Autor / Wiadomość

[WFRP 2.0] Krew i Dusza [Ouzaru vs. Serge]

Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:07, 22 Lip 2008     Temat postu:


Kurt

Kurt patrzył na Marisę pełen zdziwienia – wygladało na to, że zamiast soku gospodarz podał jej wino. Świadczyły o tym purpurowe policzki i rozszerzone źrenice.

- Karczmarzu, na pewno to był sok? To co podałeś mojej towarzyszce?
- warknął.
- Tak, panie, sok z wiśni – z ostatniego rzutu – powiedział spokojnie oberżysta.
- Więc co z tym czarownikiem? - kontynuował rozmowę Steiner usypiając na ramieniu Marisę.
- Widzisz... sir... tak się składa, że nie możemy nic zrobić, bo on... ukrywa nasze dzieci. Trzyma je jako zakładników!
- Wasze dzieci? - mruknęła cicho Marisa.
- Aye, panienko, co do jednego.Przyszedł tu ze swoim potworem i wyłapał je wszystkie. Nie stawialiśmy żadnego oporu. Kiedy Duży Snorri próbował ich zatrzymać, stwór wyrwał jego serce i zmusił go, by je zjadł. To było okropne.
- Z pewnością możecie uwolnić wasze dzieci – mruknął Steiner.
- Tak, ale nie chcemy, by zostały zabite. Czarodziej nakarmi nimi swego stwora, jeśli tylko damy mu ku temu jakiś powód.

Kurt przełknął ostatni łyk piwa, który smakował jeszcze wstrętniej niż wcześniejsze. Nie był zupełnie pewien czy wyczuwa w ale chemiczny posmak. Cokolwiek to było, sprawiło ż epoczuł się słabo i zaczęło kręcić mu się w głowie. Marisa była prawie nieprzytomna, gdy Kurt zrozumiał co się stało. Czuł nogi jak z ołowiu. Wirowało mu w głowie. Ogarnęły go jeszcze silniejsze mdłości. Wiedział, że stało się coś złego, ale nie mógł domyśleć się, co takiego. Umysł odmawiał posłuszeństwa, tak jak i ciało. Obrócił się i spojrzał na karczmarza. Jego kontury rozmywały się, jakby Steiner patrzył na niego przez gęstą mgłę. Wyciągnął oskarżycielsko palec.

- Zapiłeś... znaczy trułeś... zapiłeś nasze trucie... - powiedział Kurt i padł na kolana.

- Dzięki za to Tzeentchowi
– mruknął pewnie gospodarz. - Myślałem że nie padniesz, chłopcze. Dałem ci tyle skaveńskiego korzenia, że koń by padł. Twoja towarzyszka była łatwiejsza w podtruciu.

Kurt próbował namacać miecz, ale po chwili czuł tylko morwienie w palcach i stoczył się w ciemność.

- Zapłaciłem koronę za szczyptę. - mruknął karczmarz. Jego irytujący głos był ostatnią rzeczą jaką zapamiętali Steiner i Marisa przed utratą przytomności. - Ale Herr Vorhees zapłaci mi dobrze za takie dwa wspaniałe okazy.

***

- Zbudź się, Mariso – głęboki głos zahuczał w pobliżu ucha dziewczyny. - Zbudź się, dziewczyno, albo przysięgam, że pójdę do ciebie i uduszę cię tymi łańcuchami. - mało subtelne, ale groźna nuta w głosie ochroniarza przekonała Marisę by zwróciła na niego baczniejszą uwagę. Otworzyła swe oczy i natychmiast tego pożałowała.

Cela była zbyt jasna nawet w przyciemniałym świetle pojedynczej migoczącej pochodni. Czuła się jakby ktoś skopał jej głowę.

- Najgorszy kac, jakiego miałem w życiu. Zostaliśmy otruci, Mariso...

Oboje zdali sobie sprawę że stoją. Ich ręce były wyciągnięte nad głową i spętane łańcuchami, które swe zakończenie miały w suficie. Wisieli na kajdanach, a ich broń leżała pod ścianą po ich prawej stronie.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:43, 23 Lip 2008     Temat postu:



Marisa & Kurt


Ból głowy był tak nieznośny, że aż ją mdliło i gdyby nie łańcuchy, zapewne padłaby z jękiem na ziemię. Gdy spojrzała na towarzysza, w jej oczach zobaczył łzy przerażenia. Zwiesiła głowę, by włosy zasłoniły całą twarz i cicho załkała.
- Co się z nami stanie? - zapytała w końcu drżącym głosem.
Całe ręce i ramiona dziewczyny były blade, krew z nich odpłynęła już jakiś czas temu. W palcach czuła chłód i lekkie ukłucia.

- Nie martw się, Mariso, zaraz coś wymyślę. – powiedział Kurt i starał się, by jego głos zabrzmiał jak najpewniej i choć chwilowo uspokoił dziewczynę. Wkładał sporo siły by poluzować łańcuchy, ale te nie ustępowały. Słyszał dobrze, że płacze i zaczyna robić to coraz głośniej. - Hej, popatrz na mnie. POPATRZ! - nieśmiało podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. - Wszystko będzie dobrze, obiecuję – uśmiechnął się do niej.

Oboje rozejrzeli się. Znajdowali się w dużej celi wyłożonej ciężkimi kamieniami. Na ścianach tkwił tuzin łańcuchów i kajdan. Dziwnie poskręcany szkielet wisiał na najdalszym łańcuchu. Pod ścianą daleko po lewej tkwiła wielka ława zawalona alembikami, palnikami węglowymi i innymi przyborami pracy alchemika. Na środku pokoju został wymalowany kredą wielki pentagram otoczony osobliwymi hieroglifami. Przy każdym z wierzchołków pięciokąta starała czaszka zwierzoczłeka podtrzymująca zgaszoną świecę z czarnego wosku.

Daleko po prawej stronie kamienne stopnie schodów wznosiły się do ciężkich drzwi. W górze znajdowało się okratowane okno, przez które dostawało się kilka promieni światła rozpraszających ciemności. Niedaleko leżała ich broń. Ktoś, kto zabrał ich oręż nie był zbyt zapobiegliwy. Kurt wciąż czuł ciężar sztyletu ukrytego w pochwie na przedramieniu. Oczywiście w żaden sposób nie mógł go teraz użyć z rękami spętanymi łańcuchami, ale świadomość że jest na swoim miejscu była dość pocieszająca.

Powietrze było gęste i cuchnące. Marisie wydawało się, że słyszy w oddali krzyki, śpiewy i zwierzęce porykiwania. To było jak wsłuchiwanie się w kombinację dźwięków przytułku dla obłąkanych i ogrodu zoologicznego. Nic z tego nie było zbytnio pocieszające.

- Dlaczego karczmarz nas otruł? - dziwiła się rudowłosa.
- Bo najwyraźniej jest w zmowie z tym czarnoksiężnikiem – Kurt nie tracił czasu i próbował poluzować łańcuchy w jakikolwiek sposób. - Lub po prostu się go bał.
- Nic go nie usprawiedliwia - mruknęła i sama szarpnęła łańcuchami.

Poczuła, że gdyby się mocno postarała, mogłaby uwolnić dłoń. Była tak szczupła, że chyba osoba, która robiła te kajdanki, nie przewidziała tego. Dziewczyna uniosła ze zdziwienia glowę i spojrzała na Kurta, który dalej się mocował. Bezskutecznie. Nie bardzo wiedziała, co dałoby jej uwolnienie ręki, ale warto było spróbować. Zaczęła obracać dłonią.
- Nie możemy tutaj zginąć, ojciec by nas zabił - uśmiechnęła się lekko.

- Gdybyśmy tutaj zginęli to twój ojciec by się o tym nawet nie dowiedział - skwitował ochroniarz, kręcąc głową. Wciąż mocował się z łańcuchami. - Ale nie zginiemy – dodał po chwili. - obiecałem przecież, prawda? Cholera, gdybym tylko miał odpowiednio dużo czasu, mógłbym się oswobodzić z tych łańcuchów. - splunął ostro i po chwili wrócił do walki z pętami. - Z tobą wszystko dobrze?

Kajdany mocno się obcierały, tnąc skórę i zagłębiając się w delikatne ciało. Nadgarstki ją już potwornie bolały, ale zacisnęła zęby i szarpnęła. Nieprzyjemny odgłos i sapnięcie Marisy zwróciły uwagę Kurta. Niemal jej się udało uwolnić jedną rękę, jednak wyglądało na to, iż nieźle się przy tym poraniła i wybiła sobie kciuka.
- Tak, dobrze... - odpowiedziała mu słabym głosem. - Co planujesz?

Kurt patrzył przez chwilę na to co robiła rudowłosa. Wyglądało na to, że miała tak szczupłe ręce że mogły przecisnąć się przez łańcuch. Druga sprawa, że skoro niemal udało jej się oswobodzić jedną dłoń, to ten ktoś, kto ich spętał, musiał to robić szybko i nie przykładał się zbytnio.

- Dobrze ci idzie, Mariso. - Kurt uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. - Spróbuj wydostać dłoń z łańcuchów, potem zastanowimy się co dalej. - ochroniarz ocenił odległość między nimi. Bite ponad pół metra. Ale była szansa. - Gdybyś tylko mogła się rozbujać odpowiednio mocno i spróbować mi pomóc z tymi łańcuchami. Poradzisz sobie! - rzucił.


- Jak mi się to uda, to będę święta - syknęła.
Szarpnęła ostatni raz i mocno zagryzła dolną wargę. Fala bólu zalała dłoń dziewczyny, poczuła też ciepłą krew ściekającą jej do łokcia. Ale oswobodziła się. Oddychała szybko i ciężko, walcząc z zawrotami głowy. Nie chciała krzyczeć, by nie zwrócić uwagi strażników, o ile jacyś tu w pobliżu byli.
- Daj... mi chwilę - wysapała, łapiąc oddech.

- Jasne - powiedział Kurt, szamocząc się w uścisku kajdan. Spojrzał na nią i zaklął w duchu. Wyglądało na to, że wybicie kciuka dziewczyna znosi dużo gorzej niż przypuszczał. W sumie nie mógł się dziwić, to była szlachecka krew i pewnie dmuchano i chuchaną na nią, by nic jej się nigdy nie stało. Steiner zmarszczył brwi, gdy z góry dało się słyszeć echo czyichś zbliżających się kroków.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 21:58, 23 Lip 2008     Temat postu:


Marisa i Kurt

Nim Steiner zdążył cokolwiek wymyślić, zaskrzeczały otwierane ciężkie drzwi i dwie postacie zasłoniły światło. Nastąpił krótki rozbłysk krzesanego ognia, po czym zapłonęła latarnia i oboje zobaczyli zbliżające się postaci.

- No proszę, kogo my tu mamy. - Marisa pomyślała, że w tym głosie było coś znajomego. Był piskliwy, nosowy i bardzo nieprzyjemny. Słyszała go już wcześniej, była tego pewna.

Oboje spojrzeli przez celę i dostrzegli mówiącego. Był równie paskudny co jego głos. Wysoki, wychudły mężczyzna ubrany był w wyblakłą i obdartą szarą szatę połataną na rękawach i łokciach. Wokół jego chudej szyi wisiał żelazny łańcuch z wprawionym wielkim amuletem. Długie cienkie palce zdobiły pierścienie pokryte runami, a zakończone były długimi, czarnymi paznokciami. Blada twarz otoczona była wysokim kołnierzem, a na głowie mężcyzna nosił srebrny hełm w kształcie czaszki.

Za nieznajomym stało ogromne stworzenie. Było połowę wyższe od człowieka i ze cztery razy cięższe. Być może kiedyś było człowiekiem, ale teraz miało rozmiary ogra. Stwór porośnięty był kępkami włosów, a potężne krosty sterczały na jego całym ciele. Oblicze było powykręcane i obrzydliwe. Miał zębiska ostre niczym miecz Steinera. Dłonie miały rozmiar talerzy. Potwór patrzył na Kurta i Marisę oczami pełnymi szalonej, nieokiełznanej nienawiści.

Spojrzeli ponownie na chudego mężczyznę. Na pierwszy rzut oka dochodził sześćdziesiątki, miał pomarszczoną twarz i dłonie, a na końcu długiego, krogulczego nosa dyndała sporej wielkości brązowa brodawka. Gdy podszedł bliżej Marisa walcząc z bólem spojrzała mu w oczy.

- Heinrich... Kruger? - zapytała ciężko. - Pan tutaj?
- Nie nazywaj mnie tak! - głos odzianego w szatę mężczyzny podniósł się do krzyku. - Zwracaj się do mnie Herr Vorhees, panno Estari!
- Znasz tego idiotę, Mariso? - spytał Kurt.

Dziewczyna uśmiechnęła się blado, wojownik dostrzegł w jej spojrzeniu blask złośliwości.
- Czy go znam? - prychnęła. - Ta kiepska parodia mężczyzny kiedyś się starała o moją rękę, ale matka wolała mnie posłać do klasztoru, niźli oddać w łapy impotenta umysłowego.

-Wystarczy tego! - zaskrzeczał Kruger swoim cienkim i denerwującym głosem. - Jesteście moimi więźniami i będziecie wykonywać moje rozkazy przez resztą waszego nędznego życia.
- Będziemy wykonywać twoje rozkazy przez resztę naszego nędznego życia? - Kurt spojrzał zdziwiony na Krugera. - Chyba naczytałeś się za dużo melodramatów Siercka. W prawdziwym życiu nikt tak nie mówi.
- Zamknij się, łajdaku! Dość tego. A ty – wskazał palcem na Marisę – zawsze mnie wyśmiewałaś, więc teraz się przekonamy kto się będzie śmiał prawdziwym śmiechem – o tak!. - jego dłoń zapulsowała przez chwilę dziwną energią o fioletowej poświacie.

Szlachcianka westchnęła i zmierzyła go znudzonym spojrzeniem. Widać było, iż dla niej ten pseudo mężczyzna nie jest wart większej uwagi niż rozdeptany robak. Mina dziewczyny była pełna odrazy i wzgardy.
- Tak, oczywiście - mruknęła, kręcąc nosem. - Robi to na nas ogromne wrażenie. - zerknęła na monstrum stojące niedaleko. - Niech zgadnę, musiałeś go pozbawić mózgu, by mógł wytrzymać twoje gadanie? Wiesz, ja poproszę o to samo, mdli mnie, jak ciebie słucham...
Odwróciła głowę i spojrzała się na Kurta. Był pewien, że nawet jeśli będzie to miała przypłacić życiem, nie zamknie się.
- Hahahaha – zaśmiał się posępnie Kruger. - Mylisz się Estari! Zgłębiłem tajemnice Mrocznych Bóstw i poznałem źródło wszelkiej magicznej mocy. Przeniknąłem sekrety Życia i Śmierci. Władam potężnymi energiami Chaosu i wkrótce osiągnę pełnię władzy nad ziemiami Imperium. - roześmiał się szaleńczo.

Gdy szalony czarownik wygłaszał swą przemowę, Marisa widziała jak Kurt napinał swoje muskuły i próbował wyrwać się z łańcuchów. Jego twarz była purpurowa, a włosy zjeżyły się. Łańcuchy nie wyglądały na nowe, ale chyba były na tyle mocne by utrzymać w ryzach silnego mężczyznę.

-Jesteś szalony! - mruknął Steiner.
-Tak samo powiedzieli mi w Altdorfie, na uniwersytecie! - ślina kapała z ust Krugera. Marisa widziała jak jego oczy lśniły dziwną zielenią, jakby za źrenicami tkwiły maleńkie błędne ogniki z bagien. Wampirze kły wysunęły się z jego dziąseł. - Ale ja im pokazałem. Odnalazłem ich zakazane księgi, wszystkie zgromadzone w piwnicy. Powiadają, że są przeklęte, ale ja je przeczytałem i nie wyrządziły mi żadnej krzywdy!
-Tak, to widać gołym okiem – mruknął ironicznie Kurt mocujący się z łańcuchami.
- Nadszedł twój koniec, panno Estari. Nawet nie sądziłem że będę miał okazję się na tobie zemścić, niedobra dziewucho. Muahahahahahahahahaha – przeraźliwy śmiech rozniósł się po celi.

Widać było, że na szlachciance zrobił niewielkie wrażenie, cicho westchnęła i spojrzała się na niego niechętnie.
- Jesteś odrażający, dokładnie takim cię zapamiętałam. Z sekretami Życia i Śmierci, czy bez nich... jesteś taki sam. Żałosny, obrzydliwy i odpychający. Weź się odsuń ode mnie, bo jak mówisz, to chlapiesz mi śliną na sukienkę. - skrzywiła się.

- Myślisz, że jesteś taka sprytna, piękniutka? Zobaczymy, czy będziesz tak samo sprytna gdy przemienię cię w ten sam sposób, w jaki przemieniłem Olafa.

Z ojcowską dumą poklepał stwora po ramieniu. Stwór wyszczerzył kły niczym pies drapany za uchem przez pana. Obok Kurt mocował się z łańcuchami. Może i był silny, ale Marisa nie wyobrażała sobie jak mógłby pokonać to zmutowane 'coś', jeśli udałoby im się wydostać z pęt.

Kruger uniósł swe ramię, wymachując laską. Na jej końcu Marisa dostrzegła kulę zielonkowatego spaczenia oprawionego w ołowiane szpony. Nie mogła przeoczyć, że dłoń trzymająca laskę pokryta był czarnymi łuskami.
- Całe lata zabrało mi opanowanie Zaklęcia Przemiany, całe długie lata – warknął Kruger. - Nie masz pojęcia ile wykonałem eksperymentów. Setki! Nie, tysiące! Wkrótce i te je poznasz – czarnoksiężnik zachichotał. - Niestety nie da ci to za wiele, bowiem nie będziesz dość inteligentna by mówić, ale Olaf będzie miał partnerkę.

Lśniący koniec trzymanej przez mężczyznę laski zbliżył się twarzy Marisy. W głębi kamienia widać było dziwne światła. Jego powierzchnia zdawała się migotać i wirować niczym kropla oleju na wodzie. Szlachcianka wyczuwała wydostającą się straszliwą mutagenną moc. Promieniowała ze spaczenia, jak ciepło z płonącego węgla.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:49, 26 Lip 2008     Temat postu:



Marisa & Kurt

Przez chwilę w oczach szlachcianki dało się widzieć przerażenie i niepewność. Kropelki potu na jej skroni błyszczały i migotały w zielonkawym blasku wydostającym się z kamienia, a ona sama jakby zbladła. Kurt dalej się mocował i czuł, że łańcuch powoli ustępuje, jednak wiedział, że nie zdąży. Ryknął wściekle, aż Marisa się wzdrygnęła i wyrwała z hipnotycznego transu.

Zmarszczyła gniewnie brwi i niewiele myśląc, sięgnęła wolną ręką przed siebie, chwytając za laskę. Chciała ją magowi wyrwać, jednak trzymał mocno i dalej inkantował zaklęcie. Szarpnęła, a następnie pchnęła. Mag stracił na chwilę równowagę i gdy Marisa znów pociągnęła, wypuścił laskę z ręki. Dziewczyna zdzieliła go nią przez łeb i odrzuciła w kąt pomieszczenia.

Zaklął, przerywając inkantację i nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy nagle zaczął się zwijać w spazmach bólu. Zielona poświata zaczęła wyzierać z jego oczu, a on sam krzyknął tak przeraźliwie, że Marisie na chwilę serce zamarło ze strachu. Olaf rzucił się na szlachciankę. Zobaczyła tylko potężną łapę i po chwili przerażający widok zasłoniły jej plecy Kurta. Nie widziała, co się stało, ale mężczyzna z impetem poleciał na ścianę, uderzając o nią całym ciałem i nawet nie zdążył się podnieść, gdy stwór ruszył na niego.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:24, 27 Lip 2008     Temat postu:


Marisa & Kurt

Wszystko działo się błyskawicznie. Ochroniarz zasłonił swym ciałem szlachciankę i chwilę później przywalił w ścianę z całym impetem. W uszach dźwięczało, obraz przed oczami rozmywał się jakby był całkiem pijany. I jeszcze ten ból, który emanował od czubka głowy aż po jego kark. Przejechał palcami po głowie i wyczuł że rana, chyba nawet nie jedna, krwawi. Dobrze chociaż że dzięki wymianie zdań Marisy z Krugerem miał czas by oswobodzić się z łańcuchów – przypłacił to kilkoma siniakami i zadrapaniami, ale warto było. Warto, o ile przeżyje spotkanie z Olafem.

Ostatkiem sił Kurt przeturlał się na bok, a wielki stwór uderzył barkiem w mur. Cóż to była za siła! Gdyby trafił, z ochroniarza zostałaby tylko krwawa miazga. Posypały się cegły, w powietrzu uniósł się kurz. Niezdarny potwór wyczołgiwał się z gruzu w momencie gdy Steiner powoli stawał na nogi. Krew ciekła mu po prawej części twarzy. Obok działy się bardziej niepokojące rzeczy.

Kruger zaczął coś śpiewać w dziwnym, płynnym języku. To na pewno nie był elficki, ale coś starszego i brzmiało równie złowróżbnie. Kurt słyszał już kiedyś takie zaśpiewy – gdy wraz z towarzyszami przerywali rytuały prowadzone przez wyznawców Chaosu. Cóż, wyglądało na to, że dziś siły Chaosu będą się śmiały ostatnie. Z każdym wyśpiewanym słowem Krugera, spaczeń na końcu jego laski stawał się jeszcze jaśniejszy. Marisa szamotała się wśród łańcuchów próbując wydobyć drugą dłoń.

I tylko tyle dojrzał ochroniarz, gdyż musiał się skupić na nacierającym Olafie. Tylko szybkości zawdzięczał, że wielka jak patelnia dłoń minęła go o centymetry i uderzyła w kamienną posadzkę. Znów posypał się grunt, a Olaf warknął przeraźliwie. Kurt cofając się stracił równowagę i przewrócił się. Jego dłonie natrafiły na coś grubego i zimnego – to był zwinięty łańcuch. Nie zastanawiając się długo dobył go i uderzył nim w nadchodzącego stwora. Ciężkie metalowe ogniwa siekły po oczach wielkiego mutanta. Olaf zawył z bólu, gdy łańcuch rozciął mu twarz, po czym cofnął się wpadając na inkantującego Krugera. Niemal w tej samej chwili Marisa uwolniła drugą dłoń. Twarz Krugera pobladła. Skoczył na równe nogi i popędził w górę schodów. Marisa widziała tylko jego znikające plecy.

- Teraz policzymy się z tym ścierwem! - oświadczył Kurt swoim szorstkim głosem przepełnionym szałem. - Mariso! Ja go zajmę, a ty spróbujesz dostać się do naszej broni. Tylko, na Sigmara, uważaj na siebie i trzymaj się od niego jak najdalej!

Dziewczyna skinęła mu głową i próbowała przedostać się na drugi koniec sali omijając z daleka walczących. Kurt smagał łańcuchem, wbijając metal w łapy stworzenia. Stwór wycofał się jeszcze, ale potem warknął przerażająco i ruszył rozwścieczony ku Steinerowi. Spodziewał się bólu i przyjmował na pierś kolejne szerokie bruzdy łańcucha mężczyzny. W końcu dopadł do Steinera i zamknął go w niedźwiedzim uścisku. Kurt wrzasnął i poczuł ostry ból w bokach. 'Żebra', pomyślał i krzyknął.

- Mariso... pistolet... - bicepsy Olafa przypominały beczki bugmansa. Marisa obawiała się że żebra ochroniarza pękną jak zbutwiała gałązka.

Kurt mimo bólu rąbnął czołem w pysk mutanta. Nastąpił okropny trzask łamanego nosa potwora. Czerwona krew zalała Kurta. Olaf zawył z bólu i jednym wymachem potężnego ramienia rzucił mężczyzną przez komnatę.

- Kurt! Łap swój pistolet! - krzyknęła Marisa, która wreszcie dotarła do ich broni.

Steiner stracił sporo krwi i był zbyt oszołomiony by pewnie złapać rzuconą broń. Minął się z nią o centymetry i zwalił na kolana patrząc jak rozwścieczony Olaf zbliża się do niego trzymając za krwawiący pysk. Kurt był wyczerpany walką, jednak podczołgał się ostatkiem sił do leżącego na kamiennej posadzce pistoletu i gdy Olaf wyciągał po niego swoje łapska, ochroniarz nacisnął spust...

Nie nastąpił wystrzał. Stwór przez chwilę stał zdziwiony, że nic się nie wydarzyło a następnie roześmiał się pogardliwie, jakby wiedział że zatriumfuje. Kurt nawet nie zdążył pomyśleć, dlaczego ten złom nie wystrzelił gdy śmiech mutanta zamienił się w krzyk bólu. Steiner zobaczył jak z jego brzucha wystaje długie ostrze szabli ociekające krwią. To była Marisa, która zaszła stwora od tyłu i uderzyła w niego swą bronią. Wyglądało jednak na to, że na olbrzymim mutancie nie zrobiło to wielkiego wrażenia i Olaf odrzucił ją w tył pragnąc skupić się na ochroniarzu.

Steiner nie czekał na dalszy jego ruch. Poderwał się na nogi i chwycił za leżący łańcuch skacząc na mutanta i owijając łańcuch na jego szyi. Potwór próbował zrzucić człowieka, jednak Kurt uwiesił się na jego szyi mocno i w pewnym momencie znalazł się za plecami Olafa nadal zaciskając pętlę. Ciało wokół tchawicy mutanta zbielało gdy zaczęły się w nie wbijać metalowe ogniwa. Marisa zrozumiała, że Kurt zamierza udusić potwora.

Powoli ta myśl przedostawała się również do ciemnego umysłu potwora, który wyciągnął obie ręce starając się poluzować duszącą go metalową pętlę. Kurt przesuwał łańcuchem w jedną i drugą stronę używając go niczym piły. Szlachcianka zbierająca się z ziemi widziała krople krwi pojawiające się w miejscu zetknięcia się ciała z łańcuchem. Olaf powoli tracił siły. Upadł na ręce i kolana. Z jego gardzieli dobył się upiorny charkot i potwór osunął się znieruchomiały na ziemię. Steiner mimo to zacisnął pętlę ostatni raz najmocniej jak potrafił, by upewnić się że jego ofiara nie żyje, a potem doczołgał się do Marisy dysząc i sapiąc.

-Dobra... robota, Mariso. Świetnie się spisałaś – pochwalił ją i uśmiechnął się do niej ukrywając jak mógł grymas bólu. Z głowy ciekła krew a boki płonęły przeszywającym bólem. Dziewczyna pomogła mu usiąść pod ścianą. - Jesteś cała i zdrowa? Nic ci się nie stało? - gdy uzyskał odpowiedź, wskazał na swoją torbę podróżną. - Mam tam bandaż usztywniający, znajdź go i podaj mi...Nie ma czasu do stracenia, musimy jeszcze dorwać czarownika...
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:12, 28 Lip 2008     Temat postu:




- My? - zapytała zdziwiona i na chwilę zamarła w miejscu.
Spojrzała się na niego, wyglądał tragicznie. Nigdy nie przypuszczała, że dojdzie do czegoś takiego i by ją chronić, zaryzykuje utratę własnego życia, a w najlepszym wypadku tylko zdrowia. Krew zalała mu pół twarzy i powoli krzepła na gorącej, zroszonej potem i brudem twarzy. Kurt kilkakrotnie mrużył oko i przecierał je, gdy lepka ciecz mu do niego napływała.

- Ty nigdzie nie idziesz - mruknęła, rzucając mu bandaż. - I bez dyskusji, w dalszej drodze sobie bez ciebie nie poradzę, Kurt, więc odpocznij i dojdź do siebie.
Mocne, zdecydowane spojrzenie na chwilę nadało jej twarzy bardziej dojrzałych i kobiecych rysów. Marisa sięgnęła po swą broń, serce waliło dziewczynie jak oszalałe, ręce trzęsły się ze strachu, a dłonie miała całe wilgotne ze zdenerwowania. Wytarła je w suknię, by rękojeść szabli nie wysunęła się w czasie walki.

Ochroniarz patrzył się na nią przez chwilę, głowa pulsowała bólem, od którego było mu aż niedobrze, a boki paliły tak, iż zaczął się obawiać, czy nie straci przytomności.

- Idę... trzeba powstrzymać Krugera. - sam sięgnął po bandaże i zrzucił z siebie najpierw napierśnik, a potem kolczugę. Nawet nie prosił jej o pomoc. Skoro za pierwszym razem nie chciała, to i druga prośba niewiele pomoże. Chwilę trwało nim niezdarnie założył sobie opatrunek. Narzucił kolczugę i napierśnik, po czym zebrał się chwiejnie na nogi. - Ruszajmy za nim... - rzucił do dziewczyny, ale jej już tam nie było.

Najwidoczniej wymknęła się, kiedy pochłonęły go jego rany. Przez stan lekkiego otępienia nie zauważył, jak i kiedy Marisa się cicho wymknęła.
- Niech cię szlag, dziewczyno! - syknął i trzymając się ściany zrobił kilka niepewnych kroków.
Miecz leżał niedaleko, gdyby tylko udało mu się po niego sięgnąć, mógłby się na nim wesprzeć i dojść do schodów. Tam czekała go długa i bolesna wspinaczka, a bez pomocy szlachcianki, będzie ciężko.
Zacisnął mocniej zęby, żeby nie kląć na nią za bardzo i ruszył.

* * *

Wbiegła szybko po schodach, potykając się i ślizgając na lepkich stopniach. Na samej górze trochę zwolniła, słysząc mrożący krew w żyłach śpiew czarownika. Zamarła na chwilę, otarła dłonie z potu i ujęła pewniej swoje szabelki.
Kruger stał na środku ciemnej komnaty, która tonęła w ponurym blasku kilku świec. Aura, otaczająca mężczyznę, zdawała się pochłaniać całe światło. Marisa postąpiła kilka kroków do przodu, z każdym czując, jak uchodzi z niej cała odwaga i chęć do walki.

Gdy znalazła się dość blisko, zawołała, walcząc ze swoim strachem:
- Hej! Ty parszywa gnido!
Nie przerywając inkantacji spojrzał się na nią. Guz na jego czole, którego mu nabiła, powoli zamieniał się w róg, a twarz czarownika wykrzywiona była w przerażającym grymasie ekscytacji i szaleństwa. Marisa wzdrygnęła się, lecz nie była w stanie się ruszyć.
- Twój stwór nie żyje! Teraz twoja kolej, szykuj się! - zawołała, wlewając w barwę głosu tyle pewności siebie, ile tylko była w stanie.

* * *

Leżał na posadzce, oddychając ciężko i przyciskając swój miecz do siebie. Każdy oddech i zaczerpnięty łyk powietrza kosztował go zawroty głowy oraz mdłości. Widział przed sobą plamy krwi i zastanawiał się jak w gorączce, do kogo one należą. To jego? Mutanta? A może Marisy?
- Głupia dziewczyna - syknął.
Chyba tylko dzięki swemu uporowi i sile woli udało mu się stanąć na nogach. Przeklinając w myślach szlachciankę i modląc się, by jeszcze była cała, skierował się w stronę schodów.

* * *

Spokojnie wyprowadzała cięcia i pchnięcia, pozwalając, by mógł je blokować lub parować laską. Przy każdym uderzeniu któregoś z ostrzy, sypały się czerwone iskry, parząc dziewczynę w delikatne dłonie. Starała się nie zwracać na to uwagi i nie zerkać, czy zostają jej ślady, skupiała się na systematycznym spychaniu czarownika w stronę ściany. Będąc przekonanym, że świetnie sobie radzi, nie zauważył, co jego przeciwniczka robiła.

* * *

Pierwsze stopnie były męczarnią, następne okazały się katorgą. Jak w jakimś transie, brnął do przodu, idąc noga za nogą. Opierał ciężar swego ciała na ścianie, dłonią sunął po jej śliskich i zimnych kamieniach. Dzwoniło mu w uszach, lecz po chwili dotarło do niego, że to odgłosy walki z góry. Zebrał w sobie resztkę sił i ostatni kawałek pokonał znacznie szybciej.

* * *

Szabelki z głośnym dźwiękiem upadły na kamienną posadzkę, a szlachcianka złapała się za bolącą dłoń. Kruger zaśmiał się paskudnie, róg na jego czole skończył się formować i idealnie pasował do jego parszywej mordy.
- I co teraz, panno Estari? - zapytał, sącząc słowa niczym jad do uszu dziewczyny.
- Mariso, padnij! - usłyszała za sobą i niewiele myśląc, padła na posadzkę.
Głośny huk wystrzału ogłuszył ją na chwilę, nawet nie słyszała swego krzyku, gdy ciało Krugera padło obok niej, zwrócone poszarpaną twarzą w jej stronę.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:48, 29 Lip 2008     Temat postu:


Marisa i Kurt

Steiner dyszał i sapał mocno obrzucając Marisę raz po raz oskarżycielskim spojrzeniem. Kruger leżał na posadzce ze zmasakrowaną gębą i nie ruszał się - wyglądało na to, że sytuacja została opanowana. Ochroniarz usiadł pod ścianą i spojrzał na szlachciankę chwytając się lewą ręką za obolały bok.

- Nie rób tak... więcej. Nie pakuj się sama w coś, o czym nie masz pojęcia. Mógł cię... zabić – wymruczał chowając pistolet za pas. Posiedział tak chwilę zbierając siły, po czym spojrzał na rudowłosą. - Karczmarz w wiosce mówił coś o jakiś dzieciach porwanych przez Krugera... Musimy to sprawdzić...

Szlachcianka pomogła mu wstać, po czym oboje ruszyli ciemnym korytarzem przez jakieś drzwi, potem przez kolejne. Marisa już wyobrażała sobie zapłakane oblicza uradowanych wieśniaków, gdy znowu zobaczą swoje potomstwo. Minęli róg i znaleźli się przed drzwiami. Steiner jednym kopnięciem zredukował je do stosu drewna nadającego się na opał. Weszli do komnaty, która kiedyś niewątpliwie była pracownią Krugera.

Masywny srebrny księżyc lśnił za jednym wielkim oknem. Na biurku stojącym na środku pomieszczenia leżały jakieś księgi, jedna nawet otwarta na konkretnej stronicy. Pod ścianą znajdowały się metalowe klatki; ochroniarz podszedł do nich i w jednej chwili zrobiło mu się niedobrze. Dużo w swym życiu widział, ale ten widok sprawił że żołądek zaczął wywracać się na drugą stronę. Widok był okropny - za kratami leżały zmasakrowane zwłoki dziewcząt i chłopców, a najstarsze nie mogło mieć więcej niż dziesięć lat. Wszystkie nosiły jakieś ślady mutacji, wyglądało na to że czarownik prowadził na nich swe eksperymenty, a gdy przestały mu być potrzebne, po prostu je zamordował. Gdy szlachcianka chciała podejść do klatek, by sprawdzić cóż odkrył Steiner, mężczyzna chwycił ją za ramię i odciągnął.

- Lepiej na to nie patrz. - mruknął. - Co za chory sukinsyn... robić takie rzeczy dzieciom... - pokręcił głową i chwilę później spojrzał na Marisę. - Wracamy do wioski, muszę zamienić kilka słów z karczmarzem. Trzeba wyrównać z nim rachunki.

- Najpierw podpalmy zamek. – powiedziała cicho Marisa. Ruszyła dostojnym krokiem by zmienić przeklęte miejsce w ogromny stos pogrzebowy...
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 13:00, 29 Lip 2008     Temat postu:




Wracali w ciszy, nie odzywając się do siebie. Za ich plecami rozciągała się czerwona łuna, zamek płonął trzeszcząc odgłosem trawionego drewna i pękających kamieni. Płomienie wyzierały z okien i lizały ściany budowli, ochoczo pełznąc po mchu. Szum i trzaskanie jak w kominku towarzyszyły im przez większość drogi. Przeżyli, wygrali, ale próżno było szukać szczęścia i tryumfu na ich twarzach, pogrążeni w posępnej zadumie weszli między budynki i skierowali się wprost do karczmy.

Kurt stracił dużo krwi i ledwo trzymał się na nogach, ale znajdował w sobie dość siły, by 'porozmawiać' z karczmarzem. Mężczyzna nie spał i po dłuższym waleniu do drzwi, niechętnie je otworzył.
- T.. to wy! - zawołał, cofając się na widok spojrzenia Kurta.
- Brawa za spostrzegawczość... - mruknęła Marisa.
- Ja wszystko wyjaśnię!
- Ależ nie kłopocz się. - posłała mu słodki uśmiech. - Naraziłeś moje życie, zapłacisz za to własnym - stwierdziła, marszcząc gniewnie brwi. - Kurt, zajmij się tym śmieciem, a ja idę na górę. Mam już dosyć widoku krwi.

Weszła za ladę i wzięła sobie kluczyk od jakiegoś wolnego pokoju. Gdy spokojnym krokiem wchodziła na górę, Kurt opierał się ciężko na swoim mieczu i wpatrywał posępnie w blade oblicze przerażonego karczmarza.
- Panie, litości... - słuchał skamlenia. - Ja wiedziałem, że tylko wy możecie nam pomóc i dlatego... Błagam, miej litość! Wszyscy będą wam bardzo wdzięczni za zabicie czarownika, bo go zabiliście, prawda? I uwolniliście nasze dzieci... prawda? - Chłodne, zbolałe spojrzenie ochroniarza powiedziało więcej niż słowa.
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:53, 29 Lip 2008     Temat postu:


Marysia i Kuba

Kurt odprowadził Marisę wzrokiem i gdy ta zniknęła na piętrze wymierzył znienacka cios w twarz karczmarza. Rozległ się głuchy plask i gospodarz pod wpływem siły uderzenia zatrzymał się na ladzie. Ochroniarz ledwo trzymał się na nogach, jednak miał jeszcze trochę siły w zanadrzu. Przynajmniej na takiego śmiecia.

Karczmarz cały dygotał i trzymał się za nos, z którego spływał czerwony wodospad.
- Przy... przykro mi że tak się to ułożyło, panie. Ja... ja nie miałem wyboru – wciąż nie przestawał się trząść jak osika. - To... Vorhees mnie zmusił... powiedział że zabije nasze dzieci...

- Wasze dzieci nie żyją – wycedził przez zęby Steiner. - Twój pan Vorhees wszystkie je zabił... jako odpadki swoich... nieudanych eksperymentów.

Łysy gospodarz przez chwilę nie mógł uwierzyć w to, co powiedział ochroniarz, a Steiner z kolei nie zamierzał dawać mu czasu na przełknięcie tej informacji. Wyciągnął zza pasa pistolet i przystawił do tłustej gęby mężczyzny.

- Proszę, panie... nie... zrobię wszystko... wszystko... - nagle poprzez ciszę nocy dało się usłyszeć dziwny dźwięk dochodzący z całkiem bliska. Kurt spojrzał na spodnie gospodarza i okazało się że ten uwolnił swoje płyny. Ochroniarz spojrzał na niego z pogardą. - Ty TCHÓRZU... dam ci ostatnią szansę, jeśli jeszcze raz mnie oszukasz, to wiesz co cię spotka... Jest tu w tej dziurze jakiś cyrulik?

- Tak, tak panie... stary Schmidt, mieszka cztery domy dalej. - głos karczmarza przypominał teraz pisk małego dziecka.

- Więc pójdziesz po niego natychmiast i przyprowadzisz go do naszego pokoju. A potem przygotujesz balię gorącej wody dla mnie i mojej towarzyszki, zrozumiano? - ochroniarz przycisnął mocniej pistolet do twarzy grubasa.

- Tak, tak, tak... już idę.

Steiner czuł, że jeszcze chwila i straci przytomność, dlatego odstawił broń od policzka mężczyzny i pokazał nią wymownie w jakim kierunku powinien się udać grubas. Gospodarz wypadł z karczmy niczym piorun, a Kurt ruszył w kierunku schodów i jeszcze pięć minut zajęło mu nim dostał się do pokoju zajmowanego przez Marisę. Nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, tylko rozsiadł się pod drzwiami tarasując je jednocześnie swoim ciałem.

- Ciekawe - usłyszał głos Marisy - czy mój ochroniarz nauczy się pukać, nim znowu wlezie mi do pokoju.
Podniósł na nią zmęczone spojrzenie i zobaczył, jak w pośpiechu zakłada jego koszulę. Trochę go to zdziwiło, ale musiał przyznać, iż wyglądała w niej zabawnie. Odwróciła się do niego i lekko zbladła.

- Twój ochroniarz... - mówił z trudem - nauczy się pukać i dobrych manier, gdy ty przestaniesz sama pakować się w kłopoty. Czyli nigdy. Do momentu dotarcia do markiza Felixa Marri de Reiffeisena będę zachowywał się tak, jak uznam za stosowne. Ty lepiej pomyśl o swoim wspaniałym życiu z 14-latkiem, gdy do niego dotrzemy – uśmiechnął się krzywo, jakby na siłę, nie ruszając odkąd usiadł pod drzwiami.

Wyraz troski momentalnie zniknął z jej twarzy, ściągnęła brwi i prychnęła.
- Nie mam zamiaru z nim żyć i to nie ja się wpakowałam w kłopoty, tylko mój ochroniarz mnie. Taka jest różnica.
Mówiąc skrzyżowała ręce na piersiach i odwróciła się do niego plecami.
- Różnica jest taka, że jesteś rozpieszczoną dziewuchą z bogatego domu. I nie wiesz co to miłość, lojalność, przyjaźń – zaczął wyliczać na palcach. - I tak dalej – rzucił od niechcenia. - Niczego nie potrafisz docenić, wszystko niszczysz, choćby ktoś chciał być dla ciebie miły. - widząc, że odwróciła się do niego plecami, prychnął radośnie. - No tak, teraz się na mnie obraź i pokaż jaka to z ciebie SZLACHCIANKA...

Steiner zacisnął zęby przy próbie zmiany pozycji. 'Gdzie ten cyrulik do cholery?', pomyślał, patrząc na komicznie wyglądającą w jego koszuli Marisę. Dziewczyna w końcu się odwróciła, a jej mina nie wróżyła nic dobrego. W kilku szybkich krokach znalazła się przed Kurtem i patrząc na niego z góry syknęła:
- Rusz się, wychodzę.

Twarz mężczyzny z rozbawionej przybrała od razu groźny wyraz. Pozbierał się szybko acz niezgrabnie na nogi i zastawiając swym ciałem drzwi rzekł.

- Wyjdziesz po moim trupie – mruknął złowróżbnie, patrząc pewnie w jej oczy. - Może i jestem ranny, ale nie na tyle że mogłabyś się stąd ulotnić. A teraz wracaj na łóżko, dziecko...

- Nie jestem tu mile widziana, więc wezmę sobie osobny pokój. Bo na to, że ruszysz stąd swoje zwłoki, nie mam co liczyć - mruknęła.
Choć mówiła bezbarwnym i obojętnym tonem, w jej oczach nie widział tego typowego dla niej chłodu.
- Długo mam czekać? - tupnęła nogą i chwyciła go za ramię, żeby usunąć mężczyznę sprzed drzwi.

- W nieskończoność, słonko – zdobył się na paskudny uśmiech. - Nigdzie nie idziesz. Możesz złożyć na mnie zażalenie do ojca, ale mam chronić twój powabny tyłeczek i nie ruszysz się z pola mojego widzenia nawet na sekundę. Rozumiemy się? A teraz WRACAJ na łóżko... - coraz bardziej irytowała go ta rozmowa, a w głowie kręciło się tak, że widział trzy Marisy zamiast jednej.
'Gospodarz ma wpierdol', pomyślał Kurt, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

Dziewczyna prychnęła coś niekulturalnego pod nosem i uwaliła się na samym środku dużego, ale cholernie niewygodnego łóżka. Choć ważyła niewiele, stary mebel wydał z siebie dziwne stęknięcie i na podłogę posypało się trochę siana, a w powietrze uniosły tumany kurzu.
- Co za dziura zabita dechami! - denerwowała się Marisa kaszląc, gdy z pełnym impetem otwierała okiennice.
Kurt pokręcił jedynie głową i słaniając się na nogach otworzył drzwi. Stała w nich starsza kobieta, która zmierzyła go wzrokiem i westchnęła.
- To będzie długa noc, kładź się pan, bo zaraz padniesz. A ty, pannico, byś dupę ruszyła i mu pomogła, przecież ten człek to ledwo żyw jest!

- Oczekiwałem starego Schmidta, nie jakiejś babuszki. Kim jesteś na Sigmara?
- spytał szyderczo Kurt zasłaniając ramieniem wejście do pokoju.
- Jestem jego żoną - spokojnie odpowiedziała kobieta. - Możesz mnie wpuścić albo się wykrwawić na śmierć. Mi to różnicy nie robi, chętnie wrócę do łóżka.

- Więc skoro nie robi ci różnic, to sio do łóżka, wpuszczę tylko starego Schmidta. - uśmiechnął się szeroko, stawiając kobietę w niezręcznej sytuacji. Nim zdołała coś odpowiedzieć, zamknął jej drzwi przed nosem i przekręcił klucz. Zwrócił się do Marisy:
- Poszukaj mi w torbie igły i nici, sam się obsłużę... - mruknął, zbliżając się do łóżka chwiejnym krokiem.

- Jednak jesteś idiotą - skomentowała dziewczyna i podeszła do niego szybko. Ujęła go pod ramię i pomogła mu się położyć na łóżku, nawet nie był w stanie protestować. Sięgnęła do torby i wyjęła z niej pudełko, w którym nosił niezbędne do opatrywania ran przedmioty.
- Dobra, nie ruszaj się... - ze swojej torby wzięła niewielką buteleczkę i przyciskając Kurta za ramię do łóżka, polała mu ranę. Z początku nic nie poczuł, jednak po chwili miał wrażenie, jakby szlachcianka potraktowała go rozpalonym do białości żelaznym prętem. Syknął z bólu, zaciskając zęby i szarpnął się. Marisa trzymała go jednak mocno i po chwili zaczęła szybko zszywać jego ranę. Tego akurat już nie czuł...

Chwycił ją za dłoń, przerywając jej. W jego oczach widziała coś więcej niż to, czym ostatnio ją obdarowywał przy każdej okazji.
- Przepraszam... za moje słowa.... - ścisnął jej dłoń mocniej. - I dziękuję za to... co dla mnie robisz... - uśmiechnął się delikatnie, choć i ta czynność wymagała od niego teraz cholernej krzepy.

- Bądź cicho, przecież nie mogę pozwolić, byś zakrwawił całą podłogę i zdechł tu jak pies. - uśmiechnęła się krzywo i szybko odwróciła wzrok.
Jej dłonie pracowały szybko i z dużą wprawą, jakby robiła to już kiedyś. Starała się przy tym być delikatna i nie zadawać mu więcej bólu. Gdy tylko rana została zszyta i opatrzona, ściągnęła z ledwo przytomnego Kurta wszystko od pasa w górę i zajęła się sprawdzeniem żeber.
Z krainy łączącej jawę i snem ściągnął go nieprzyjemny ucisk. Czuł w powietrzu zapach ziół, miał na sobie bandaże ściągające, lecz założone lepiej, niż sam to zrobił. Marisy nie było obok niego, lecz nim zdołał się podnieść i rozejrzeć po ciemnym pokoju, usłyszał ciche pluskanie. W kącie izby stała przesłonięta parawanem balia z wodą, a na podłodze koło niej paliła się mała lampka oliwna. Widział cień dziewczyny, która szorowała swoje ramiona.

Jak przez mgłę widział myjącą się za parawanem młodą kobietę. Wstał niezgrabnie i skierował się do drzwi. Sprawdził, czy są zamknięte, a następnie zabrał z sobą klucz wsadzając go sobie w spodnie. Następnie doczołgał się do łóżka i legł na nim bezwiednie pogrążając się w objęciach Morra.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:19, 29 Lip 2008     Temat postu:




Ranek nastał dla Kurta w okolicach południa i to dopiero po kilku szturchańcach i słodkim szczebiotaniu nad uchem:
- Wstaniesz wreszcie?!
Należącym oczywiście do Marisy. Otworzył oczy i już chciał coś powiedzieć, gdy została mu brutalnie wepchnięta do ust łyżka z letnią zupą.
- Jedz - usłyszał i posłusznie przełknął.

Nawet nie zdążył nic odpowiedzieć, gdy dostał łyżkę do gęby. Trzeba przyznać że zupa był niczego sobie choć przyzwyczaił się do jakiegoś konkretniejszego jedzenia. Spojrzał na Marisę, wydawała się ładniejsza niż zwykle.

- Cholera, śniło mi się że spaliłaś cały Blutdorf...
- Cały nie...
- uśmiechnęła się lekko. - Ale w nocy mieliśmy mały pożar w pokoju. Na szczęście poradziłam sobie z nim. A teraz jedz, bo musisz odzyskać siły. Nie wytrzymam ani minuty dłużej, niż to będzie niezbędne, w tej zapchlonej karczmie.

Steiner pokręcił głową i wzniósł wzrok ku niebiosom – ta kobieta była niemożliwa i modlił się, by nie został nigdy więcej na jej łasce, bo jeśli nie mutant go zabije, to z pewnością ona to zrobi, używając do tego swego roztargnienia.
- Po śniadaniu się stąd zabieramy. Im szybciej dowiozę cię do Felixa Marri tym lepiej – jakoś nie mogła wyczuć w jego głosie zachwycenia, a może celowo miało go tam nie być?

- Mowy nie ma - prychnęła. - Nie mam zamiaru do niego jechać, wybij to sobie z głowy albo ja to zrobię! - na potwierdzenie swych słów zaczęła go okładać niewielką łyżką. Zapewne by tego w ogóle nie poczuł, ale głowa i bez Marisy go dostatecznie bolała.

- Musisz do niego jechać. - chwycił jej dłoń dzierżącą łyżkę (w jej wypadku śmiercionośne narzędzie). - To twój przyszły mąż, a ja mam cię dostarczyć na miejsce w nienaruszonym stanie. – uśmiechnął się do niej. Wyglądało na to, że w końcu zaczynają łapać jakąś nić porozumienia. - To moja praca, co nie znaczy, że podoba mi się, że wychodzisz za mąż za takiego gnojka...

- Więc mnie do niego nie zabieraj... - jęknęła i nachyliła się do Kurta. Miskę z zupą odstawiła na stolik obok łóżka i delikatnie pogładziła włosy mężczyzny. Uśmiechnęła się do niego czule, była zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Znów ślicznie pachniała.
- Proszę, Kurt... - zbliżyła się jeszcze kawałeczek. - Zrobię wszystko, tylko mnie do niego nie zabieraj... - powoli zbliżyła usta do jego warg.

- Whoaa... spokojnie Mariso – chwycił za jej ramiona i odstawił ją na 'bezpieczną' odległość. - Zapłacono mi, żebym dowiózł cię na miejsce w jednym kawałku i tego się trzymam. Jestem tylko twoim idiotycznym, prostym ochroniarzem i na tym poprzestańmy. – uśmiechnął się, ale nie powstrzymał się przed tym, by pogładzić ją dłonią po twarzy. Była taka słodka... aż żal mu się jej zrobiło. - Takie jest życie i nic na to nie poradzimy. A teraz uśmiechnij się do swojego frajerskiego ochroniarza. - sam uśmiechnął się do niej serdecznie.

Odpowiedziała mu najbardziej smutną minką, jaką w życiu widział i na jakąś było Marisę stać. Wydawało mu się, że jej oczy stały się wilgotne i takie szklane.
- Nie podobam ci się...? - spytała żałośnie i zwiesiła smętnie głowę. Rude włosy całkowicie zasłoniły twarz szlachcianki, a ona sama zaczęła cicho pociągać nosem.

Steiner odgarnął jej rude włosy i podniósł dwoma palcami podbródek, sprawiając, że patrzyła mu prosto w oczy. Przez chwilę podziwiał jej urodę nie odzywając się słowem, a potem rzekł.

- Jesteś piękną kobietą Mariso... i zabiję każdego, kto powie, że jest inaczej. - uśmiechnął się do niej. - Ale ty już jesteś przeznaczona jakiemuś markizowi, a ja jestem tylko pracownikiem twojego ojca. Poza tym nie różnimy się tak bardzo – puścił jej oczko, ale co to mogło znaczyć, mogła się tylko domyślać. - Zjedz zupę, szlachcianko – uśmiechnął się do niej serdecznie, całując w delikatną dłoń.

- Wybacz mi, że byłam dla ciebie niedobra, ja wcale źle o tobie nie myślę... ja... - zawahała się przez chwilę. Nie namyślając się jednak zbyt długo, pchnęła zbolałego mężczyznę na łóżko i przylgnęła ustami do jego warg, wymuszając na nim pocałunek. Ostrożnie się na nim położyła, uważając, by nie dotykać mu żeber. Po kilku uderzeniach serca oderwała się od Kurta i spojrzała na niego zdziwiona.
- Ja... - szepnęła zawstydzona i znów się zbliżyła.

Jej pocałunek spadł na niego niczym grom z jasnego nieba. Był tak wspaniały, że odwzajemnił go, a potem przeklął się w duchu. Gdy położyła się na nim tuląc, objął ją delikatnie i rzekł.
- Mariso... wiesz, że nie możemy. Twój ojciec by mnie zabił, gdyby się dowiedział – powiedział i powstrzymał się, by pocałować ją w czoło. Jej wspaniały zapach doprowadzał go powoli do szału. W kocu zrzucił ją z siebie i rzekł. - Jesteś przyszłą żoną Felixa Marii, dziewicą... i tak pozostanie póki ja żyję... - wiedział, że to zabrzmi dla niej okropnie, ale miał swoje zasady i miał swoją robotę do wykonania. - Zjedz zupę i ruszajmy w dalszą podróż...

- Nie będę jeść - prychnęła i odwróciła się na bok, plecami do Kurta. - Wolę zdechnąć z głodu, niż zostać jego żoną. Czy raczej niańką... I nigdzie nie jadę, tu mi dobrze. Już się zaczęłam zaprzyjaźniać z pchłami...
Nakryła się na głowę cienkim kocem i wyglądało na to, iż za wszelką cenę będzie chciała postawić na swoim.

- No cóż... spodziewałem się takiej odpowiedzi. - Kurt uśmiechnął się, po czym z bólem poderwał się na nogi i wziął Marisę na ręce, mimo że oponowała. - Będziesz musiała mnie zabić, jeśli nie chcesz ze mną dłużej podróżować. A teraz albo zjesz zupkę, albo zaniosę cię wprost do stajni gdzie dosiądziemy naszych wierzchowców. Co ty na to? - spojrzał na nią uśmiechając się zadziornie.

- Kurt... - westchnęła. - Jesteś jedynym wierzchowcem, którego bym chciała teraz dosiadać... - szepnęła mu do ucha i otarła się policzkiem o jego policzek. Spojrzenie, które mu posłała było tak gorące, że mało jej nie upuścił.
- Wracajmy na łóżko.

- Nie wrócimy na łóżko
– rzucił do niej, starając się zachować choćby pozory stanowczości; w rzeczywistości w środku toczył walkę, by nie rzucić jej na ten słaby mebel i nie zrobić tego, czego się domagała. - Musimy wyruszać, im szybciej tym lepiej. - nie czekając na to, co powie, zabrał ich rzeczy, a następnie wyniósł ją na rękach z pokoju i dopiero w stajni postawił na ziemi. - Jedziemy... i bez dyskusji – uśmiechnął się do niej delikatnie, dosiadając wierzchowca.

- Nie jestem pewna, czy powinieneś jechać, nie wyglądasz najlepiej... - zauważyła i podeszła do niego, opierając się o jego siodło.
Zapatrzył się w jej bursztynowe oczy i nagle świat zawirował, a on znalazł się na ziemi. Nim zdążył się podnieść, Marisa wskoczyła na grzbiet swego wierzchowca i zaśmiała się, machając Kurtowi nożem.
- Do zobaczenia, o ile mnie znajdziesz!
Z przeciętym paskiem od siodła mógł niewiele zdziałać, a upadek był bolesny dla jego głowy i żeber. Dziewczyna nie czekała, pognała prosto przed siebie, zostawiając zaskoczonego ochroniarza przy stajni.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach