Storm, tu Cyclops. Chyba nie odebrałem prawidłowo wiadomości. Powiedziałaś, że Beast nie żyje?
-Widziałam tylko jak jeden z Sentineli strzelił prosto w niego, a teraz nie rusza się i nie oddycha. Cyclops?
-Leży na ziemi, Storm. Miejscowi właśnie wpakowali mu kulę w klatkę. - odezwał się Iceman.
-Wyluzuj, Bobby, jak myślisz, po co Bóg stworzył kevlar?
Scott użył promieni optycznych celując w samochód tutejszej antymutanckiej bojówki. Pojazd wybuchnął przy okazji zmiatając kilku przeciwników.

Dzisiaj...

*Jean?*
Pijąc kolejną szklankę whisky odwrócił się w stronę wnętrza klubu. Wszystko mieszało się mu przed oczami. Przez chwilę widział gdzieś kobietę, którą chyba już kiedyś widział. Podeszła do kontuaru, kilka metrów od niego. Uśmiechnął się i chyba coś powiedział, ale nie był tego pewien. Ona odwzajemniła uśmiech. Ruszył w jej stronę, zataczając się i potrącając stołki.
- Czegoś chcesz od mojej kobiety? – ktoś warknął z boku.
- Nie, ja tylko…
Scott zobaczył nóż. Uniknął pierwszego ciosu, jednak stracił równowagę i przewrócił się. Zobaczył napastnika tuż nad nim.

Potem była tylko ciemność...

Teraz



... a chwilę potem pobudka.

Cyclops zebrał się na nogi. Był ubrany w kostium X-Mana i długi, brązowy płaszcz, a na oczach zamiast okularów miał swój stary wizjer. Wśród pozostałych rozpoznał Madroxa i... Emmę Frost. Chwilę potem na polanie pojawiła się Polaris, którą kojarzył jeszcze z czasów Bractwa Mutantów. Emma rozpoczęła dialog z Lorną, ku zaskoczeniu Scotta przedstawiając się jako Jessica Salieri.
"Chwila, widocznie tak nazywa się w swojej czasoprzestrzeni." - pomyślał, mając na uwadze słowa wypowiedziane wcześniej przez Polaris.
-Czy to na pewno dobry pomysł, aby wyciągać właśnie mnie? Raczej nie jestem zainteresowany ratowaniem innych wymiarów.
-Akurat to, czym jesteś zainteresowany, mnie mało interesuje. Zostałeś wybrany i tylko to się liczy. - odparła Lorna. - Jeśli masz jakieś pretensje, kieruj je do kogoś innego. Choć nie sądzę, by je wysłuchali. Chyba nadal nie rozumiecie, że jesteście częścią całości?
-Wskaż mi tylko adres, kotku. - wycedził Summers. - I przygotuj numer firmy ubezpieczeniowej.
Kobieta uniosła do góry prawą brew.
-Chciałbyś, kotku. Przecież jesteś tylko pionkiem w całej tej grze, tak jak i cała reszta. Tak jak i ja kiedyś byłam. Chcesz coś w końcu zmienić w swoim żałosnym życiu? To zacznij działać!
-I co niby zyskam na tych zmianach?
-Może spokój, może wyjdziesz na ludzi, może nic, może wszystko. Nie obchodzi mnie to, Scott. Szykuj się do pierwszej misji. - uśmiechnęła się krzywo.
Zobacz profil autora
Mekow




Dołączył: 29 Sty 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunmow

PostWysłany: Wto 17:19, 08 Cze 2010     Temat postu:


James Madrox


Wśród osób sprowadzonych do tego dziwnego miejsca, był młody przystojny mężczyzna. Raczej szczupły, ale całkiem nieźle umięśniony, z pewnym siebie spojrzeniem szaroniebieskich oczu. Na oko metr osiemdziesiąt wzrostu kwalifikowało go jako przeciętnego, ale mężczyzna zdawał się być pewny siebie.



Jamesowi niespecjalnie się to wszystko podobało. Nie chodziło tu o potrawkę z indyka, którą jadł na obiad, a która paskudnie widniała w tej chwili rozbebeszona na podłożu. Bardziej tu chodziło o to, kim jest ta cała ekipa i co się właściwie stało... Przecież nie zginął, tak jak powiedziała zielona dama.
- Drogie Panie, nie kłóćcie się proszę. - powiedział spokojnie i uśmiechnął się do obu kobiet.
Był zadowolony, że ich rozmowa przeszła na kwestię poznania się, był to odpowiedni temat na początek nowych znajomości, a jeśli dobrze rozumiał sytuację, będą ze sobą współpracować.
- Nazywam się James Madrox, "CopyMen". Miło mi cię poznać - powiedział młodzieniec uśmiechając się do uroczej blondynki. - Chyba wszyscy pójdziemy, skoro nie ma odwrotu, ale... Pani Timebroke - spojrzał na zieloną piękność - nie przypominam sobie, abym miał zaraz zginąć. Nic na to nie wskazywało - powiedział spokojnie.
- Samochód, którym miałeś jechać na umówione spotkanie... eksplodował. - powiedziała Polaris, a na potwierdzenie swoich słów przywołała kilka eterycznych ekranów i pokazała mu wybuch z kilku perspektyw.
James stał przez moment nie dowierzając własnym oczom. Co innego gdzieś w terenie, a co innego na parkingu Agencji DWA. Jak to było możliwe?!
- Mieliśmy kreta? - powiedział raczej do siebie niż do kogoś, rozważając jedyną opcję jaka przyszła mu do głowy. - Wiesz może kto dokonał zamachu na mnie? - zapytał uprzejmie.
- Nie jestem od tego, żeby wiedzieć o was wszystko. - odrzekła. - Poza tym to chyba nie jest teraz ważne. Jesteście tutaj, bo LOS tak zadecydował. I nic z tym nie zrobicie. Albo będziecie współpracować, albo zakończycie życie tam, gdzie zostało ono przerwane. - wzruszyła ramionami.
- Rozumiem - powiedział spokojnie lekko zasmucony. Wyglądało na to, że umarli, a teraz przyjdzie im wieść drugie życie. Ciężko było pogodzić się z własną śmiercią, ale skoro żył, to chyba wszystko grało... James pogubił się nieco z własnymi myślami. Wziął głęboki oddech i zresetował pamięć operacyjną umysłu.
- Zatem, mamy bronić... naprawiać, inne wymiary. Co o nich wiemy? Na jakich zasadach będziemy się tam przenosić? - zagadał zaciekawiony.
- O tym dowiecie się niebawem. - westchnęła Polaris. - Serio, nie myślałam, że trafię na takich... uch... - pokręciła głową. - Wszystko w swoim CZASIE. - zaakcentowała ostatnie słowo.
- Ciekawskich? - uzupełnił James, ale jakoś nie wyszło mu rozładowanie napięcia swoją luzacką postawą. - Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować - powiedział spoglądając na nią z miną zbitego psa. - Cieszę się, ze zostałem wybrany i dam z siebie wszystko, aby pomóc innym światom - powiedział i uśmiechnął się delikatnie do rozmówczyni.
- I o to chodzi. - skinęła mu głową. - Resztę wyjaśnię za chwilę.
James skinął głową czekając cierpliwie.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:17, 08 Cze 2010     Temat postu:


Slice, Arabian Knight & Madrox feat. Shadowdeath

- Nieco wkurzająca sytuacja - blondynka, która przedstawiła się jako Jessica Salieri, odezwała się do niego.
- Tylko odrobinę. - odburknął mężczyzna prostując się w pełni, a w jego głosie nie dało się nie wyczuć nutki sarkazmu. Mimo tego na jego twarzy malował się spokój, jakby ktoś nagle wyssał z niego wszystkie emocje, choć te akurat tliły się w jego oczach.
- Niezła kolekcja, czyżbyś się wybierał na wojnę? - zapytała, uśmiechając się krzywo. Ten cały arsenał przypominał jej jedną osobę, której by teraz najchętniej wypruła flaki... - Jak się do ciebie zwracać? Skoro mamy razem ratować światy i takie tam, to warto się zapoznać - mruknęła, krzyżując przedramiona.

- Slice - odpowiedział krótko zupełnie ignorując jej wcześniejsze pytanie. Zaraz też cofnął się cztery kroki w tył i najpierw sprawdził, czy pistolety i peemy daje się łatwo wyciągnąć z kabur, po czym przystąpił do popisowej części swego "wystąpienia", a mianowicie zdolności władania katanami. Ze zgrzytem metalu trącego o metal błyskawicznie dobył obu mieczy, a następnie zakręcił nimi takiego młynka, że stalowe klingi zmieniły się wraz z nadgarstkami mężczyzny w rozmyte smugi. Równie szybko jak ich dobył, ponownie wsunął je do pochew na plecach zwanych saya i z krzywym uśmieszkiem na ustach zwrócił się do Shadowdeath - Wygląda na to, że tak.

- Nieźle - skwitowała. Zmieniła się w dym i oplotła go sobą, coraz bardziej zaciskając i zmieniając swój stan skupienia na nieco twardszy. Gdy dosięgła jego twarzy, szybko zauważył, iż jej gazowa forma w ogóle nie przepuszcza powietrza. Ale za to ładnie pachniała. Od pewnego czasu ciało kobiety wytwarzało znacznie większą ilość feromonów, niż do tej pory. Niemal każdy facet, którego spotykała na swej drodze, zwracał uwagę na delikatny i słodki zapach, który wokół siebie roztaczała.

Vic znał jej moce, więc nie wydawał się ani odrobinę zaskoczony czy przerażony ich nagłą manifestacją. Nadto, jako doskonale wytrenowany komandos był w stanie wstrzymać oddech na przeszło dwie minuty, więc jedyne co postanowił uczynić, to stanie w bezruchu czekając, aż Shadowdeath wróci do swej normalnej, ludzkiej formy.
- Nie wydajesz się zdziwiony... - rzuciła kobieta, przyglądając mu się. - Znamy się? Znaczy... w twoim świecie, Slice.
- Jessica „Shadowdeath” Salieri, lat 33, żona Gambita, matka dwojga dzieci, chłopca i dziewczynki, instruktorka sztuk walki i strategii w szkole profesora Xaviera. Choć nadal nie wiem, czemu tej posadki nie dał mnie, skoro za każdym razem spuszczałem Ci łomot ku uciesze Rogue. - Odpowiedział niemal jednym tchem uśmiechając się przy tym szelmowsko, jakby tego typu odzywka, mająca na celu wprawienie jej w osłupienie, była dla niego doskonałą rozrywką. Najbardziej mógł go ucieszyć fakt, iż osiągnął cel. Przez chwilę Shadow jedynie wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ustami i oczami.

- Eee... - blondynka dość długo nie wiedziała, co ma powiedzieć. - Żona Gambita?! - wypaliła w końcu. - Cholera, a zawsze się miałam za inteligentną babkę... - westchnęła. - Czyli u ciebie jestem z X-Menami? Ciekawe. W moim świecie też jest ktoś do ciebie podobny. Łazi w czerwonym stroju, nazywa się Deadpool i był moim facetem. No i właśnie kilka minut temu mnie zabił - dodała spokojnie.
- Ano... - mruknął pod nosem mrugając do niej wesoło, po czym odpowiedział niemal natychmiast. - Słyszałem kiedyś o nim, choć przyjemności nie miałem. Ponoć strasznie zalazł Wolverine’owi za skórę, ciągle tylko gadał bez sensu i... w sumie to wszystko co słyszałem na jego temat z ust Logana. Poza tym muszę przyznać, masz fajniejszy tyłek od Jess którą znam, a i cycki ci tak nie obwisły od karmienia dzieci... - zakończył swą wypowiedź akcentem mocnym jak uderzenie Colossusa prosto w pysk, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Jednak jesteś BARDZO do niego podobny - skwitowała kobieta, po czym podeszła bliżej, stając z nim twarzą w twarz. - Pod kostiumem wyglądają nawet lepiej - dodała i wciągnęła powietrze nosem, chłonąc jego zapach. Na chwilę przymknęła oczy, uśmiechnęła się i powoli podniosła powieki. Moc, którą posiadała, miała jedną wadę. Sama była bardziej wrażliwa i podatna na zapachy mężczyzn. Zupełnie nie potrafiła nad tym panować…

- Myślę, że jednak lepiej od niego używam mojego języka... - szepnął tylko kobiecie na ucho tak, by nikt poza nimi nie mógł tego usłyszeć. Uwielbiał wprost prowokować, a gra jaką podjęła Shadowdeath sprawiła, że poczuł się w swoim żywiole. Czasem nazywano go Tank, właśnie z racji na to, że parł niepowstrzymanie do przodu, gdy tylko podłapał odpowiedni "grunt" do zabawy.
- Załatwmy naszą misję jak najszybciej i będziemy mogli przetestować cię w boju, żołnierzyku - odparła, uśmiechając się szeroko. Najwidoczniej bawiła się tak samo dobrze jak i on.
- Uważaj, Mgiełko, bo jak raz nadziejesz się na mój miecz, to żadna siła cię z niego nie ściągnie... - mruknął jej do ucha, by po chwili delikatnie musnąwszy ustami szyję Jessici wyminąć ją, specjalnie ocierając się przy tym o kobietę. Następnie wrócił do pozostałych, by móc uczestniczyć w odbywającej się rozmowie.
- Mrrrau - Shadow zamruczała pod nosem jak kotka i zaraz poszła za nim. Była ciekawa, czy ktoś jeszcze zaprezentuje swoje umiejętności, wolała wiedzieć, z kim przyjedzie jej współpracować. Stanęła z boku, skrzyżowała przedramiona na piersiach i przez chwilę uśmiechała się do siebie zadowolona z rozmowy z nowopoznanym towarzyszem broni. Zabawne, ale gdy pomyślała o „broni”, przyszedł jej na myśl wspomniany przed chwilą przez niego „miecz”. Zachichotała cicho pod nosem, wyłapując przy okazji spojrzenie kolesia w turbanie.

* * *

- Arabian Knight, zgadza się? – zapytała, podchodząc do niego i podając mu dłoń. – Może to nieco nieelegancko, ale może mógłbyś zaprezentować nam swoje moce?
- Skoro tutaj jestem, to mówi chyba samo za siebie, czyż nie? – odparł pytaniem na pytanie. – Jak przyjdzie pora, to zaprezentuję. Nie zwykłem się popisywać, nie jestem w cyrku… Chyba. – dodał po chwili.
- Jak tam wolisz – wzruszyła ramionami. – Zawsze to lepiej wiedzieć, z kim się współpracuje, żeby było wiadomo, na kim w danej sytuacji można polegać.
- Myślę, że każdy powinien przede wszystkim polegać na sobie, droga pani. A potem się zobaczy, kto co potrafi. – uśmiechnął się zawadiacko. – Nic nam nie da rozmawianie o naszych zdolnościach nie popierając ich odpowiednimi umiejętnościami, gdy przyjdzie co do czego. Tak zostałem wyszkolony i tego zamierzam się trzymać. – ukłonił się kurtuazyjnie.
- Spoko – skwitowała z kwaśnym uśmiechem na ustach. Wolała wiedzieć, co koleś z ręcznikiem na głowie potrafi, gdyby przyszło się im zmierzyć z czymś niebezpiecznym. No ale skoro nie chciał, nie zamierzała się go prosić. – Jaka jest ziemia, z której pochodzisz? – zapytała z wyraźną nutką ciekawości w głosie. - Znasz mnie?

- Nie, nigdy cię nie spotkałem… Możliwe, że tam skąd pochodzę w ogóle nie istniejesz… - odparł. – A uniwersum skąd pochodzę nie różni się zbytnio od innych, więc chyba nie ma co o tym rozmawiać. I tak nie ma to najmniejszego znaczenia w obecnej sytuacji… Lepiej zastanówmy się co zrobić, by wrócić tam skąd przybyliśmy, jeśli to w ogóle możliwe…
- Wątpię, by to było możliwe, chyba że chcesz wracać do trumny – odparła wesoło. – Nie jesteś zbyt rozmowny.
- Trafiłem w inny wymiar, jeśli tak to można nazwać. Nie sądzę by ktokolwiek inny był rozmowny w tej sytuacji. Jeśli nie możemy się stąd wydostać, będziemy musieli wykonywać polecenia tej pani. – wskazał na Polaris. – Średnio mi to pasuje… Ale jeśli nie ma innego wyjścia…

- Zamiast być trupami, jesteśmy niewolnikami – puściła mu oczko. – Ja tak to widzę.
- Ja widzę to jako drugą szansę… - odparł. – Ktoś dał nam drugie życie, jeśli można to tak nazwać. Nie wiem jak reszta, ale ja zamierzam z tej szansy skorzystać jak należy. Nawet jeśli to by oznaczało podróże czasoprzestrzenne. – sam do końca nie wiedział o co chodzi z tymi podróżami, ale skoro zostali wybrani, nie było większego wyboru.
- Druga szansa brzmi lepiej niż niewolnicy – zamyśliła się na głos. – Ale i tak na jedno wychodzi, bo będziemy musieli robić to, co nam każą. No ale dobra, przynajmniej na coś jeszcze się przydam – dodała. Rozmowa z tym kolesiem nie była tak miła i przyjemna jak ze „Slice’em”, a szkoda. – Pogadamy jeszcze później, Prince of Persia – puściła mu oczko.
- Że kto?
- A taki fajny typek z gry – uśmiechnęła się szeroko.
- Spoko – odparł tak samo, jak ona wcześniej.

* * *

- Madrox – Jessica uśmiechnęła się lekko do mężczyzny o łagodnych rysach twarzy. – Kojarzę twoje nazwisko, jednak nigdy nie miałam przyjemności… cię poznać – odkaszlnęła. Miała nadzieję, że chociaż Maddie okaże się lepszym rozmówcą niż Prince of Persia, jak już ochrzciła w myślach arabusa.
- Mów mi James, Jessico. Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział mężczyzna i przyjaźnie... a może uwodzicielsko, uśmiechnął się do kobiety. - Ciekawa zdolność - pochwalił widząc cały pokaz jaki zademonstrowali.

- Nic takiego, a jakie ty posiadasz moce? Pytam z ciekawości, bo może się to przydać, gdybyśmy wpadli w jakieś kłopoty. Ty już wiesz, iż mogę zmienić się w dym - puściła mu oczko. Miała nadzieję, że chociaż on nie będzie robił wielkiej tajemnicy z tego, jak objawia się jego mutacja.
- Oczywiście, zgranie zespołu i wiedza o tym co kto potrafi jest bardzo ważne - powiedział James. Przy okazji tej myśli miał nadzieję, że dane im będzie odbyć wspólnie jakiś trening, zanim wybiorą się na prawdziwą akcję.
- Ja potrafię się skopiować - oznajmił mężczyzna. Zaraz potem "rozdwoił się" zrobił zdecydowany krok w bok, podczas gdy druga jego wersja pozostała w miejscu, w którym stał. Było go dwóch i wyglądali jak identycznie ubrani bracia bliźniacy.
- Jeden z nas jest kopią - powiedział, ten, który cały czas stał w miejscu.
- A drugi oryginałem - dodał drugi.
- I może nas być więcej - rzekł jeszcze ten pierwszy, a na potwierdzenie jego słów drugi zrobił krok do przodu pozostawiając siebie za sobą. Teraz było go trzech i wszyscy uśmiechali się tajemniczo do blondynki.

- Wow – stwierdziła, od razu mając jakieś dziwne myśli w głowie. Odkaszlnęła i uśmiechnęła się szeroko. – Interesujące. Nawet bardzo. A co się stanie, jak się zabije oryginał? Klony też giną?
- Tego nie wiem... - zastanowił się głośno mężczyzna na przedzie, po czym uśmiechnął się i dodał - umarłem tylko raz, kilka minut temu.
- Pech chciał, ze akurat nie miałem kopii i nie dało się tego sprawdzić - drugi rozłożył bezradnie ręce, a trzeci uśmiechnął się słysząc dowcip... choć własna śmierć zwykle nie bywała zabawna.
- Ale nasze kopie czasem giną, co nie ma specjalnie wpływu na oryginał - powiedział ponownie pierwszy.
- No cóż, mam nadzieję, że się nieprędko przekonamy, jak to wygląda w praktyce. Skoro każdy z nas już raz zginął, warto nie powtarzać tego błędu drugi raz. Mógłbyś być znowu jeden? To trochę rozprasza – poprosiła.
- Tak oczywiście - odpowiedział pierwszy mężczyzna, a pozostałe dwie jego kopie wskoczyły w niego niczym duchy opanowujące czyjeś ciało. - Obecnie może mnie być ośmiu, ale wiem, że nie jest to ostatecznie ograniczająca mnie liczba - powiedział z uśmiechem. - Oprócz mocy mam też kilka zwykłych umiejętności. Uczyłem się za pięciu - powiedział szczerze rozbawiony.

- Byłbyś niezłym kryminalistą. Obrabować siedem banków i jednocześnie być na jakiejś wystawnej imprezie, gdzie setka osób da ci alibi – blondynka zamyśliła się na głos. – Fajna sprawa, Maddie.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Takie coś nie przyszło mu nigdy do głowy... choć gdy był nastolatkiem to z tym alibi... porzucił stare wspomnienia i skupił się na teraźniejszości. - To ciekawe, ale ja nigdy nawet nie pomyślałem, aby łamać prawo. Wprost przeciwnie, bronię go... no, broniłem - powiedział spokojnie i uśmiechnął się do dziewczyny.
- Czy ty napadałaś na banki? Mogłabyś ze swoją mocą - zapytał spoglądając na nią badawczym wzrokiem.
- Jestem najemnikiem, więc robiłam to, co ludzie mi zlecali – wzruszyła ramionami. – Kradzieże, morderstwa, ochronę. Wszystko. Ale to już dawne dzieje, moja grupa nieco się uszczupliła po odejściu Cable’a i Domino. Z szóstki została nas czwórka, do tego Deadpool nieco się pokłócił z Gambitem i takie tam… - westchnęła. – Czym dokładnie się zajmujesz?
- Chyba żadnego z nich nie znam. Może pod innymi imionami, przykro mi - powiedział spokojnie James, jego głos nie zdradzał żalu, gdyż w sumie niczym nie zawinił. - Pracowałem w D.W.A. jako agent. Walka z przestępcami i innymi, poważniejszymi zagrożeniami dla ludzi. Wszystkiego po trochu, zwiadowca, pilot, saper. Moje kopie nadają się na dywersję... żeby nie powiedzieć mięso armatnie. Daje sobie z tym radę - zakończył z uśmiechem.

- No to szczęście, że się nie spotkaliśmy po przeciwnych stronach barykady, bo byłoby gorąco, złotko – puściła mu oczko. – No to w sumie tyle, co chciałam wiedzieć. Cyclopsa znam, więc z nim nie będę gadać – zerknęła w stronę Scotta, krzywiąc się lekko. – Dzięki za miłą rozmowę.
James uśmiechnął się szczerze słysząc opinię dziewczyny, w jego rzeczywistości mogli by istotnie być przeciwnikami.
W pierwszej chwili nie do końca rozumiał, jak Jessica może znać mężczyznę z dziwnymi okularami. Wydawało mu się, ze każde z nich pochodzi z innej rzeczywistości... szybko doszedł jednak do wniosku, że mogą być one podobne do siebie i "zawierać" swoje odpowiedniki ich osób.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział z uśmiechem. - Ufam, że jeszcze nie raz porozmawiamy... i nie tylko - rzekł tajemniczo z przyjaznym uśmiechem na twarzy.
- Zobaczymy, wszystko zależy od ciebie – odparła na odchodnym. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i odprowadził koleżankę wzrokiem.

* * *

Po dwóch dość ciekawych rozmowach Jessica była gotowa do drogi. Widziała, że Polaris rozmawia z Cyclopsem, więc nie miała zamiaru przeszkadzać. Podeszła do Slice’a, póki co z nim się najlepiej dogadywała.
- Tęskniłeś? – zapytała, uśmiechając się szeroko. – Mówiła już coś o tym, kiedy wyruszamy? – wskazała na Lornę.
- Zdążył mi zmięknąć, ale cóż to dla ciebie za problem... - Mruknął jakby od niechcenia uśmiechając się szelmowsko unosząc w krzywym uśmieszku lewy kącik ust wyżej, niż prawy. Do tego ten diabelny błysk w oczach sprawiał, że pewnie nie jedną kobietę przyprawił o dreszcz przyjemności. Nie dając jej jednak zbyt wiele czasu na zastanowienie, czy też ripostę odpowiedział na drugie pytanie Jessici - Nie wiem, chyba zaraz. Wszyscy zdają się być gotowi, a ja tak prawdę mówiąc nie słuchałem o czym rozmawiają.
- No to zajebiście, nie należę do zbyt cierpliwych osób, wolę działać – odparła, kładąc dłonie na biodrach. – I, oczywiście, żaden problem – dodała spokojnie, jakby mówiła o robieniu naleśników.
- Dziwi mnie, że moje spodnie jeszcze są zapięte... - mruknął nieco skonsternowany marszcząc brwi i spoglądając w dół na klamrę od paska jednocześnie drapiąc się po porośniętej starannie przyciętą bródką szczęce. - Ale to najwidoczniej musi poczekać, żeby pozostali nie byli zazdrośni.
- Wątpię, by ich to jakoś specjalnie obchodziło – rzuciła, zerkając przez ramię na pozostałych. – Trawa ma ten minus, że jest w niej pełno mrówek. Więc będziesz musiał poczekać na bardziej sprzyjające warunki, żołnierzyku.
- Dzięki, że tak się troszczysz, żeby mrówki nie pogryzły mi tyłka. Szkoda by go było... - powiedział nieco zadziornym tonem głosu, po czym wyminął ją idąc w stronę grupy. Zdążył jeszcze, korzystając z ich nieuwagi, dać Shadowdeath błyskawicznego klapsa w tyłek, po czym podejść do reszty ze spokojem wymalowanym na twarzy.
- No, szkoda by było – szepnęła, zerkając na jego pośladki i uśmiechnęła się pod nosem do siebie. Może jednak to całe zamieszanie i śmierć nie będą takie złe?


Widząc, że Polaris skończyła rozmawiać ze Scottem, uniosła do góry dłoń.
- Hej, możemy już zaczynać? – zapytała głośniej, by Lorna ją usłyszała i zwróciła na nią swoją uwagę.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:50, 09 Cze 2010     Temat postu:


Polaris popatrzyła na was marszcząc brwi - w końcu przestaliście rozmawiać, co chyba przyniosło kobiecie jakąś ulgę, gdyż odetchnęła ciężko. Chwilę później machnęła ręką, a na dłoni Arabian Knight’a pojawiło się dziwne urządzenie, wyglądające jak zegarek.



Zielonowłosa wychwyciła wasze pytające spojrzenia, więc od razu zabrała głos.
- To jest Tallus, urządzenie, które będzie pokazywać wam cel waszego zadania i teleportować do wybranych wymiarów. – wyjaśniła. – Jeśli Arabian Knight zginie, Tallus sam wybierze sobie kolejnego ‘właściciela’. Tylko sukces misji zapewni ‘wyciągnięcie’ was z konkretnej rzeczywistości do następnej, a gdy przyjdzie czas, pokażę wam, jak potoczyły się wasze własne wymiary, już po waszej ‘śmierci’. Dość rozmów, pora na wasze pierwsze zadanie…

Nim zdążyliście o cokolwiek zapytać, Tallus załączył się i po chwili wessał was w ogromny okrąg dziwnej, różnokolorowej energii.



Podróż międzywymiarowa dla niektórych trwała chwilę, dla innych wieki. Wszystko wirowało w oszałamiającym tempie, tak, że gdy w końcu zostaliście ‘wypluci’ z wiru czasoprzestrzennego, żołądki niektórych znów się odezwały wypuszczając na zewnątrz resztki posiłków. Nie mieliście zbytnio czasu na to, by zastanawiać się co dalej, gdyż wylądowaliście w samym centrum jakiegoś wielkiego, niemal zrujnowanego miasta, które Cyclops od razu rozpoznał jako Nowy Jork. Arabian Knight odruchowo spojrzał na Tallus, który zamigotał żółtym, ciepłym światłem.

- Uwolnić profesora Xaviera spod władzy Shadow Kinga. – przeczytał na głos to, co wyświetliło mu urządzenie. Chwilę później Tallus się wyłączył.

Ciężko było teraz podejmować jakieś decyzje czy w ogóle się zorganizować, gdyż z ciemnych uliczek, bram i budynków zaczęli kroczyć ku wam jacyś ludzie. Tak przynajmniej sądziliście początkowo, gdyż ciemne chmury zebrane nad miastem i mgła unosząca się nad ziemią utrudniały nieco widoczność. Dopiero gdy się zbliżyli zorientowaliście się, że poruszają się zbyt dziwnie, jak na ludzi. Jakby byli kukiełkami zmuszanymi do dalszych ruchów przez jakiegoś szalonego lalkarza. Po kilku ich krokach wiedzieliście już, z kim macie do czynienia… To były żywe trupy!



Umorusani krwią, o zmienionych, bladych twarzach, zupełnie odkrytych czaszkach, kroczyli w waszą stronę. Póki co, naliczyliście tuzin zombie, które otaczały was zawężając pole działania. Kątem oka niektórzy z was dostrzegli kilkanaście innych wychylających się z mgły sylwetek w dalszej odległości. Zapewne kwestią czasu było, jeśli dojdzie do walki, aż tamci się zorientują. Wiedzieliście aż nazbyt dobrze, że trzeba działać szybko i skutecznie…
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:17, 09 Cze 2010     Temat postu:


Shadow

Nie kwestionowała „dowództwa” arabusa, nawet się cieszyła, że ktoś będzie tutaj od myślenia, podejmowania decyzji i martwienia się o innych. Ona nigdy nie lubiła brać na siebie odpowiedzialności za zadania czy pozostałych towarzyszy.
- Prowadź, Książę – uśmiechnęła się do mężczyzny. – Obiecuję się ładnie słuchać twoich rozkazów – puściła mu oczko.

* * *

Miłą atmosferę przerwało pojawienie się dziury, która ich wessała i ‘wypluła’ w jakimś zrujnowanym mieście. Widząc chmury wiszące nisko nad ziemią, Jessie od razu pomyślała, że brakuje im jeszcze tylko ulewy do pełni szczęścia.

- Uwolnić profesora? – zapytała, gdy Arabian Knight przeczytał, co wyświetlił mu jego szpanerski zegareczek. – A nie lepiej zabić? Jednego albo drugiego. Bo tak to potem znowu się coś wydarzy i trzeba będzie tu wracać. A tak to załatwimy tę sprawę raz a dobrze – stwierdziła spokojnie. Nie przejmowała się tym, czy innym spodoba się jej zdanie i podejście do tego tematu. Była najemnikiem i czasami zabijanie zdawało się być najmniejszym z grzechów Six Packa.

* * *

- Pięknie, żywe trupy – burknęła Jessica, robiąc przy tym obrażoną minę. – I jak ja mam niby zabić coś, co już jest martwe? – zapytała, ale nie kierowała tych słów do nikogo konkretnego.
Wiedziała, iż jej moce na nic się zdadzą w walce z takim przeciwnikiem, więc nie miała zamiaru się mieszać.
- Panowie, wy walcie, a ja będę się starała was osłaniać – westchnęła, zmieniając się w dym i rozdzielając na cztery części. Każda z nich zawirowała obok jednego z towarzyszy.

Znała swoje możliwości i wiedziała, ile może tak wytrzymać oraz co może zdziałać. Ostrza z dymu mogłyby nieco opóźnić i spowolnić zombie, ale wątpiła, by wyrządziły im większą krzywdę. Dlatego tym razem musiała polegać na innych…
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 11, 12, 13  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach