Autor / Wiadomość

[DnD] Ku przeznaczeniu...

Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 9:41, 08 Lip 2010     Temat postu: [DnD] Ku przeznaczeniu...


DUNGEONS & DRAGONS



Położona na skraju Księżycowego Lasu chata drwala Hartoga była idealnym schronieniem dla dwójki strudzonych jeźdźców. Najpierw, późnym południem przybył mężczyzna, rysami twarzy przypominający elfa. Pod wieczór natomiast piękna, czarnowłosa kobieta. Oboje zostali przyjęci jak swoi przez leśną rodzinę, a i odpowiednio ugoszczeni. Zapewniono im ciepły posiłek, a także dach nad głową, co nie zawsze zdarzało się na szlakach Faerunu. Jednakże północno-zachodnie tereny krainy rządziły się swoimi prawami i różniły się tym znacznie od pozostałych części Srebrnych Marchii. Nie mógł jednak o tym wiedzieć ktoś, kto pierwszy raz zawitał w te strony.

Dwójka podróżnych niewiele o sobie opowiadała, jednak zmęczone oblicza mówiły same za siebie. Gdziekolwiek podróżowali, skądkolwiek jechali, mieli za sobą szmat drogi. I zapewne drugie tyle przed sobą. Miejsce, w którym się znaleźli było piętrowym, drewnianym domem otoczonym stajnią, oborą i niewielką palisadą. Żona drwala Greta była niesamowicie gadatliwa i usta niemal jej się nie zamykały. Nadrabiała więc za strudzonych wędrowców, którzy dowiadując się jedynie, iż następnego podróżują w tym samym kierunku, nie rozmawiali zbytnio z sobą tego wieczora.

* * *



Kolejny jesienny dzień wstał szary i ponury. Co prawda nie padało, ale nisko wiszące chmury przyjęły stalową barwę zwiastując ulewę w ciągu następnych godzin. Hartog obudził dwójkę podróżnych krótko po świcie i gdyby nie fakt, że należało ruszyć jak najszybciej w dalszą drogę, z pewnością oboje pozostaliby w chatce drwala na dłużej.

Pachnąca jajecznica na boczku, świeży chleb i ciepłe mleko serwowane przez Gretę były tym, co postawiło oboje na nogi. Przy śniadaniu również dogadali się, że w dalszą drogę ruszą wspólnie, a potem najwyżej się rozdzielą. Bo po co jechać oddzielnie, gdy w tę samą stronę się kierowali? Druga sprawa, że we dwójkę i raźniej i zawsze bezpieczniej. Przed wyjazdem żona drwala poupychała w juki nieznajomych sporo różnego jedzenia, by „nie pomarli na szlaku” i w końcu wyruszyli.

Pierwsze godziny kopyta koni wiodły ich w miarę dobrze utrzymanym piaszczysto-kamiennym traktem. Im bliżej było jednak do malującego się na horyzoncie lasu, tym szlak stawał się niewygodny, a konie wlokły się po nim niemiłosiernie.

Gdy wjechali do Księżycowego Lasu, jakby na zawołanie błysnęło, a z ciężkich chmur posypały się zimne krople deszczu. Najpierw kilka, z każdą kolejną chwilą ich natężenie wzrastało, tak, że po chwili widoczność była niemal zerowa. Dwójka jeźdźców rzuciła się kłusem wąską ścieżką przed siebie, jednak w końcu musieli to przyznać.

Zabłądzili.

Las również zdawał się być bardziej złowieszczy niż przed momentem.



Gąszcz, w którym się znaleźli wszędzie wydawał się taki sam – wszędzie ponure, ociekające kroplami wody drzewa – nigdzie nie widzieli jego krańca. Pod splątanymi gałęziami robiło się coraz ciemniej; właśnie zapadał ponury, jesienny zmierzch. Gliniastą dróżkę, po której jechali, przykrywały żółte liście miotane od czasu do czasu podmuchami północnego wiatru.

Nie mając wyboru ruszyli dalej brnąc przed siebie biczowani nieustającym deszczem. Drzewa z obu stron dróżki rozstąpiły się nagle, ukazując niewielką polanę porośniętą krzewami o czerwonych liściach. Na środku sporej przestrzeni stała stara jakaś rudera. Nie wyglądało to zachęcająco, ale Lia i Kael ruszyli ku ruinie. Zawsze to lepsze, niż moknąć pod gołym niebem.

Zostawili konie przy budynku i weszli do środka. We wnętrzu rudery panowała absolutna cisza, nie licząc kropel deszczu uderzających o dziurawy gdzieniegdzie dach. Najpierw zobaczyli pogrążoną w półmroku sień o zbutwiałej podłodze. Wolno wkroczyli do środka, po czym zajrzeli do izby z lewej. Duża komnata z piecem - chyba kuchnia. Weszli tam i zlustrowali wszystko uważnym spojrzeniem. Zobaczyli zniszczoną ławę, resztki włosianych okryć, kilka starych mis i poszczerbiony kociołek.

Najgorsze znalezisko odkryli jednak pod jedną ze ścian, gdzie leżał zakrwawiony mężczyzna w prostych, wiejskich szatach. Wielka dziura w brzuchu zasklepiona była zakrzepniętą krwią, a ktokolwiek mu to zrobił, był niesamowicie brutalny. Nieco wyżej, nad głową nieszczęśnika dojrzeliście wymalowany czerwoną farbą (bądź krwią) symbol.



To, co ujrzeli na ścianie wyglądało jak patykowaty humanoid z włócznią i czymś dziwnym zamiast głowy. Żadne z nich wcześniej nie spotkało się z czymś takim, dlatego wlało to nieco niepokoju w ich serca. Nagle zdali sobie sprawę, że deszcz przestał padać i zapanowała tajemnicza, niczym nie zmącona cisza.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 23:08, 08 Lip 2010     Temat postu:


Lia & Kael



Mimo wyczerpującej i długiej podróży, Kael wciąż był w dobrym nastroju, gdy zawitał do chaty jakiegoś człowieka imieniem Hartog. Droga niezmiernie wymęczyła elfa – odkąd wyruszył z Zimowego Ostrza wzdłuż Rzeki Surbin, niemal nie zatrzymywał się, starając się zdążyć do jakiejś ludzkiej osady. Niestety, w tych okolicach ciężko było na takową trafić. Dopiero gdy pojawił się w okolicach Księżycowego Lasu, na jego drodze „wyrosła” chatka rzeczonej rodziny. Leśny strzelec podziękował w duchu Ehlonnie i skierował się w kierunku zabudowania. To było iście idealne zgranie w czasie, gdyż jego klacz straciła już niemal resztki sił podczas wymagającej podróży.

Po drugiej stronie palisady przywitał go krępy mężczyzna z długimi, rudymi włosami i takąż brodą. Niemal od razu chwycił za siekierę, widząc jeźdźca w kapturze. Dopiero gdy Kael zrzucił okrycie głowy na ramiona i uśmiechnął się do nieznajomego, ten opuścił broń – nic dziwnego, wszak oblicze elfa zawsze wzbudzało zaufanie swoją pięknością i dostojnością, a łucznik często wykorzystywał to w odpowiedni sposób. Gdy tylko tropiciel wyjaśnił, w jakiej sprawie i gdzie się kieruje, zostawił Śnieżynkę w oborze (niestety, stajni pod ręką nie było) i zasiadł w izbie u Hartoga i jego żony. A trzeba było przyznać, że jak na ludzką kobietę, energii jej nie brakowało. Oprócz tego, że elf miał w ustach pierwszy porządny (a przede wszystkim ciepły!) posiłek od kilku dni, tak Greta lubiła mielić ozorem na lewo i prawo. Kaelowi to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że niemal jej nie słuchał, skupiając się na wybornej, gorącej zupie grzybowej i ziemniakach z udźcem indyka.

Wczesnym wieczorem przybyła również jakaś ludzka kobieta. Zerkając znad talerza przygotowanej przez Gretę kolacji, elf mógł ją sobie dokładnie, choć nie nachalnie obejrzeć. Piękne lico, wąska talia, duży biust – nie często spotykało się takie panny na trakcie, zwłaszcza, że owa nieznajoma nie wyglądała na jakąś szlachciankę, mimo dość wytwornego stroju. Świadczyła o tym zwłaszcza mandolina na jej plecach.

Elf już dawno porzucił grubiańskie spojrzenie na ludzi cechujące jego rasę i tak naprawdę był neutralny jeśli chodzi o inne nacje. Czasami się to bardzo opłacało, przekonał się o tym wystarczająco wiele razy w ciągu ostatnich kilkunastu lat swoich podróży po ziemiach Faerunu.

- Jak cię zwą, droga pani? – tropiciel spytał ją, gdy Hartog i Greta położyli się do łóżek, a kobieta i elf zostali w ciemnym salonie, rozświetlanym jedynie łunami płonącego w dużym kominku ogniska. – Jestem Kael, strzelec, zwiadowca i tropiciel z północy. – uśmiechnął się zadziornie. – Słyszałem od żony naszego gospodarza, że zmierzamy w podobnym kierunku… Również mam zamiar pokonać Księżycowy Las. Co ty więc na to, by jutro wybrać się razem? Brakuje mi towarzystwa na szlaku, poza tym możemy sobie pomóc, jeśli napotkamy jakieś kłopoty.

Kobieta przyjrzała się elfowi. W świetle płomieni dostrzegła srebrnowłosego mężczyznę o delikatnej twarzy i mocnej posturze. Pierwszy rzut oka na skórznię, którą nosił zdradzał jej mistrzowską jakość, tak samo jak i miecz przy boku. Na barki narzucony miał gruby, zielony płaszcz z kapturem a stroju dopełniały brązowe, skórzane spodnie i wysokie buty jeźdźca. Tuż obok elfa stał oparty o ścianę kołczan pełen strzał oraz finezyjnie wykonany łuk. Lia zerkając na nią, zdała sobie sprawę, że takiej broni nie nosi pierwszy lepszy łucznik.



- Lia – odpowiedziała krótko i uśmiechnęła się nieznacznie. Choć elf sprawiał wrażenie sympatycznego, doświadczenie nauczyło ją ostrożnie postępować z takimi osobami. – Jeśli znasz jakieś ciekawe pieśni i lubisz takowych słuchać, to owszem… wspólna podróż może się okazać przyjemna i owocna – odparła.

- Nie trudno było się zorientować, że jesteś bardem. – stwierdził pewnie. – Znam kilka pieśni, jednak nie sądzę, byś znała mój język, droga Lio. Zdam się więc na ciebie w tej kwestii. Chętnie poznam pieśni twojego ludu. – uśmiechnął się lekko. Zaczynało mu się to podobać. Przynajmniej pozbył się Grety.

- Mogę obiecać, iż poznasz je wszystkie – rzuciła i brzmiało to bardziej jak groźba. – Tylko żebyś później nie żałował, potrafię nie zamykać ust przez pół dnia, jak nasza gospodyni – puściła mu oczko.

- Nasza gospodyni nie dorasta ci aparycją do pięt, Lio. – szepnął do niej, w razie, gdyby ściany miały uszy. – Myślę, że jestem w stanie to znieść. Długo bowiem nie miałem odpowiedniego towarzystwa na szlaku.

- Zatem wszystko ustalone – skwitowała, podnosząc się do pionu. – Myślę, że powinniśmy wypocząć przed kolejnym dniem w siodle. Nie wiem jak tobie, ale mi trochę snu dobrze zrobi – skłoniła się nieznacznie.

- Jestem elfem, nie potrzebuję tyle snu co ludzie. Wystarcza mi medytacja. – uśmiechnął się delikatnie. – Ale jestem tego samego zdania. Mieliśmy ciężki dzień z tego co wnioskuję, więc połóżmy się wcześniej. Jutro zapewne będzie jeszcze gorzej. – wstał, ukłonił się, zabrał broń i wyminął ją kierując się schodami na piętro.

* * *

Widząc wypatroszonego mężczyznę, Kael zacisnął zęby trzymając spazmy żołądka w ryzach. Jakoś nigdy nie przyzwyczaił się do takich widoków, chociaż swoje już przeżył. Odruchowo przeniósł wzrok na malowidło na ścianie – bynajmniej nie zamierzał sprawdzać, czy to krew, farba, a może leśne owoce. Groteskowy ludzik niewiele mu mówił, ale Kael nie od dziś znał się na zasadach rządzących lasem, by nie wiedzieć o co tu chodzi.

- Ten glif na ścianie to oznaczenie terenu. – powiedział, dobywając łuku. Widząc, że kobieta niewiele rozumie, wyjaśnił. – Niedźwiedzie znaczą teren swoim zapachem i fekaliami, tutaj zapewne mamy do czynienia z jakimś szczepem żyjącym w tych lasach, które uzurpuje sobie prawo do tej ziemi. Ten trup to ostrzeżenie, żeby nie zapuszczać się w głąb puszczy. – stwierdził, zerkając w stronę kobiety. – Myślę, że możemy znaleźć w tym lesie coś więcej, niż tylko piękne krajobrazy, Lio. Bądź przygotowana.

Po tych słowach podszedł na ugiętych nogach do najbliższego okna i schowany za ścianą skupionym wzrokiem lustrował okolicę. Wysunął nieco dwie strzały z kołczanu, by były gotowe do użycia, jeśli przyjdzie co do czego. Przeczuwał ciężką atmosferę.

Kobieta dłuższą chwilę się nie odzywała. Obecność martwego ciała była dla niej niemal nie do zniesienia i nie mogła spokojnie zaczerpnąć powietrza. W końcu skinęła elfowi głową i zdjęła swoją mandolinę z pleców. Nie wiedząc, z jakim przeciwnikiem mieliby się zmierzyć, wolała przyjąć najprostszą taktykę. Wspierania… Nigdy nie walczyła u boku elfa i nie miała pojęcia, jak mogłaby mu się przydać. Kael wydawał się być bardzo spokojny i pewny siebie.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 14:13, 10 Lip 2010     Temat postu:


Kael wypatrywał zagrożenia, jednak nic się nie wydarzyło. Po chwili wiatr znów zaczął trząść konarami drzew wywołując dziwne zawodzenie i szum. Las wyglądał złowieszczo, a Lia, która również podeszła do okna, wzdrygnęła się nieco widząc otaczającą ich niemal nieprzeniknioną ciemność. Kobieta chciała zapalić lampę, którą miała w plecaku, jednak tropiciel zdecydowanie odradził jej ten pomysł. Jeśli coś czaiło się między drzewami, lepiej było nie zwracać na siebie dodatkowej uwagi.

Gdy deszcz znów przybrał na sile, mężczyzna zaprowadził oba konie pod stojącą obok budynku wiatę wspartą na czterech drewnianych kolumnach. Oporządził zwierzęta i wrócił do wnętrza rudery. Lia natomiast wykorzystała ten czas na rozłożenie sobie derki na podłodze, pod którą szybko się wślizgnęła. Tropiciel jako pierwszy podjął wartę, w końcu wiedział, że w takich miejscach jak to należy być bardzo ostrożnym.

* * *



Słońce powoli wstawało, gdy tropiciel usłyszał delikatny ruch w leśnym poszyciu. Najpierw delikatny, jakby nieśmiały i tylko w jednym miejscu. Chwilę później szelestów pośród drzew było już więcej. Kael obudził Lię i skierował się znów ku oknu. Dostrzegł siedem sylwetek krępych mężczyzn odzianych w jakieś dziwne szaty, wymalowanych na twarzach i ramionach dziwnymi symbolami. Niektórzy z nich mieli nozdrza poprzetykane ludzkimi kośćmi, inni gdzieniegdzie tatuaże. Wszyscy jednak dzierżyli kije o zaostrzonych końcówkach i prowizoryczne tarcze. Powoli zbliżali się do rudery z uniesioną bronią. Oboje oceniliście, że dzieli ich od was jakieś dziesięć-piętnaście metrów, nim dotrą do celu.

Lia kątem oka dostrzegła w okiennicy na zachodniej ścianie skradających się kolejnych przeciwników. Wyglądało na to, że jesteście otoczeni…
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:24, 12 Lip 2010     Temat postu:


Lia & Kael

Kael wartował niemal całą noc, z krótkimi momentami na medytację i odbudowę sił. Drzewiec strzały trzymał w dłoni – w razie gdyby zasnął, wypadający spomiędzy palców pocisk przywróciłby mu zmysły. To był jeden z podstawowych treningów tropicieli, jak nie zasnąć na dobre podczas własnej warty. Kolejnym było bezszelestne przepatrywanie terenu nie zmieniając swojej pozycji nawet o milimetr. Z tym akurat elf nie miał najmniejszego problemu. Od czasu do czasu coś poruszyło się wśród ściółki, jednak oddalające się odgłosy zwiastowały jakieś małe gryzonie, które w nocy wyszły na żer, a gdy odkryły w pobliżu obecność człowieka, po prostu się oddaliły.

Ranek nadszedł szybko i przyniósł nie lada niespodziankę. Tym razem to nie gryzonie wypełzły ze swych leż, a dzicy ludzie, którzy najpewniej zamordowali tego nieszczęśnika pod ścianą. Tropiciel wiedział już teraz aż nazbyt dobrze, że nie pomylił się w swojej ocenie patykowatego malowidła na ścianie. Srebrnowłosy spojrzał w kierunku towarzyszki, która stała przy przeciwległej ścianie obserwując okolicę.

- Jest ich więcej! Nadchodzą z dwóch stron! – rzuciła.
- Chcą nas osaczyć, jak zwierza. – powiedział Kael i dobył łuku. Błyskawicznym ruchem nałożył strzałę na cięciwę i wycelował w zbliżających się dzikusów. – Masz coś, czym możesz strzelać, bądź rzucać?
- Mam, ale… - zawahała się.
- Ale?
- Ja nie lubię walczyć – odparła kobieta, sięgając po swą lutnię. – Mogę ich jednak zatrzymać, a w każdym razie spróbować. I będziemy mogli uciec. Nikomu wtedy nie stanie się krzywda – zaproponowała.
- Miałem podobny pomysł, nie damy im wszystkim rady. – odrzekł elf i zwolnił strzałę. Chwilę później w zabójczym tempie zrobił to z trzema kolejnymi. – Działaj więc, a ja postaram się ich spowolnić. Potem zbieramy się do koni i uciekamy. Czasami lepiej nie grać bohatera…
- No już nie gadaj! – zganiła go, po czym szarpnęła struny i zaczęła śpiewać. Kilka razy już wykorzystywała to zaklęcie, które miało na celu sparaliżowanie lub znaczne spowolnienie przeciwników. Miała nadzieję, że i tym razem jej nie zawiedzie.
Zobacz profil autora
Evandril




Dołączył: 30 Lip 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Łódź
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 20:29, 12 Lip 2010     Temat postu:


Wypuszczane z niebywałą szybkością strzały Kaela dochodziły celu z morderczą precyzją. Gdy trzech dzikusów padło martwych, kolejni przyspieszyli kroku by zacieśnić pułapkę wokół domku, w którym znajdowała się dwójka towarzyszy.

I wtedy stało się coś dziwnego. Melodyjne słowa naładowane mocą opuszczające gardło Lii sprawiły, że mężczyźni z włóczniami w dłoniach zatrzymali się w miejscu, jakby niezdolni do dalszych ruchów. Nie trzeba wam było dwa razy powtarzać – wypadliście pędem z rudery mając nadzieję, że zaklęcia przytrzyma przeciwników jeszcze jakiś czas. Wdrapaliście się na swe rumaki, poluzowaliście popręgi i wymijając krępych tubylców czmychnęliście ubitym traktem pośród drzewa. Lia podtrzymywała swoją pieśń, aż nie oddaliliście się na bezpieczną odległość, a Kael prowadził jej konia za uzdę, by kobieta miała obie ręce wolne.

* * *



Dalsza droga przebiegała zadziwiająco spokojnie; przez dwie godziny nic się nie wydarzyło. Póki co las rozciągał się jak okiem sięgnąć, a pędzące po niebie ciemne chmury zwiastowały deszcz. Poza pełną kolein drogą nie dostrzegliście oboje żadnego śladu cywilizacji, a monotonnej ciszy nie przerywał nawet świergot ptaków ani szelest poszycia. Dopiero po jakimś kwadransie usłyszeliście krzyk dochodzący z przodu. Brzmiał dość głośno.
- Słyszałaś? - zapytał elf odruchowo kierując dłoń na majdan łuku.
Chwilę później krzyk powtórzył się, tym razem rozpoznaliście, że to był głos kobiety!

Rzuciliście się do przodu i jakieś trzydzieści metrów dalej dostrzegliście wybiegającego z łukowatego zakrętu mężczyznę ubranego w zwykłe brązowe sukno i wyglądającego wam na prostego chłopa. Widząc was, zatrzymał się na środku usłanej żółtymi liśćmi drogi, a potem znów zaczął biec ku wam wołając:
- Pomocy!! Ratunku! Goni mnie! Powstrzymajcie go!!

Wieśniak wrzeszczał i pędził ile tchu w piersi. Nie mieliście zbytnio czasu, by wyciągnąć wnioski, gdyż zza zakrętu wypadł pędzący na złamanie karku jeździec. Mężczyzna odziany był w pełną zbroję płytową koloru smoły, a w dłoni dzierżył wielki, złowieszczy miecz. Jego oczy, tak jak i ślepia jego konia, błyszczały płonącą czerwienią. Wzdrygnęliście się na ten widok.



Zmniejszając dystans do uciekającego wieśniaka widzieliście, że rycerz w potarganej pelerynie to naprawdę wielki mężczyzna – czarny niczym noc rumak toczący pianę z pyska którego dosiadał, wyglądał przy nim zaledwie jak kucyk. Tropiciel odruchowo wypuścił swą strzałę, jednak jego pocisk przeleciał przez wojownika jak przez mgłę, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy.

Jeździec w końcu dopadł wieśniaka i zamaszystym cięciem odrąbał mu głowę, która z mlaśnięciem potoczyła się po nierównej drodze. Z szyi nieszczęśnika, niczym z fontanny, trysnęła ciemnoczerwona krew, gdy bezgłowe ciało zwaliło się ciężko na chłodną ziemię. Chwilę później czarny rycerz pognał w waszym kierunku i już gotował się do skoku na was, gdy nagle rozpłynął się w powietrzu jak mgła.
Przez chwilę nie wiedzieliście co się dzieje, pewnym jednak było, że znów zostaliście sami na szlaku. Wiatr targał kikutami drzew, a krwawiące ciało wieśniaka leżało nieopodal.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)


 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach