Autor / Wiadomość

Madlaine

Gość







PostWysłany: Czw 18:46, 20 Kwi 2006     Temat postu: Madlaine


Z góry przepraszam za wszelkie niezauważone błędy, literówki, bądź powtórzenia... Musicie to wybaczyć dysgrafikowi...

MADLAINE

„Wiele czasu minęło odkąd spałem na prawdziwym łóżku” - pomyślałem rzucając plecak na podłogę - „Najpierw jednak przyda się kąpiel”.
Zszedłem na dół. Karczma była jeszcze pusta, ale za kilka godzin zapewne się zapełni. Drewniane stoły i ławy pewnie przeszły już wiele „dyskusji”, a w jednym stoliku nadal tkwił wbity nóż.
- Miejski koloryt... - westchnąłem i sprawdziłem pas przechodzący przez moją klatkę piersiową przytrzymujący miecz, który dostałem od ojca - Karczmarzu! - krzyknąłem do człowieczka krzątającego się za barem.
Niski grubasek, lekko kaczym chodem podszedł do mnie.
- Czym mogę służyć szanownemu panu? - zapytał usłużnym tonem.
- Gdzie znajdę łaźnię?
- Przy Wodników panie. Do wyboru do koloru!
***
Poszedłem tam gdzie wskazał karczmarz. Po obu stronach ulicy Wodników wisiały szyldy łaźni, o rozmaitym standardzie. Spojrzawszy po nazwach, wybrałem tę, która wydawała mi się pasować do moich możliwości finansowych, „Wodospad”. Przekroczyłem próg i już doskoczył do mnie określający się kierownikiem tego przybytku.
Po godzinie opuściłem podwoje „Wodospadu” znacznie odświeżony i z nieco lżejszą sakwą. Podążyłem ulicą Wodników prosto przed siebie. Jak w większości miast w tej części kontynentu wszystkie ulice zbiegały się na rynku. Tłoczyło się tam tradycyjnie mnóstwo ludzi, wielu z zamiarem wzbogacenia się kosztem innych, w mniej lub bardziej legalny sposób. Odszukałem zielarza, niewielki stragan wokół którego wisiała taka mieszanka zapachów, że ci o wrażliwszym nosie mogli go odnaleźć z zamkniętymi oczami. Uzupełniłem swój zapas ziół i skierowałem się z powrotem w stronę karczmy. Gdzieś w połowie drogi usłyszałem zduszony krzyk dobiegający z zaułka. Skręciłem w tamtą stronę, w zaułku zobaczyłem dwóch typków spod ciemnej gwiazdy. Jeden z nich trzymał jakąś dziewczynę, podczas gdy drugi starał się związać jej nogi. Nie szło mu najlepiej, bo dziewczyna wierzgała strasznie nogami, ale nie mogła wywinąć się z unieruchamiającego ją uścisku. Podniosłem lekko dłoń i skoncentrowałem w niej energię. Skierowałem rękę w stronę typka z liną i krzyknąłem:
- Aure Glin! - osiągnąłem zamierzony cel. Ten z liną spojrzał w moją stronę i zaraz potem przed jego głową eksplodowała kulka światła. Stał teraz mocno trąc oczy, które nic nie zobaczą przez kilka minut.
Strzeliłem palcami drugiej dłoni i wraz z mym szeptem „sikil” pojawił się w niej sztylet. Rzuciłem nim w drugiego z opryszków przygważdżając jego płaszcz do muru, przy którym stał. Wypuścił z rąk dziewczynę, która nie czekając na nic wskoczyła w drzwi będące obok. Zdążyłem zobaczyć tylko jej płomienne włosy.
- Przerwałeś nam robotę... - powiedział ten, którego potraktowałem świetlną kulką, mniejszy posturą, ale za to wyglądający na inteligentniejszego. Zaraz po jego słowach rozległ się świst dwóch mieczy wysuwanych z pochew.
- Mam sobie na was brudzić miecz? - prychnąłem - Nie warto...
Musiałem urazić wątpliwą dumę oprychów, bo ruszyli na mnie. Mniejszy jako pierwszy, a za nim jego bardziej barczysty kolega. Strzeliłem palcami i w mej dłoni pojawił się sztylet o ostrzu w kształcie błyskawicy. Rzuciłem nim trafiając mniejszego w nogę, a ten padł na ziemię jak kłoda. Drugi biegnący za nim, prawie się o niego przewrócił i dzięki temu zdążyłem wyciągnąć z torby przewieszonej przez ramię garść żółtawego proszku. Odskakując z drogi drugiemu z drabów otworzyłem dłoń i dmuchnąłem na proszek. Żółtawa chmurka przez moment unosiła się wokół głowy przeciwnika, po czym opadła. Drab wykonał jeszcze z rozpędu kilka kroków, po czym gruchnął o ziemię.
- Twój koleżka obudzi się za jakąś godzinę - powiedziałem stając nad opryszkiem ze sztyletem w nodze - zdaje się, że masz coś mojego... Sikil... - szepnąłem strzelając palcami.
Sztylet z nogi oprycha znalazł się w mojej dłoni, wykonałem kolejny ruch dłonią i sztylet rozpłynął się w powietrzu.
- Żegnam! - rzuciłem kierując się ku wylotowi zaułka.
***
Kilka godzin później siedziałem przy stoliku w karczmie i popijałem wino. Tak jak wcześniej przypuszczałem zrobiło się tłoczno i gwarno. Gdzieś w przeciwległym kącie zagnieździł się bard i brzdąkał jakąś melodię na lutni podśpiewując. Takie karczmy jak ta były doskonałym miejscem dla ludzi mojego pokroju na złapanie zadania. Jeśli posiedziałbym tam jeszcze kilka minut to chyba wrósłbym w krzesło.
- Przeszkodziłeś dziś moim ludziom... - rozległ się głos za moimi plecami. Nie zareagowałem, dopiero gdy właściciel głosu stanął po przeciwnej stronie stołu podniosłem wzrok. Biała koszula z żabotem, czarne nienagannie skrojone spodnie, u pasa rapier, na twarzy perlisty uśmiech. Na pierwszy rzut oka młody szlachcic uważający się za awanturnika. Bez pytania o zgodę usiadł na przeciwległym krześle.
- Niewiele byli warci skoro nie byli w stanie poradzić sobie z jedną dziewczynką... - rzuciłem.
- Ciekawe ile ty jesteś wart. - odparł niby niedbale kładąc rękę na szpadzie - Bardzo ciekawe...
- Chcesz się przekonać? - odparłem kładąc dłonie na stole.
Rozmówca niedbale rzucił wzrokiem na moje ręce i wyraz jego twarzy nagle się zmienił. Pewność siebie i uśmiech zostały nagle jakby zmyte z jego twarzy, a dłoń odsunęła się od głowni szpady.
- Nie mam zamiaru... - utkwił oczy w pierścieniu na środkowym palcu mojej prawej dłoni.
- Więc cóż cię do mnie sprowadza? - zapytałem z uśmiechem.
Nie odpowiedział tylko wstał i zniknął w tłumie. Spojrzałem na pierścień, który odebrał mu odwagę. Srebrny sygnet z wygrawerowanym wizerunkiem skorpiona, symbolem Domu Skorpiona, gildii, do której należałem.
***
Następnego dnia osiodłałem konia i wyjechałem stamtąd, nie było tam dla mnie pracy. Od większego miasta dzieliło mnie około czterech dni drogi. Z konia zsiadłem dopiero, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Na niewielkiej polance wśród lasu rozbiłem obóz, o ile mata, koc i ognisko to obóz. Było już późno, gdy chmury przesłoniły i tak niewielki księżyc, a jedynym źródłem światła było ognisko. Czułem, że coś tu nie gra. W pobliżu wyczuwałem magię, ale nie potrafiłem jej zlokalizować.
- Sindor Kam. - szepnąłem, a nad ogniskiem pojawiła się maleńka chmura deszczowa i ugasiła płomienie. Wokoło zapadły ciemności. W kilka sekund moje oczy przywykły do mroku i zauważyłem niewielką postać ukrywającą się wśród drzew. Skulona sylwetka, chyba kobieca nie wyglądała na zagrożenie, bardziej na zagrożoną. Nieco dalej między drzewami widziałem inne istoty, wstrętne pokurcze zwane niekiedy goblinami, spory oddział, przeciwnik nie dla jednej osoby.
Podszedłem do kobiety i chwyciłem ją za ramię. Szarpnęła się jakby chciała uciekać, ale gdy spojrzała na moją twarz nie poruszyła się. Nakazałem jej gestem ciszę i pociągnąłem na środek polany. „Oby nie byli zbyt nadgorliwi i nie weszli na polanę...” - pomyślałem stając na szeroko rozstawionych nogach. Wzniosłem ręce ku górze i powiedziałem:
- Echor Esgal. - purpurowy blask rozlał się z moich dłoni tworząc kopułę wokół polany - Nie ruszaj się, a nas nie zauważą... - szepnąłem do przestraszonej kobiety.
Nie mogłem się ruszyć, jeśli sfera miała pozostać na swoim miejscu. Dla patrzących z zewnątrz na polanie nie było nic, ani obozu, ani kobiety, ani elfa. Gobliny wyłoniły się spomiędzy drzew, rozejrzały się, a że nie miały szans czegokolwiek zobaczyć zawróciły i z powrotem wtopiły się między drzewa. Odczekałem kilka minut i rozproszyłem czar. Przykucnąłem przy skulonej kobiecie. Rude niczym płomień loki zakrywały jej twarz, miała na sobie białą bluzkę i niebieskie spodnie, musiało jej być zimno. Zdjąłem płaszcz, owinąłem go wokół niej i poszedłem rozpalić ogień.
- Chodź, ogrzej się - powiedziałem, gdy ogień już płonął.
Dziewczyna nieśmiało podeszła i usiadła przy ogniu i szczelniej owinęła się moim płaszczem.
- Nie domyślasz, czego mogły chcieć od ciebie te paskudy? - zapytałem, a ona tylko pokręciła głową - Głodna?
***
„Śpi jak zabita...” - pomyślałem patrząc na śpiącą rudowłosą - „Musiała sporo przejść, jak dotąd nie odezwała się do mnie ani słowem, nie znam nawet jej imienia...”
Była całkiem ładniutka. Jakieś 164cm wzrostu, oczy koloru nieba i włosy koloru płomienia. Całą noc czuwałem na wypadek powrotu goblinów. Dziewczyna kilka razy niespokojnie się poruszyła, zdawało mi się, że coś mamrocze przez sen, lecz nie byłem w stanie zrozumieć ani słowa.
***
Podziwiałem wschód słońca, gdy usłyszałem za plecami:
- Dzień dobry. - głos o ciekawej barwie, jakby nieco niepewny, ale zdolny do niesienia mocy.
- Witaj... Wreszcie się odezwałaś. - powiedziałem odwracając się do niej - Dobrze się spało?
- Mogłoby być lepiej... - odrzekła - Widziałam cię w nocy... Długo siedziałeś?
- Te żółte pokurcze mogły wrócić, nie lubię się budzić z nożem na gardle lub między żebrami...
Dziewczyna ponuro zwiesiła głowę i lekko zakłopotana powiedziała:
- Przepraszam, że przeze mnie masz kłopoty... Dziękuje za wczoraj, zostawię cię... Masz na pewno swoje własne problemy...
- Co to, to nie! Cóż byłby ze mnie za rycerz gdybym zostawił damę w potrzebie? - spłonęła rumieńcem - Rakir uniesie nas dwoje, prowiantu mamy dość, nie pozwolę ci podróżować samej... Nie przyjmuję do wiadomości odmowy! - skinęła głową - No, ale gdzież moje maniery... Nawet się nie przedstawiłem. Kessen Mais - wyciągnąłem przed siebie dłoń i skłoniłem się nisko.
- Madlaine... - powoli wyciągnęła przed siebie smukłą rączkę. Ująłem ją w swoją i ucałowałem.
***
Jakieś dwie godziny później byliśmy w siodle. Trakt był prawie pusty, minął nas tylko jeden kupiecki wóz. Kilkaset metrów dalej natrafiliśmy na strażnicę.
- Stój! Kto idzie? - krzyknął swoją wytartą formułkę strażnik przy szlabanie.
- Przyjaciele! - odkrzyknąłem - Dwoje wędrowców...
Zatrzymałem Rakira, zsiadłem i pomogłem zsiąść Madlaine. Podszedłem do strażnika i rzekłem sięgając po sakwę:
- Jak służba żołnierzu?
- Służba nie drużba... Ludzie nie przepadają za mytnikami. Jak tu lubić kogoś, komu trzeba płacić, by przejechać drogą... - pokręcił z zażenowaniem głową.
- Żadna praca nie hańbi, przyjacielu. Może to niewdzięczne zajęcie, ale ktoś je musi wykonywać. Ile?
- Trzy korony... - powiedział, a ja uiściłem opłatę.
Strażnik już skierował się ku budynkowi, gdy został przeszyty strzałą. Odruchowo dobyłem miecza wypatrując strzelca.
- Kessen! - usłyszałem krzyk Madlaine, kątem oka zauważyłem dwóch ludzi zmierzających ku niej.
Rzuciłem miecz wysoko w powietrze i strzeliłem palcami obu dłoni szepcząc „Sikil”. Gdy tylko sztylety pojawiły się w mych dłoniach rzuciłem nimi w nadciągającą dwójkę. Jeden został trafiony w głowę, a drugi w szyję, efekt był ten sam.... Zejście. Złapałem spadający miecz i podbiegłem do dziewczyny.
- Biegnij do strażnicy i zarygluj drzwi, ja się nimi zajmę... - Madlaine pędem skierowała się ku strażnicy i po chwili słyszałem trzask zamykanych drzwi.
Strzelec co jakiś czas wypuszczał strzałę. Miał oko, kolejny pocisk odbił się od pancerza ukrytego pod opończą dokładnie w miejscu mojego serca. Spomiędzy drzew wyłaniali się kolejni przeciwnicy. „Trzeba wyeliminować strzelca...” - pomyślałem wyciągając z torby na ramieniu kawałek szmaty i rzucając ją na ziemię.
- Morahin Hith! - krzyknąłem, a szmata zaczęła dymić i już po chwili wszędzie dookoła mnie unosiła się chmura ciemnego dymu.
Usłyszałem rżenie Rakira, a po chwili jęk bólu. Rakir zapewne kopnął kogoś próbującego go ukraść. Dym dawał mi tę przewagę, że potrafiłem walczyć nie używając oczu. Treningi w Domu Skorpiona wystarczająco wyostrzyły moje zmysły. Szelest... Obróciłem na pięcie jednocześnie tnąc, miecz bez problemu zagłębił się w szyję atakującego. Oddech z lewej... Zablokowałem uderzenie mające rozłupać mi czaszkę, ciąłem trafiając z klatkę piersiową. Kolejny obrót na pięcie, tym razem z przyklękiem i pchnięcie. Kolejny z przeciwników opuścił ten świat. Wbiłem miecz w ziemię i przywołałem oba sztylety, jeden pofrunął w prawo, drugi w lewo. Oba kogoś trafiły, dym powoli opadał. Rozejrzałem się i zobaczyłem jeszcze kilkunastu przeciwników.
- Ojoj... - rzuciłem i przyklęknąłem obok miecza. Na twarzach przeciwników zobaczyłem uśmiech zwycięstwa, ale ja miałem jeszcze jednego asa w rękawie. Oparłem dłoń o ziemię i złapałem garść kamieni, które wyrzuciłem wysoko w powietrze - Balin Gonda!
Na głowy mych przeciwników zaczęły spadać spore głazy, najczęściej trafiając w głowę. Gdy grad ustał na nogach stało tylko dwóch spośród gromady. Ruszyłem do przodu łapiąc po drodze miecz, wystarczyły dwa cięcia i dołączyli do popleczników. „To by było na tyle...” - skierowałem się ku strażnicy.
- Madlaine, już po wszystkim, możesz wyjść!
Rozległ się dźwięk odryglowywanych drzwi i wyłoniła się zza nich ruda głowa. Madlaine wyszła ze strażnicy i z przestrachem odwróciła głowę. Podszedłem do niej i poprowadziłem ją ku Rakirowi, gdy już byliśmy przy nim kątem oka zauważyłem błysk między drzewami. „Zapomniałem o strzelcu!” - schyliłem się zasłaniając sobą Madlaine. Tuż przy rancie napierśnika przeleciała strzała zagłębiając się w moje lewe ramię. Przewróciłem się, wydawało mi się, że Madlaine łka...
- Nie martw się, żyję... - szepnąłem - Staraj się nie ruszać i zatkaj uszy... - włożyłem dłoń do torby na ramieniu i wyjąłem zeń dmuchawkę i wybrałem lotkę.
Po chwili usłyszałem kroki na polanie, Rakir zarżał. Przewróciłem się na plecy, przyłożyłem dmuchawkę do ust i dmuchnąłem. Strzelec został trafiony w szyję, resztką sił wypuścił strzałę, która wbiła się w ziemię obok nas, padł na kolana, złapał się za głowę i wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Był to jego „łabędzi śpiew”, którego mam nadzieję Madlaine nie słyszała.
- Jedziemy. - powiedziałem wstając z ziemi. Ramię bolało mnie niemiłosiernie, a strzała wciąż tkwiła w ranie.
- Ale jesteś ranny, trzeba z tym coś zrobić! - oponowała Madlaine.
- Nie martw się później opatrzymy ranę, na razie musimy stąd zmykać, wsiadaj na Rakira.
Wyciągnąłem z torby kolejną lotkę i wbiłem sobie w ramię. Cała ręka zesztywniała, a co za tym idzie ból zniknął. Z trudem wsiadłem na konia i pojechaliśmy zostawiając pobojowisko za sobą.
***
Zatrzymaliśmy się dopiero wieczorem. Na szczęście nikt nie jechał, więc nikt nie zainteresował się strzałą w moim ramieniu.
- Teraz trzeba się zająć moim ramieniem... - powiedziałem wyjmując z ramienia lotkę.
- Co to było? - zapytała Madlaine.
- Trucizna... Dla większości elfów śmiertelna, ale ja jestem na nią uodporniony, powoduje tylko paraliż w trafionej części ciała. Czas wyjąć strzałę, pomożesz mi? - Madlaine skinęła głową. Odłamałem grot strzały - Stań za mną i wyciągnij ją...Najszybciej jak potrafisz...
Madlaine stanęła za moimi plecami i pociągnęła z całych sił za drzewce, strasznie bolało. Krew trysnęła z rany barwiąc karmazynem piasek. Wyciągnąłem z torby zioła zakupione w mieście i zjadłem dawkę. Poczułem jakby moje ramie płonęło, po kilku minutach w ramieniu nie było już dziury tylko czerwony plac w tamtym miejscu.
- Niewiarygodne... - stwierdziła Madlaine dotykając ramienia, czułem lekkie pieczenie, gdy to robiła.
- Cuda magii... - rzekłem.
Przebrałem okrwawione rzeczy, a dziewczyna rozpaliła ogień. „Zabili mytnika... Mają albo wysoko postawionego, albo bogatego pracodawcę. Ani jeden, ani drugi łatwo nie zrezygnują...” - rozmyślałem - „Nie wiedział, że Madlaine ma ochronę, więc oddział był niewielki... Teraz będzie tylko trudniej... Potrzebne będzie wsparcie.” Wyjąłem z juków żelazną szkatułkę zamkniętą na kłódkę.
- Co to? - zapytała Madlaine wskazując na pudełko.
- Pamiątka po dawnych czasach... Wezwę swoich przyjaciół, ktoś, kto cię ściga ma duże wpływy, przyda nam się ich pomoc.
Zdjąłem z szyi kluczyk i otworzyłem kłódkę, w szkatułce leżał żółty kryształ. Wziąłem go i położyłem na otwartej dłoni ze słowami:
- Duchu uwięziony w kamieniu, wypełnij swe zadanie i sprowadź pomoc... Leć Asgonie! - z kamienia uniosła się smuga ledwo widocznego białego dymu i uleciała w rozgwieżdżone niebo, sam kryształ był teraz błękitny.
- Zadziała? - zapytała Madlaine.
- Mam taką nadzieję... Śpij, będę trzymał straż.
***
Księżyc był w nowiu, więc noc była ciemna, a z ogniska pozostała tylko kupka popiołu, jednak oczy elfa nie są ślepe w mroku, uszy czasem bardziej się przydają. Usłyszałem czyjeś kroki przed sobą, dłoń odruchowo powędrowała do leżącego przede mną miecza. Ktoś wysoki, wsparty na kiju, w powłóczystych szatach.
- Witaj Kessenie Mais... - rzekł twardym głosem - Czujny jak zawsze, zawsze z mieczem pod ręką, nic się nie zmieniłeś...
- Witaj mistrzu Keram... - odpowiedziałem odkładając miecz i wstając.
Keram uścisnął moją dłoń i wskazał na Madlaine.
- To przez nią użyłeś Asgona?
- Ktoś jej poszukuje i to nie przyjaźnie... Czuje od niej niezidentyfikowaną moc, ale nie potrafię jej umiejscowić, może to jest powód...
Keram uklęknął na Madlaine i przesunął nad nią dłonią.
- Pochodzi z bardzo daleka... Moc drzemiąca w niej jest inna od twojej czy mojej, nie nadaje się do magii... Chroń ją z całych sił, nasi przyjaciele odebrali wiadomość i niedługo przybędą. Musimy odstawić ją tam gdzie jej miejsce, poszukam sposobu... Do zobaczenia... - Keram rozpłynął się w powietrzu.
Stałem niedaleko Madlaine spoglądając w mrok, w którym zniknął Keram, gdy usłyszałem jej głos:
- Kto to był?
- Przyjaciel... Stary przyjaciel, - odpowiedziałem - nie raz ratowała mi życie jego mądrość i pomysłowość. Pomoże nam i teraz, ale na swój sposób...
Poszedłem po miecz i zwróciłem się w stronę dziewczyny, wstała szybko i odsunęła o krok. Oparłem ostrze na dłoni, uniosłem miecz na wysokość ramienia. Przyklęknąłem przed Madlaine, wzniosłem poziomo ułożony miecz w jej stronę ze słowami:
- Mój miecz i moje usługi są na twoje rozkazy, pani...
Madlaine wzięła z moich rąk miecz. Lewą dłoń oparłem na kolanie, a prawą z zaciśniętą pięścią przyłożyłem do klatki piersiowej nisko skłaniając głowę.
- Wstań rycerzu i odbierz swój miecz - odpowiedziała. Wstałem wziąłem z jej dłoni miecz. Złapałem rękojeść obiema dłońmi tak, że ostrze miałem na wprost twarzy i powiedziałem:
- Przysięgam cię chronić z całych moich sił i do ostatniej kropli krwi...
***
Następnego dnia trzymaliśmy się z dala od gościńca. Jechaliśmy niewielką ścieżką wśród drzew, las był cichy - jakby na coś czekał - nie podobało mi się to. Ujechaliśmy jeszcze kilka metrów, gdy nagle prawie zrzuciła mnie z konia moc nagle uwolniona niedaleko nas.
- Co się stało? - zapytała Madlaine.
- Ktoś niedaleko rzucił czar i to mocny...
Rozległ się odgłos łamanego drewna i przed Rakirem zwaliło się drzewo. Między drzewami widziałem sylwetki, kiedy znalazły się w zasięgu wzroku Madlaine krzyknęła.
- No nie... Tylko nie umarlaki... - westchnąłem patrząc na kościotrupy w różnym stadium rozkładu zmierzające ku nam - Będzie ciężko...
Zeskoczyłem z konia i dobyłem miecza. Ostrze zazgrzytało na kościach pierwszego przeciwnika i przecięło go. Miecz furkotał w powietrzu, ale przeciwników nie ubywało.
- Nar’kam! - krzyknąłem, a moje dłonie zaczęły płonąć, miecz wraz z nimi. Ja nie czułem gorąca, ale moi wrogowie na pewno poczują. Dało mi to przewagę, niewielką jednak. - Pędź Rakir! - krzyknąłem, a koń wyskoczył do przodu i zniknął wśród drzew zabierając Madlaine z pola bitwy..
Ktoś musiał stale przywoływać kolejnych wojowników, bo mimo tego, że posiadałem ognisty miecz nadal byłem okrążony. Usłyszałem za sobą niezrozumiały krzyk i tuż obok mnie przeleciała ognista kula i uderzyła w moich przeciwników wywołując eksplozję. Tuż za kulą w szeregi nieumarłych wskoczył wilkołak powodując załamanie się ich szeregów, odsunęli się ode mnie i miałem chwilę na oddech. Wolniej niż wilkołak do szeregów szkieletów dobiegł krasnolud z potężnym młotem z jednej strony płaskim, a z drugiej zakończonym kolcem. Przy moim boku stanął jasnowłosy elf z łukiem w dłoni i powiedział
- Katia usmażyła maga, teraz będzie tylko łatwiej - w mgnieniu oka wyszarpnął strzałę z kołczanu i strzelił do zbliżającego się nieumarłego.
Wyskoczyłem przed siebie wpadając między przeciwników. W miarę jak zadawałem ciosy przeciwników ubywało, co jakiś czas między ich szeregi wpadał jakiś dokładnie wymierzony czar lub celna strzała.
Przepołowiłem ostatniego nieumarłego pod ręką i rozejrzałem się po polu bitwy. Leśną ściółkę zaścielała gruba warstwa kości, krasnolud wyjmował niewielki toporek z jakiejś czaszki, a z paszczy wilkołaka zwisał czyjś kręgosłup razem z czaszką.
- Musimy znaleźć Rakira - powiedziałem gasząc płomienie na moich dłoniach.
- Ten koń poradzi sobie z całą armią, wróci... - rzekła czarodziejka w białej szacie.
- Nie jego los mnie martwi, ale tego kto siedzi na jego grzbiecie... - zwróciłem się do wilkołaka - Lupus?
Wyjął z paszczy kręgosłup, zawył i skoczył między drzewa. Schowałem miecz i ruszyłem za nim. Ledwo za nim nadążałem, ale po krótkim biegu wyskoczyliśmy na niewielką polankę, gdzie Rakir spokojnie skubał trawę. Odszukałem wzrokiem Madlaine, leżała na brzuchu kilka metrów od konia, a na jej plecach spokojnie siedział biały wilk, wystarczył niewielki ruch dziewczyny, a wilk zaczynał warczeć i Madlaine zastygała bez ruchu. Lupus warknął i wilk podbiegł do niego, a ja podszedłem do Madlaine.
- Nic ci nie jest? - zapytałem.
- Nie wiem... - zaszlochała - Rakir pędził między drzewami... Jak się zatrzymał spadłam, chciałam się schować, ale wtedy pojawił się ten wilk... Skoczył mi na plecy i nie pozwolił się ruszyć... Czemu mnie zostawiłeś? - spojrzała nad moim ramieniem i krzyknęła - Co to? - wskazała z przestrachem na Lupusa.
- To przyjaciel... Nie zwracaj uwagi na jego wygląd... - z dłoni Lupusa wciąż zwisała czaszka
Lupus zawył i zaczął się zmieniać. Jego wilczy pysk zaczął się skracać, szpony zmniejszać, nabierał ludzkich kształtów. Po chwili stał przed nami dobrze zbudowany szatyn w poszarpanym ubraniu. Położył dłoń na medalionie wiszącym na szyi. Z medalionu rozlał się blask, który otoczył jego sylwetkę, kiedy blask zniknął miał na sobie kompletne odzienie.
- Przepraszam, że przestraszyłem... - powiedział twardym głębokim głosem - Czasem zapominam, że moja wilcza strona nie jest zbyt powabna... - spojrzał na trzymane w dłoni kości i rzucił je wilkowi - Wilcze nawyki...
Zza drzew wyłonili pozostali: złotowłosa elfka w białej powłóczystej szacie, wykończonej złotymi zdobieniami, odziany w zieleń jasnowłosy elf z łukiem przewieszonym przez plecy i barczysty krasnolud o kasztanowych włosach i brodzie sięgającej do pasa, niosący d ręce młot tylko trochę mniejszy od niego.
- Pozwól, że ci przedstawię moich dawnych towarzyszy broni. - powiedziałem do Madlaine - Ta w białej szacie to Katia, czarodziejka. Ten, który nie odstępuje jej na krok to Petro, obok niego niewielki wzrostem, lecz wielki duchem Maligor Vorda postrach wszystkich goblinów, a przynajmniej tak twierdzi... - dodałem z uśmiechem.
- Więc to ona ściągnęła na siebie takie kłopoty - powiedziała Katia podchodząc do niej. Dotknęła jej policzka i zamknęła oczy - Keram miał rację... Ma w sobie moc... Musi tylko w to uwierzyć...
***
Tego wieczora obozowisko wyglądało bardziej okazale niż dotychczas. Między drzewami wisiały dwa hamaki, jeden dla Katii, jeden dla Madlaine, pozostali mieli spać jak zwykle na matach na ziemi. Nastroje też były inne, Katia zabrała gdzieś Madlaine, a ja, Maligor, Lupus i Petro rozmawialiśmy przy ogniu.
- Skąd wytrzasnąłeś tego rudzielca? - zapytał Maligor.
- Całkiem przypadkowo ją poznałem... Gdybym nie zatrzymał się w tamtym miejscu, pewnie nasze drogi nigdy by się nie skrzyżowały, ale nawet ty musisz przyznać, że ma coś w sobie...
- Keram mówił, że ma w sobie moc, - odezwał się Petro - ale nie jest czarodziejką, czyż nie?
- Mówił, że to jest moc inna od naszej, że nie jest do czarów. Kazał mi ją chronić, przysiągłem jej ochronę...
- Złożyłeś jej przysięgę?! - Maligor aż podskoczył - Aż tak w nią wierzysz?
- Jak dotąd przeczucie Kessena nie raz okazało się słuszne - rzekł Lupus - zaufajmy mu, znów staniemy w jednym szeregu.
- Niech i tak będzie!! - krzyknęli prawie jednocześnie Maligor i Petro.
***
Następnego dnia zdecydowaliśmy jechać traktem, ponieważ nasz orszak był już nieco większy. Madlaine, Lupus, którego zresztą nadal się obawiała i Maligor jechali na wozie, obok niego po obu stronach na koniach ja i Katia, kilka metrów przed nami bystrooki Petro.
W okolicy południa zobaczyłem na horyzoncie idącego człowieka.
- Petro, widzisz? - powiedziałem podjeżdżając do łucznika.
- Niezbyt wyraźnie, mam słońce prosto w twarz... To chyba jakiś mag, trzeba być ostrożnym...
Wystarczyło jednak kilkanaście metrów i rozpoznaliśmy Kerama.
- Witaj przyjacielu! - zakrzyknął z daleka Lupus - Czemuż zawdzięczamy tę wizytę?
- Nie ma czasu na rozmowy, - odpowiedział - Madlaine musi wrócić tam gdzie jej miejsce, zostawcie tu wszystko, znam szybszy sposób podróży.
Stanęliśmy w kole, Keram w centrum. Rozłożył szeroko ręce, mruczał coś pod nosem, gdy otaczała nas błękitnawa mgła. Poczułem, że Madlaine staje bliżej mnie, mgła całkowicie ograniczyła widoczność, nie widziałem nawet czubka własnego nosa. Gdy mgła została rozwiana przez wiatr staliśmy w piaszczystym kanionie, zamiast wśród lasu.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała Katia.
- W pobliżu dawnej świątyni Slaanów. Wydaje mi się, że Madlaine jest istotą zdolną do otwarcia portalu, który się tu znajduje. Kiedy przez niego przejdzie wróci do domu.
- Czyli gdzie? - zapytałem.
- Nie wiem... - odparł Keram - Jest wiele światów, z których może pochodzić...
- Czy to oznacza, że jestem jakimś dziwadłem? - krzyknęła na niego Madlaine - O to co chodzi?
- Sama sobie odpowiedz. Jak daleko sięgasz pamięcią? Pamiętasz jakąś swoją rodzinę? Jeśli potrzebowałaś pomocy, czy zawsze nie znalazł się ktoś, kto ci pomógł? Sprawia to moc, którą posiadasz, nikt na tym świecie nie jest w stanie posiąść takiej... Dlatego chcą ciebie porwać, by ją zdobyć, musimy temu zapobiec, odesłać cię do domu...
Madlaine zamilkła, na jej twarzy pojawiło się zwątpienie, nie wierzyła w słowa Kerama, ale chyba nie do końca.
Doszliśmy do świątyni wykutej w czerwonej skale, w ścianie wąwozu. Przez wielkie wierzeje wkroczyliśmy do środka.
- Trzymaj się blisko - szepnąłem Madlaine.
- Lumnos! - krzyknął Keram, a na ścianach zapłonęły pochodnie.
Staliśmy w pomieszczeniu o kształcie koła, daleko w górze zamykało się sklepienie.
- Niezbyt okazałe... - stwierdził Maligor - To ma być świątynia Slaanów?
Miał rację gołe czerwone ściany niezbyt pasowały do świątyni, żadnych zdobień, nic, tylko podest w centrum koła.
- Co teraz? - zapytał Lupus - Jak otworzyć portal?
- To zadanie dla Madlaine, - rzekł Keram - tylko ona ma tyle mocy, by go otworzyć. Wiem tylko, że portal był w centrum pomieszczenia, na tym podeście.
Madlaine powoli ruszyła przed siebie i stanęła na podwyższeniu.
- No i? - powiedziała - Nic się nie dzieje... To jedna wielka pomyłka...
Usłyszeliśmy huk zamykających się wrót. Nagły podmuch wiatru zatrząsł płomieniami pochodni. Zza jednego z filarów podtrzymujących sklepienie wyszedł odziany w szkarłatne długie szaty człowiek, wspierał się na metalowym kiju.
- Dziękuje, że ją do mnie doprowadziłeś Keram... - rzekł zimnym głosem nowo przybyły.
- Czemu się nie dziwię, że cię tu widzę, Tomim? - odpowiedział Keram - Wiesz oczywiście, że ci na to nie pozwolę?
- Nie potrzebuję twojego pozwolenia, magu!
Tomim skierował kij w stronę podestu, na którym stała Madlaine. Z jego końca wystrzelił zielony promień, skoczyłem przed siebie.
- Sikil... - szepnąłem, niewiele celując rzuciłem sztyletem.
W ułamku sekundy znalazłem się na podeście przed Madlaine, poczułem uderzenie ciepła w pierś. Zarzęziłem tracąc dech w płucach i przewróciłem się do tyłu, padając u stóp Madlaine.
- Kessen! - krzyknęła klękając przy mnie.
Trudno było mi oddychać, spojrzałem na Tomima. Mój rzut był celny, nieznajomy leżał na posadzce bez ruchu. Madlaine podniosła moją głowę i oparła na swoim kolanie, doskonale widziałem jej błękitne oczy i twarz okalaną płomieniem włosów.
- Czemu to zrobiłeś, wariacie? - próbowała się uśmiechnąć, ale jej oczy były smutne.
- Przecież, przysiągłem cię chronić... - miałem problem z oddychaniem - Z całych sił...
Położyłem dłoń na klatce piersiowej, w napierśniku ziała dziura, na mojej dłoni pozostała ciepła, lepka krew.
- Wyleczą cię, na pewno... - mówiła Madlaine drżącym głosem.
- Najważniejsze jest teraz… - powiedziałem z trudem - żebyś wróciła do domu… Uwierz w swoją siłę, tak jak ja w nią wierzę…Użyj jej by otworzyć portal… Nie martw się mną… - spróbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko grymas bólu.
Madlaine odwróciła głowę i wstała, udało mi się zobaczyć na jej policzku łzę. Kiedy skapnęła na podest kamień zaczął lśnić. Blask objął całą Madlaine, wyglądała niczym anioł. Rozłożyła szeroko ręce, światło potężniało, Madlaine uniosła się kilka centymetrów nad podest. Światło zalało wszystko dookoła, przez chwilę nic nie widziałem. Gdy odzyskałem wzrok otaczała nas biel, jakbym pozostał tu tylko z Madlaine, nie widać było nic oprócz podestu. Pośrodku kręgu zobaczyłem koło wewnątrz którego widziałem wysokie, sięgające chmur budynki, na tle błękitnego nieba leciał jakiś kształt, przypominający wielkiego ptaka, ale nieporuszający skrzydłami, po gładkiej niczym tafla lodu drodze jechało kilka lśniących powozów poruszających się bez koni, świat, do którego należała Madlaine. Stanęła przed kręgiem i przekroczyła granicę między światami. Kiedy była już po drugiej stronie odwróciła ku mnie głowę, jej oczy pogrążone były w cieniu rzucanym przez grzywkę, ale po jej policzku płynęła łza. Portal szybko się zamykał, zdążyłem tylko pochwycić ciche:
- Żegnaj, mój rycerzu...
Kiedy krąg zniknął, światło zniknęło i zostałem otoczony przez ciemność, ciemność pozbawioną snów.
***
- Hej, Kessen! Pobudka! - krzyk Lupusa wyrwał mnie z zamyślenia. Siedzieliśmy w karczmie, od czasu powrotu Madlaine do domu minęło kilka tygodni. Podróżowaliśmy całą piątką od tamtego czasu. Ciekawiło mnie jak się ma Madlaine, czy odnalazła swoją rodzinę i dom. Łyknąłem zawartość kubka stojącego przede mną i zwróciłem się do moich towarzyszy:
- Przepraszam was, ale pozwólcie, że was opuszczę, muszę się przespać.
Wstałem i poszedłem do pokoju, który wynająłem. Odpiąłem miecz i położyłem go koło łóżka, zdjąłem opończę i ukryty pod nią ciężki napierśnik, koszulkę i stanąłem przed lustrem. Na piersi wciąż miałem czerwony plac świeżej skóry, pozostałość po tym jak zasłoniłem Madlaine. Żadna magia nie byłaby w stanie uleczyć tej rany, to Madlaine przywróciła mnie z granicy śmierci, jej moc, w którą musiała tylko uwierzyć, by wyzwolić. Moc na tyle potężną by pokonać wszystko…

KONIEC
Kairon Askariotto




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:43, 20 Kwi 2006     Temat postu:


Opowiadanko się naprawdę przyjemnie przeczytało i szkoda tylko że się już skończyło Sad ...

Co jednak mogę powiedzieć to podczas czytania zwłaszcza końcówki miałem nieodparte wrażenie iż gdzieś już takie cuda widziałem i faktycznie, brama do innego "świata, czasu" i to niemal o identycznym znaczeniu była i to nie raz w cyklu opowiadań Andre Northon a cykl zwie się "Świat Czarownic". Wielbię ten cykl jest genialny za pomysł, wykonanie, książki czyta się szybko i gładko.

Ale dość o tym wróćmy do opowiadania jak już mówiłem, było miło, ale się skończyło daj więcej Very Happy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Czw 21:07, 20 Kwi 2006     Temat postu:


Ze świata czarownic Andre Norton czytałem chyba jedną książkę....Tytułu jednak nie pamiętam, to było dawno...

A pomysł domyślam się że oklepany...Czasem wydaje mi się że nie idzie już napisać czegoś co by do czegoś nie było podobne...

Tak czy siak, dzieki za przychylną opinię...Może za jakiś czas coś jeszcze wrzucę ze swej radosnej(lub nie) twórczości...Mam kilka rzeczy w zanadrzu jeszcze Twisted Evil
Kairon Askariotto




Dołączył: 14 Kwi 2006
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 21:09, 20 Kwi 2006     Temat postu:


Idzie coś nowego napisać, ale jest niemożliwie ciężko, no i trzeba być nieźle walniętym, bo wtedy pomysły oryginalniejsze Wink ... nie mniej gratuluję roboty Very Happy

No ja myślę, że coś jeszcze gdzieś tam chowasz
Zobacz profil autora
CoB
Panna Migotka



Dołączył: 19 Mar 2006
Posty: 359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: spod bramy

PostWysłany: Pią 9:32, 21 Kwi 2006     Temat postu:


Opowiadanie czyta się gładko i przyjemnie, nie zawierało wiele błędów. Zastrzeżeń właściwie nie mam żadnych - oprócz zakończenia... Wydaje się ono takie oklepane... A Madlaine przypomniała mi tą kobietę z "Piątego Elementu" :> Właściwie to tylko wtórność mi przeszkadza, ale wyrównuje ją przyjemność czytania.
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Sob 17:36, 22 Kwi 2006     Temat postu:


Piąty Element nie miał nic wspólnego z tym opowiadaniem... Madlaine ma inny swój pierwowzór, jednak nie jest on ani filmowy, ani literacki... Jednak to juz inna sprawa:D
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)


 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach