Autor / Wiadomość

[DC] Gotham Under Dark

Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:41, 08 Wrz 2010     Temat postu: [DC] Gotham Under Dark


“We will fight, and we will fall,
Till the Angels save us all…


GOTHAM UNDER DARK
by Serge

CHAPTER I: BEWARE THE WITCHING HOUR


Batcave

- Mówiłeś, że nic się nie zmieni. – młody mężczyzna w czerwonej bluzie z kapturem stał na szerokiej półce skalnej, zerkając na pracującego przy kilku komputerach Batmana. – Moje całe życie legło w gruzach… Znowu!
Odpowiedziała mu cisza, zatem czarnowłosy podszedł bliżej i oparł się o blat stołu pełnego klawiatur i różnego sprzętu komputerowego. Mroczny Rycerz zdjął maskę i spojrzał na kompana.
- Odpowiedzialność spoczywa teraz na moich barkach, Tim. – powiedział spokojnie. – Nie jesteś moim protegowanym. Zresztą, nigdy nie byłeś. Jesteśmy sobie równi… Jesteś moim największym sprzymierzeńcem. Poradzisz sobie z tym.
- Nie sądzę, Dick. – mruknął Drake, zakładając ręce na piersi.
- Jesteś rozsądny i znasz zasady. – powiedział Grayson. – Ale on…sam najlepiej wiesz, że jeśli zostawię go samemu sobie, gotów jest kogoś zabić, albo samemu zrobić sobie krzywdę. Musisz to zrozumieć.
- Nie potrafię i nie chcę. – syknął Tim.
- A ty ciągle tutaj? – od schodów prowadzących do wyjścia z jaskini obu mężczyzn dobiegł młody głos.
Gdy Tim odwrócił głowę, zobaczył Damiana – młodego chłopca, właściwie jeszcze dzieciaka, odzianego w nową wersję kostiumu Robina. Chłopak uśmiechał się dziwnie i choć Drake nie widział jego oczu, czuł, że patrzy na niego z pogardą.
- No chyba sobie żartujesz Dick…
- Musimy zrobić upgrade systemu ochrony Jaskini, Batmanie. – dzieciak wyszczerzył się. – Żeby trzymać szczury jak najdalej stąd. – zerknął perfidnie na Tima.
- Jak w ogóle możesz pozwolić, by ten gnojek nosił kostium Robina, Dick?! – warknął Drake. – I co takiego sprawiło, że stawiasz jego ponad mną!!
Tim odwrócił się na pięcie i zamierzał opuścić Batcave. Damian jednak nie zamierzał zrezygnować ze sposobności dogryzienia starszemu bratu.
- Nie bądź taki delikatny, Drake.
- Damian, zamknij się. TERAZ! – wtrącił się Batman.
- Wybacz mi, Drake. – odparł młody Wayne. – Cały czas jesteś częścią tego zespołu. Może kostium Batgirl będzie na ciebie pasować?

Tim odwrócił się nagle ze zwinnością drapieżnego kota i potężnym uderzeniem zmył z twarzy Damiana szyderczy uśmiech. Chłopak zatoczył się do tyłu i krwawiąc z nosa klapnął ciężko o ziemię. Drake zamierzał ruszyć w jego kierunku, ale unieruchomiła go dźwignia Batmana.
- Tim, uspokój się. – rzucił Dick.
- Podaruję ci ten cios, Drake. – Damian splunął krwią. – Tylko po to, żebyś poczuł się lepiej sam ze sobą.
- Chcesz, żebym się uspokoił, Dick! Dobrze, zrobię to! – Tim wyśliznął się zręcznie z dźwigni Batmana i skierował w stronę wyjścia.
- Jego już nie ma i musisz się z tym pogodzić! – zawołał Grayson, patrząc na plecy Tima. – Rzeczy się zmieniły, ale ja wciąż cię potrzebuję, Tim!
- Do czego? – żachnął się młody Wayne.
- Zamknij się, Damian! – warknął Batman i odwrócił głowę w kierunku Drake’a. – Tim… TIM!
Jednak chłopak nawet się nie odwrócił i po chwili zniknął w ciemnościach Jaskini. Batman westchnął i zwiesił głowę. Chwilę później na największym z monitorów pojawił się znak Nietoperza.
- Zbieraj się, jedziemy w miasto! – rzucił do Robina. Dick wiedział, że to oznacza kolejne kłopoty.

* * *
10 grudnia 2009 rok. Gotham, po zmroku.



Gotham City. Miasto biedy, zbrodni i zepsucia, gdzie barwy czerni i bieli mieszają się z wszechobecną szarością i uczuciem przegranej. Miasto, gdzie policja bardziej liczy na przebierańców w maskach i ludzi z niesamowitymi zdolnościami, niż na własne umiejętności w walce z przestępczością. Miasto pełne zamaskowanych psychotycznych socjopatów, którzy z chęcią puściliby Gotham z dymem albo przejęli w nim władzę, gdyby tylko nie było nikogo, kto mógłby ich powstrzymać.

Zmrok nadszedł szybko, jak to w zimie, przynosząc z sobą kolejne wydarzenia z pierwszych stron gazet. Niejaka Vicky Vale odwaliła niezłą dziennikarską robotę w wieczornym wydaniu Gotham Gazzette. Zresztą, nie tylko ona – o ucieczce Scarecrow’a i Two-Face’a z Arkham trąbiły też Gotham Globe i lokalne Daily Planet. Miasto z dnia na dzień pogrążało się w coraz większym chaosie i szaleństwie, a Batman i jego towarzysze nie dawali rady być wszędzie tam, gdzie coś się działo.



Mimo iście świątecznego nastroju na ulicach i Mikołajów z dzwoneczkami przy centrach handlowych, ludzie znikali po zmroku z ulic w obawie przed tym, że mogą stracić coś więcej, niż tylko zakupione dla najbliższych prezenty. Ci z obywateli, którzy decydowali się pokonywać wieczorami ciemne alejki Gotham, byli albo zbyt odważni albo zbyt szaleni, by wyobrazić sobie, co może się wydarzyć. Często jedno szło w parze z drugim.

Śnieg sypał nieprzerwanie od kilku dni, targany zimnym, północnym wiatrem. Było mroźnie i nieprzyjemnie. Upstrzone czerwonymi kokardkami i ozdobami świątecznymi latarnie nadawały osobliwy klimat ulic w tym specyficznym okresie. Do świąt co prawda pozostało jeszcze sporo czasu, ale czytając o tych wszystkich świrach z Arkham, którym udawało się uciec w ostatnich dniach, niewielu obywateli było w nastroju do świętowania czegokolwiek. Jedynie chyba rodziny Maroni i Falcone, które czerpały z tego całego chaosu zyski dla siebie. Gotham po zmroku było niebezpiecznym miejscem i wiedział o tym każdy, kto mieszkał wśród tego betonowego lasu. Gotham po północy zamieniało się w piekło na ziemi.

Noc była jeszcze młoda, ale już nader pracowita dla trójki młodych ludzi biorących od niedawna sprawy w swoje ręce. Niemal non stop powietrze rozdzierały syreny policyjnych radiowozów, gdy samozwańczy bohaterowie patrolowali skwery i kwartały Gotham. Było zimno i wietrznie, choć nie dla wszystkich. Z kilku zasłyszanych źródeł wynikało, że Batman i Robin mierzą się z Two-Face’em w Porcie Adams, co oznaczało, że Scarecrow’em prawdopodobnie nikt się nie zajmuje. Na dobrą sprawę nie wiadomo było nawet, gdzie mógł się podziać, choć policyjne doniesienia mówiły o jakichś antykwariatach, których w całym Gotham było kilkanaście…
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:42, 08 Wrz 2010     Temat postu:


Crystal Danforth feat. Dick Grayson




01.12.2009r

Ostatnie miesiące nie były dla Crystal zbyt łaskawe – w czerwcu jej matkę potrącił na przejściu dla pieszych pijany kierowca, który nie skończył jeszcze 17stu lat i nie miał prawa jazdy. Policja wypuściła go, gdyż nie było żadnego dowodu na to, iż to on akurat prowadził pojazd. Niecałe pół roku później Michael Danforth – jej ojciec – został zadźgany przez grupkę narwanych kolesi. A żona tyle razy mu powtarzała, żeby się nie wtrącał, gdy widzi jak ktoś dewastuje przystanek autobusowy… Widać tym razem panowie byli bardzo wrażliwi na wszelką krytykę.

Właśnie siedziała na komisariacie i składała zeznania.
- To typowa procedura, nie potrwa długo – stwierdził młody aspirant. – Pani ojciec był bogatym i wpływowym obywatelem, a nie tak dawno pani Loni również zginęła. Musimy wiedzieć, czy pani rodzice mieli jakichś wrogów… No na przykład Dr Fries. Kiedy się ostatnio z nim pani widziała?
- Z wujkiem Victorem? – zapytała zdziwiona. – Nie mam pojęcia, co to może mieć wspólnego ze śmiercią moich rodziców.
- Proszę po prostu odpowiadać na pytania, pani Danforth.
- Ech – kobieta westchnęła ciężko. – Nie widziałam wujka od bardzo dawna i nie przypominam sobie, kiedy ostatnio.
- A co go łączyło z pani rodziną?
- Był najlepszym przyjacielem mojego ojca, razem pracowali – odparła dość niechętnie, nadal nie rozumiejąc, co mają oznaczać te pytania. – Może zamiast wypytywać się o jakieś głupoty, skoncentrowałby się pan na czymś innym?
- Proponuję, żeby się pani uspokoiła i pozwoliła mi pracować, inaczej będę musiał wyciągnąć wobec pani konsekwencje w związku z utrudnianiem śledztwa policji. Nie mówiąc już o obrażaniu funkcjonariusza na służbie.
Kobieta zmarszczyła brwi, po czym pochyliła się nieco do przodu i spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy.
- Proponuję, by się pan uspokoił i dalej pracował, inaczej będę musiała wyciągnąć wobec pana konsekwencje. Czy naprawdę chce się pan spotkać z moimi prawnikami, panie… - zerknęła na jego plakietkę – Fox? Kiedy z panem skończą, nie będzie pan nawet pamiętał kodeksu drogowego, tyle mogę obiecać – rzuciła tak spokojnym i pewnym siebie głosem, że aspirant od razu odpuścił.

Po godzinie spisywania zeznań i wypiciu trzech Ice Tea, w końcu była wolna.
- Zanim pani pójdzie… - zaczął nieśmiało Fox.
- Tak?
- Mogłaby mi pani dać autograf? Moja młodsza siostra jest wielką fanką tego serialu, gdzie grała pani młodą czarownicę…
- Osobiście uważam, iż to pytanie jest nietaktowne – mruknęła, krzywiąc się lekko. Odwróciła się na pięcie, po czym szybkim krokiem opuściła komisariat.

07.12.2009r

Wyjrzała przez okno. Tego dnia nawet Gotham płakało rzewnymi łzami i żegnało jednego z lepszych obywateli… Kobieta oparła dłonie i czoło o chłodną szybę, nie mogąc sobie poradzić z mętlikiem w głowie. Co prawda dostała kilka tabletek na uspokojenie, ale nadal nie była w stanie iść na pogrzeb i ostatni raz spojrzeć na spokojne oblicze ojca. Odetchnęła, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Strugi deszczu zamarzły na szybie, tworząc swoisty wodny pejzaż fal, połączonych ze sobą szronem.

10.12.2009r, południe

Dźwięk telefonu wyrwał ją z rozmyślań. Z początku nie chciała odebrać, w końcu jednak sięgnęła po komórkę. Vice prezes nie był kimś, kogo powinna ignorować, więc wcisnęła zieloną słuchawkę i przystawiła aparat do ucha.
- Tak?
- Crystal, jak się czujesz? – mężczyzna zapytał na wstępie.
- Jakoś leci…
- Posłuchaj, nie dzwoniłbym, gdyby to nie było bardzo ważne. Dziś twój ojciec miał mieć spotkanie z panem Waynem w związku z projektem przyłączenia jego firmy do Wayne Industries. Wiesz coś na ten temat, mówił ci cokolwiek?
- Tak, coś wspominał… Że skoro i tak „Biolife” wspomaga i wykonuje projekty dla „Biotach”, to można obie firmy połączyć pod jedną wspólną nazwą Wayne’a, a od środka struktura nadal pozostanie taka sama.
- Więc jesteś wtajemniczona – ucieszył się Vice prezes.
- Można tak powiedzieć… Chcesz, żebym jechała na to spotkanie, prawda?
- Nikt inny nie jest do tego upoważniony, a ja aktualnie jestem w Berlinie, gdyż zabrakło jakiegoś podpisu i cała nasza dostawa utknęła w Europie. Bez niej produkcja stanie i będziemy mieć ogromne straty.
- W takim razie nie mam większego wyboru… Gdzie jest to spotkanie i o której?

Tego samego dnia, wieczorem…

„Restauracja na ostatnim piętrze Ritza, jednego z najwyższych budynków w mieście… Ktoś musiał upaść na głowę, żeby to wymyślić”.
Jechała windą, starając się nie dotknąć żadnego z obecnych ludzi i modliła w myślach, by już znaleźć się na samej górze. W końcu poczuła, jak maszyna zwalnia i żołądek podszedł jej do gardła, a uszy momentalnie się zatkały. Usłyszała znajomy dźwięk, po chwili drzwi otworzyły się, wypuszczając piątkę elegancko ubranych przedstawicieli elity Gotham. Z łatwością ich rozpoznała, widywała te twarze na pierwszych stronach gazet…



- Pani godność? – zapytał kelner stojący na lekkim podwyższeniu.
- Danforth – odparła spokojnie.
- Hmm… - mężczyzna zamyślił się, przeglądając listę gości. – Mam rezerwację na pana Danfortha, nie na panienkę.
- Mój ojciec nie żyje, a rezerwacja jest na ważne spotkanie z panem Waynem – powiedziała chłodnym i dość ostrym tonem. – Wpuści mnie pan, czy zechce się za mnie wytłumaczyć przed prezesem „Biolife”?
- Ależ oczywiście, przepraszam najmocniej – wypalił szybko, kłaniając się kobiecie. Przywołał jednego z kelnerów. – Zaprowadź panienkę Danforth do stolika pana Wayne’a.

Ruszyła za wysokim, odzianym w czarną kamizelkę i białą koszulę mężczyzną, który szedł szybkim i pewnym krokiem, klucząc między stolikami z gracją kota. W końcu doszli pod drzwi, które kelner uchylił i zaprosił kobietę do środka skinieniem dłoni. W środku znajdował się spory okrągły stolik z obrusem i srebrną zastawą dla dwojga. Między dwoma zestawami stał duży świecznik, obok niego kryształowa karafka z chłodną wodą i wazon z trzema różami. Drobna blondynka poczekała, aż kelner odsunie jej krzesło i usiadła.

Mężczyzna zniknął, zamykając za sobą drzwi i zostawił kobietę sam na sam z jej myślami.

Kiedyś…

- Posłuchaj, kochanie – kobieta przemówiła łagodnym, pełnym ciepła głosem, który lekko się łamał. – Pan doktor znalazł sposób, żeby ci pomóc.
- Żebym była zdrowa?
- Tak, kochanie.
- I normalna? Jak inne dzieci? – zapytała, a w jej oczach pojawiła się iskra nadziei.
- Tak, Crystal, dokładnie tak…
- To czemu się smucisz, mamo?
Na twarzy kobiety pojawił się lekki uśmiech, a kąciki jej ust zadrżały, gdy z oczu popłynęły łzy. Postawny mężczyzna, stojący za nią, położył dłoń na ramieniu starszej blondynki, a ona szybko splotła jego palce ze swoimi.
- Doktor Fries powiedział, iż zabieg jest dość ryzykowny i możesz go nie przeżyć. Na domiar złego twoje wyniki badań też nie są za dobre i jeśli nic nie zrobimy, nie dożyjesz swych urodzin, córeczko – odpowiedział zamiast matki, która nie była w stanie mówić poprzez ściśnięte gardło.
- W takim razie chcę spróbować, ojcze… Jeśli jest choć cień szansy, wolę ją wykorzystać i najwyżej zginąć, niż nie żyć w ogóle…
Rodzice skinęli głowami, a kobieta zalała się rzewnymi łzami, głaszcząc swoją córkę po policzku.

Później…

- Przepraszam za spóźnienie.
Głos wyrwał ją ze wspomnień, aż podskoczyła na krześle. Odwróciła się i nieco zdziwiła, gdy zobaczyła młodego, przystojnego mężczyznę w idealnie dopasowanym garniturze, który jeszcze na ostatnią chwilę poprawiał mankiety. Zamarł na chwilę, widząc ją.
- Coś się stało? – zapytała.
- Nie – odparł krótko, zasiadając naprzeciwko niej. – Spodziewałem się spotkać pana Danfortha.
- Już drugi raz to dziś słyszę. – Skrzywiła się lekko. – Ja natomiast spodziewałam się spotkać pana Wayne’a.
- Jestem Wayne. Dick Grayson-Wayne.
- A ja jestem Danforth. Crystal Anderson-Danforth. – Uśmiechnęła się krzywo.
- Crystal? Kojarzy mi się z „Dynastią” – zauważył wesoło brunet.
- Dick kojarzy mi się dość dwuznacznie i całkowicie nieelegancko.
- Zapewniam panią, że „nim” nie jestem. – Dick z trudem opanował uśmiech i zachował całkowitą powagę.

Natomiast Crystal parsknęła śmiechem, zasłaniając dłonią usta i polała sobie wody z karafki do kieliszka. Na chwilę zapanowała cisza, gdy przyglądali się sobie i uśmiechali, a atmosfera nieco zelżała. Twarz młodego Wayne’a rozpogodziła się. Nadal był nieco zdziwiony, gdyż siedziała przed nim na oko kilkunastoletnia dziewczyna, o niezwykle łagodnym obliczu i blond włosach upiętych do góry. Błękitne oczy wpatrywały się w niego z zaciekawieniem. Czarna, długa do samych kostek sukienka jedynie podkreślała jej bladą skórę, a aksamitne rękawiczki zasłaniały dłonie. Strój był pozbawiony dekoltu i zakrywał całe ramiona Crystal aż po nadgarstki. Ubranie odpowiednie i stosowne dla osoby w żałobie.

W końcu Dick odkaszlnął.
- Zapoznałem się z papierami i całą sprawą, ale niestety nie mogę dać pani żadnej odpowiedzi, póki mój ojciec nie wróci z delegacji.
- Nic nie szkodzi. Ja nawet nie miałam okazji i możliwości, by się dowiedzieć, co w tych papierach jest, więc można to spokojnie przełożyć na później, aż pan Bruce Wayne wróci.
- Myślę, że tak będzie najlepiej – odpowiedział, podając kobiecie menu. – Zapewne jest pani tak samo zabiegana jak ja i nie zjadła jeszcze kolacji.
- Może skończymy z tymi uprzejmościami? Mów mi po prostu Crystal, dobrze? Źle się czuję z „panią”, przez to mam wrażenie, że się postarzałam w ciągu ostatnich dni o kilka lat.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i chciał coś odpowiedzieć, gdy nagle Crystal drgnęła, a na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania i zawstydzenia.
- Coś się stało? – zapytał Wayne.
- Poczułam wibracje… Przepraszam na moment, sprawdzę tylko, czy to czasem nie jest coś ważnego – bąknęła, sięgając do małej torebeczki, którą trzymała na kolanach i wyjęła z niej telefon komórkowy. – To komisarz…
- Proszę się nie krępować. – Ruchem dłoni dał jej znać, by odebrała, po czym sam wstał od stolika i podszedł do okna, dając Crystal nieco prywatności.

- Tak, panie komisarzu? … O, to bardzo miło z pana strony. – Uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po kieliszek, by upić z niego łyk wody. – Więc kiedy ma się odbyć rozprawa? … Co? Ale dlaczego? … Jak to ich „wypuściliście”?! – podniosła nieco głos, po czym odetchnęła i znów mówiła normalnie. – Nie rozumiem, dlaczego zeznania zostały wycofane, chyba macie coś takiego jak program ochrony świadków, czyż nie? … Tak samo było pół roku temu, gdy prokurator wypuścił tego chłopaka, co potrącił moją matkę na przejściu jadąc niemal dwieście bez prawa jazdy i po pijaku. – Skrzywiła się. – A kilka miesięcy później przeczytałam, że zgwałcił i zabił jakąś małą dziewczynkę. … Nie, bynajmniej. Nie uważam, że pan prokurator się uwziął na moją rodzinę, uważam natomiast, że tak być nie powinno. Czemu prawo Gotham chroni przestępców i skazuje porządnych, prawych mieszkańców na cierpienie, życie w ciągłym strachu? Że już nawet dobry obywatel nie może zwrócić bandzie wandali uwagi, by nie niszczyli mienia publicznego, bo go zadźgają nożem!? – Znów się uniosła. – Ależ może być pan pewien, że złożę zażalenie i odwołanie do prokuratury. … Panu również życzę miłego wieczoru, dobranoc – rozłączyła się.

- Przepraszam, ale muszę już iść… - powiedziała, wstając i odstawiając kieliszek. Położyła na stoliku swoją wizytówkę. – Proszę do mnie zadzwonić w jakimś dogodnym terminie.
- Ależ nic się nie stało, na pewno się odezwę jak tylko mój ojciec wróci. – Skinął jej głową i odprowadził wzrokiem, gdy szybko opuściła pokój. Spojrzał na kieliszek, który kobieta zostawiła i wziął go do ręki, z zaciekawieniem przejeżdżając kciukiem po szronie. Zarysował paznokciem kreskę na białej powierzchni, po czym odstawił go ustawiając do góry dnem. Zamyślił się na chwilę widząc, że zamarznięta woda wciąż jest przyczepiona do spodu kieliszka.
- Interesujące – stwierdził sam do siebie, a następnie wziął wizytówkę i obrócił ją kilka razy w palcach. – Bruce by powiedział, że trzeba mieć na nią oko.
Odwrócił się w stronę okna i zapatrzył na wirujące na wietrze płatki śniegu. Przeszedł go zimny dreszcz.

Chwilę później…

Wypadła na ruchliwą ulicę i od razu sięgnęła po telefon. Do tej pory nie musiała dzwonić do prawnika jej rodziny, ale chyba najwidoczniej taki czas nadszedł. W kilku zdaniach streściła starszej kobiecie, jak wygląda sprawa, po czym rozłączyła się i zamyśliła. Musiała ochłonąć.

Poczuła na sobie spojrzenia kilku osób i dopiero po chwili zauważyła, że wyszła z budynku bez płaszcza, jedynie w samej sukience. Stała tak smagana wiatrem i płatkami śniegu, co mogło wyglądać dość nietypowo i niecodziennie dla mieszkańców Gotham. Choć nie czuła zimna, objęła się ramionami, zadrżała na pokaz i zaczęła wołać szofera. Właściwie to wolała się przejść, jednak nie chciała wzbudzać żadnych sensacji…

10.12.2009r 21:24



Wróciła do domu i odetchnęła z ulgą. Białe ściany, podłogi, sufit i meble sprawiały, że czuła się tutaj bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej. Zdjęła buty, weszła do salonu i usiadła na sofie, łapiąc za pilot od telewizora.



Pierwsze, co się włączyło, to były wiadomości. Crystal zmarszczyła brwi. Najpierw zapowiadali pogorszenie pogody i spadek temperatury (co ją cieszyło), a potem wspomnieli o dwóch wariatach, którzy zwiali z Arkham.
- Pięknie, jakby jeszcze mało było nieszczęść! – prychnęła, zrywając się na równe nogi. – Vic?! Victor! Słyszałeś? – zawołała, ale nikt jej nie odpowiedział. Miała złe przeczucia, więc szybko ruszyła na górę, do jego pokoju.



Jak zawsze wszędzie walały się wycinki z gazet, traktujące o Batmanie i pomocnikach Mrocznego Rycerza. Jednak chłopaka nigdzie nie było.
- Victor?
Nikt nie odpowiedział, a uwagę kobiety przykuła mała karteczka pozostawiona na łóżku.

„Crystal, Two-Face i Scarecrow uciekli z Arkham, to może być dla mnie szansa! Nie czekaj, wrucę najszybciej, jak będę mugł.”

- „Wrócę” i „mógł” – mruknęła. – Najpierw byś się nauczył pisać, głąbie! – warknęła, zgniatając karteczkę w dłoni. – Tylko Superbohaterowie ci w głowie. Już ja ci dam taki Superwpierdol, że przez tydzień nie usiądziesz na swym Superdupsku!

Poszła do swojego pokoju, gdzie przebrała się w specjalny niebieski strój i otworzyła okno, zmieniając się od razu w chmurkę o temperaturze ciekłego azotu. W takim stanie nikt nie mógł jej poznać.



I dobrze. Zawsze unikała rozgłosu. Ruszyła na miasto, szukać Scarecrowa. Jeśli znajdzie jego, znajdzie również młodszego brata. W wiadomościach mówili coś o antykwariatach, tak się akurat składało, że znała trzy dość dobre, gdzie z rodzicami wybierała drobiazgi do salonu.
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:47, 11 Wrz 2010     Temat postu:


Felix Turner



23 sierpnia

Wpis pierwszy. Nazywam się Alicia Parker. Pięć dni temu zmarł Obiekt 7. Potem rzeczy trochę się skomplikowały.

***

Samotna postać spaceruje ulicą. Jest noc, chodnik rozświetlają migoczące latarnie uliczne. Mężczyzna odwraca się i widzi cień wychylający się z bocznej uliczki. Przerażony zaczyna biec. Z nieba spadają pierwsze krople ale on wie, że już za chwilę zacznie się ulewa.

Mężczyzna ucieka, a cień podąża za nim.

Zrywa się wicher, porywa ze słupa ogłoszenie, które wędruje przez ulicę w jego podmuchu. Zmienia się sceneria, ulicę zastępuje labirynt z ceglanymi ścianami. Nagle podłoga ustępuje, a mały chłopiec spada w ciemność.

Mały chłopiec ucieka, a cień podąża za nim.

Trafia na stację kolejową. Wyjścia są zamknięte, więc wbiega na tory i szuka drogi między wagonami. Chowa się pod jednym z nich i zaczyna się modlić. Ma zamknięte oczy. Gdy je otwiera, coś po niego sięga. Kolejna scena przedstawia laboratorium. Próbuje się ruszyć, ale jego ręce i nogi są przywiązane do zimnego, metalowego stołu. Szarpie, jednak więzy nie puszczają.

***



Pobudka była nieprzyjemna. Felix podniósł się i przysiadł na skraju łóżka masując klatkę piersiową, która pulsowała ostrym bólem. Sięgnął po szklankę z wodą stojącą na nocnej szafce i duszkiem opróżnił jej zawartość. Spojrzał na zegarek, który wskazywał siódmą rano. Następnie udał się do toalety by załatwić swoje potrzeby i wziąć prysznic. Umyty ubrał się w czarne dżinsy oraz podkoszulek i koszulę tego samego koloru. Kolejną czynnością w jego planie dnia było przygotowanie śniadania. Mężczyzna nastawił elektryczny czajnik. Czekając na zagotowanie wody z kuchni przeszedł do pokoju i włączył wieżę. Z głośników popłynęła muzyka z najnowszego krążka U2.

Wrzątek przelał do dzbanka, do którego wrzucił następnie trzy torebki z herbatą porzeczkową. Podszedł do okna, by sprawdzić jaka pogoda jest na zewnątrz. Od kilku dni padał śnieg i tym razem też nie było wyjątku. Zobaczył pług przejeżdżający ulicą i kilku przechodniów idących na poranne zakupy. Po kilku minutach wyjął torebki z herbatą, wsypał trochę cukru, wycisnął cytrynę i dodał łyżkę miodu. Potem otworzył lodówkę, w środku praktycznie nic nie było, mężczyzna wyjął więc chleb tostowy, masło orzechowe i dżem. Przygotował kilka kromek, które wraz z herbatą przeniósł na stolik w pokoju, a następnie skonsumował.

Gdy skończył, wyłączył muzykę, a następnie odniósł talerz do zlewu. Założył buty, płaszcz i wyszedł z mieszkania. Gdy otworzył drzwi klatki do środka napłynęło chłodne powietrze wraz z kilkoma płatkami śniegu. Swoje kroki skierował w stronę kościoła. W drodze sięgnął do kieszeni, z której wyjął papierosy i zapalniczkę. Zapalił jednego i przemykając gdzieś między ludźmi minął Rose Alley.

Po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów wszedł do kościoła i zajął miejsce w jednej z ostatnich ławek. Nie ukląkł, tylko siedział w milczeniu wpatrując się w ołtarz.



Wyszedł stamtąd po dziesiątej i ruszył w stronę Old Gotham. Jak niemal co dzień minął budynek opery na Park Row. Po drodze zapalił kolejnego papierosa i kupił Gotham Gazzette. Spacerując widział bezdomnych w ciemnych uliczkach ogrzewających się przy rozpalonych metalowych beczkach. Czasem przebiegały tamtędy dzieci obrzucając się śnieżkami. Sporo ludzi rozmawiało o ostatnich wydarzeniach, szczególnie ucieczce szaleńców z Arkham. Turner nie mieszał się nigdy w sprawy szaleńców, zostawiając je innym nienormalnym, na przykład tym przebierańcom w strojach nietoperzy.

Celem jego wędrówki był antykwariat, w którym miał nadzieję znaleźć jakiś ciekawy staroć. Gdy jednak przybył na miejsce okazało się, że sklep był zamknięty, co było ogłoszone kartką na drzwiach. Mężczyzna nacisnął klamkę, jednak ta nie ustąpiła. Zerknął więc przez witrynę do środka, jednak światła w środku były zgaszone i niewiele można było dojrzeć. Wzruszył ramionami, a następnie zerknął na zegarek. Dochodziła trzynasta, czyli pora na wizytę w Lisa’s Bar.

Zamówił stek z frytkami i colę, a następnie rozłożył gazetę i zaczął lekturę. Zanim kelnerka podała jego posiłek przejrzał artykuł Vicki Vale i kolumnę sportową. Do jego uszu doszły też doniesienia policyjne, które wygłaszała reporterka telewizyjna. Szybko skojarzył fakt zamknięcia antykwariatu z prawdopodobnym miejscem pobytu doktora Crane’a.

Gdy skończył obiad, zapłacił i opuścił knajpkę. Gdy wychodził dostrzegł, że jeden z gości zakłada kapelusz i wychodzi tuż za nim. Turner złapał taksówkę, a gdy był już w samochodzie zerknął w boczne lusterko. Okazało się, że tamten mężczyzna również wziął taksówkę, a w dodatku jechał w tym samym kierunku. Poczuł, że zaczyna się denerwować i pocić. Uspokoił się jednak, gdy jadący za nim pojazd skręcił w innym kierunku.

***

Za oknem od dawna było już ciemno, a z mieszkania na drugim piętrze przy Harrison Street 221B dobiegały dźwięki fortepianu. Po zakończeniu utworu Felix zamknął klapę nad klawiszami, założył ciepłą bluzę z kapturem, zgasił światła i wyszedł. Spokojnym krokiem udał się do Old Gotham. Nie zdziwił się, gdy na miejscu okazało się, że w antykwariacie pali się światło. Skierował się do bocznej alejki, by spróbować wejść od zaplecza.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Nie 1:08, 12 Wrz 2010     Temat postu:


[link widoczny dla zalogowanych]

27.11.2009
Okolice Sprang Bridge
11:00

Padał śnieg z deszczem.
Ludzie brnęli w szaroburej brei bryzgającej na chodniki spod kół samochodów. Temperatura utrzymywała się koło zera, więc chlapa trwała. Silny wiatr omiótł mury kamienic, niosąc namokły śnieg do bram i oblepiając nim wystawy sklepowe.
Czas się dłużył.
Jack przestał liczyć minuty spóźnienia Donny'ego. "Trza mu dupę skopać za spóźnienia" pomyślał. Wywalił niedopałek i nasunął kapelusz głębiej na oczy. Poprawił kołnierz płaszcza.
Żar na końcu ciśniętego w kałużę kiepa zasyczał cicho w zetknięciu z wodą.
Jack znów spojrzał na zegarek.
11:03
Kurwa...
Danny wczoraj miał iść na obchód jakiejś dzielnicy. Taki był sumienny, że nie dostarczył informacji po obchodzie.
Zaułek minął samochód policyjny. Jack nawet się za nim nie oglądnął. Już chciał ruszyć w stronę meliny, gdy poczuł wibracje w kieszeni. Wyciągnął telefon komórkowy i odebrał.
- Ed? Co jest? - zapytał. Przy każdym słowie z ust mężczyzny dobywał się obłok pary. Wyciągnął z kieszeni płaszcza drugi papieros i zapalił.
- No i gdzie ten bencwał? Czekam to na niego od ponad pół godziny - warknął, po czym zaciągnął się. Odjął papieros od ust i wypuścił sporą chmurę dymu papierosowego. Odpowiedź spowodowała, że wpierw uniósł brwi. Potem dopiero co zapalony papieros upadł do kałuży koło poprzedniego kiepa. Jack przełknął ślinę, rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Piąty z nich gryzie glebę. Piąty w ciągu dwóch nocy. Jakiś psychol urządził sobie polowanie... chyba zmienił sposób działania po tym jak wysłał dziesięciu za kratki, a oni wrócili po niecałym tygodniu na wolność. Teraz wysyłał ich do piachu...
Jack spojrzał w górę na padający mokry śnieg.
- Pieprzona pogoda - warknął i ruszył do meliny w Starym Gotham.

Stare Gotham. Kamienica na Parson Road 2
22:12


Telewizor szumiał co jakiś czas. Na dworze szalała regularna śnieżyca, zakłócając skutecznie sygnał. Fakt, że obiekt znajdował się w piwnicy również nie miał korzystnego wpływu na jakość odbioru.
Z "kaszki" można było jednak wyłowić oblicze Elisy Terne nadającą dla wiadomości Gotham. Niewiele przed szkłem kineskopu siedziała nieco przygarbiona postać.
"Tragiczne wiadomości ze Sprang Bridge. Dziś o dwudziestej pięćdziesiąt cztery miała miejsce tam stłuczka. Czarny mercedes wpadł w poślizg i wyhamował pomimo śliskiej nawierzchni. Jadący z tyłu za nim audi uderzył w bok mercedesa. Z audi wysiadł uzbrojony mężczyzna i postrzelił kierowcę mercedesa. Świadkowie zeznali, że ruszył do drugiego samochodu, gdy na jego głowę spadł śnieg z wyższej partii mostu. Mężczyzna poślizgnął się i przeleciał przez barierkę, wpadając do rzeki..."
Sam miał tylko jedno oko, ale śledził dokładnie wiadomości. Poznał samochód "tragicznie zmarłego". To bryka, którą gwizdnąć miał Tony. Dobry gość, tylko nerwy miał słabe. Widać spękał po stłuczce i...
- Kurwa! - zaklął Sam.
"Policji udało się ustalić, że audi zostało skradzione dwie godziny wcześniej przez nieznanego sprawcę..."
- Kurwa!! - powtórzył głośniej i uderzył pięścią w blat. Szkło zadźwięczało. - No to Tony nie przyjedzie... co za... - uderzył o stół otwartą dłonią, po czym uniósł rękę, oparł łokieć o blat, a czoło o dłoń. Zamilkł. Reszta ludzi w pokoju w milczeniu obserwowała Sama. Zwyczajny gwar w melinie zastąpiła dziś cisza. Ludzie spoglądali na siebie ponuro. Niewypowiedziane pytanie krążyło po myślach wszystkich. "Kto będzie następny?"
Dwie osoby już się wykruszyły i chciały odejść.
I nawet odeszły, i to na wieczność. Przynależność do tej grupy oznacza, że jest się w niej do końca życia...

Drzwi wejściowe kamienicy otworzyły się. Powiało chłodem. Jack zamknął drzwi za sobą i skinął Patrickowi głową, po czym otworzył drzwi do piwnicy i ruszył w dół. Patrick od niechcenia pchnął drzwi nogą, a te zatrzasnęły się. Gangster wrócił do "pilnowania drzwi" - znaczy czytania świerszczyka z rewolwerem pod ręką.
- No dobra... - mruknął Edmund, patrząc na wchodzącego. - Skoro Tony karmi rybki to możemy zacząć nasze małe zebranie - wstał.
- Marik. Weź coś mocniejszego i siadaj. Musimy wszyscy pogadać o zaistniałej sytuacji - powiedział na głos. Wszyscy powoli zestawili parę stołów, wzięli sobie krzesła i usiedli. Do małych szklanek polał się tani koniak...

23:20
Parter

Patrick odłożył gazetkę na bok i przeciągnął się. Drgnął. Jego uwagę zwróciło coś w oknie. Podszedł bliżej, trzymając rewolwer w dłoni...

W piwnicy dyskusja trwała. Ed nie spodziewał się po swoich chłopakach takich głupot. Pieprzyli o fatum i o duchach. A on ich uważał, za twardo stąpających po ziemi...
Na górze rozległ się trzask. Wszyscy gangsterzy przerwali natychmiast rozmowę i dobyli broni. Usłyszeli kroki. Stare deski podłogowe na parterze skrzypiały cicho. Przez sufit słychać było stłumiony krzyk Patricka a potem kilka chrupnięć i dźwięk łamanego drewna.
Zapadła cisza, a światło nagle zgasło. Gangsterzy przełknęli ślinę. W przesiąkniętym papierosowym dymem pomieszczeniu poza zapachem pośledniego alkoholu czuć było strach.
Jack się nie ruszał, ale słyszał jak dwóch wstaje i powoli idzie po schodach w górę. Pokręcił głową i również wstał. Ruszył powoli za nimi, stawiając nogi ostrożnie.
Byli w połowie schodów, gdy na górze rozległ się kolejny trzask. A potem kolejny. Dochodził jakby ze strony ściany, w której były drzwi frontowe. Gangsterzy ruszyli naprzód. Jack otworzył drzwi kopniakiem. Trzy rewolwery skierowały się w stronę... otwartego okna, którym tłukł wiatr. Gangsterzy powoli ruszyli w jego stronę. Jack z niejakim trudem zamknął okno i stwierdził, ze klamka jest wyłamana. Okno otworzyło się z powrotem, gdy tylko je puścił... Zakładka w środku okna była wygięta jakby ktoś otworzył okno mocno napierając od zewnątrz.
Ed stuknął włacznik światła i zaklął, gdy nie dało to zadnych efektów. Ktos odłączył prąd.
Jack obrócił się. Poza nim i Edem na górę przyszedł Garry. Jack już chciał coś powiedzieć, gdy na ramie skapnęła mu jakaś ciemna ciecz. Spojrzał pod nogi i dostrzegł ciemnoczerwone plamy... Spojrzał w górę. - Oż kurw... - zamilkł, blednąc. Patrick był literalnie wbity w sufit. Z jego klatki piersiowej, rąk, nóg i brzucha wystawały połamane deski, którymi ktoś przygwoździł zwłoki do sufitu. Pozostali gangsterzy powiedli oczami za jego spojrzeniem. Też zbledli.
- Trzeba stąd spieprzać - stwierdził Ed. Pozostali dwaj gangsterzy skinęli głowami. Podbiegli do schodów i ruszyli w dół.
- Chłopaki - rzucił Garry, dotarłszy na dół jako pierwszy. Poślizgnął się jednak na czymś i padł jak długi na plecy.
- Co jest? - potarł potylicę, którą uderzył w posadzkę i poczuł że jego włosy były mokre. Spojrzał na dłoń. Znów krew. Dopiero teraz poczuł że poza alkoholem w pokoju jest inny zapach - o wiele intensywniejszy... W całym pomieszczeniu waliło jak w rzeźni. Mężczyźnie zrobiło się ciemno przed oczami, gdy poczuł, jak jego spodnie powoli nasiąkają jakąś cieczą. Nie chciał wiedzieć...
- Kurwa - pisnął, widząc dwa jarzące się w ciemności punkty. Ślizgając się wycofał się pod ścianę, zostawiając upuszczony rewolwer w miejscu, gdzie się przewrócił. Pozostali zbiegli na dół. - Hej musimy... - zaczął Jack. Odpowiedziała mu cisza. Ciemność zakrywała doskonale krwawe plamy na ścianach i krew na podłodze. Ed chwycił siedzącego pod ścianą kumpla za frak. Skrzywił się. Puścił i obejrzał rękę, a do jego nosa doszedł zapach krwi.
Garry padł na bok. Był martwy. Jego wyciuchany płaszcz szybko zmieniał barwę od wyciekłej z ran krwi.
Ed postąpił dwa kroki wstecz
- Spierdalamy - syknął do Jacka.
Gdyby Jack myślał bardziej logicznie zapewne zwróciłby uwagę na to, że głos tego starego wyjadacza załamał się lekko. Obaj mężczyźni wypadli na zewnątrz budynku i pognali jak opętani przez śnieżycę. Wielki cień przeskakujący z dachu na dach, podążający za bandytami był absolutnie niewidoczny dzięki trwającej śnieżycy. Jack nie oglądał się, mimo że Ed został nieco w tyle.
Gangster zakręcił w ślepy zaułek i dopadł ściany. Wycelował rewolwerem w stronę wejścia, potem w górę. - Ed! Nie guzdraj się! - krzyknął. Wiatr zawył potępieńczo... zwłoki Eda spadły z dachu i upadły tuż przed Jackiem. Mężczyzna skulił się w rogu miedzy workami ze śmieciami i spojrzał w górę. Nie zobaczył niczego poza śniegiem... chociaż przez chwilę miał wrażenie, ze widział tam COŚ... jakby cień i parę złotych oczu. Zdecydował się przesiedzieć w zaułku do rana. Bał się nawet mrugnąć...

Temperatura zaczęła spadać. Zbliżała się północ.

28.11.2009
6:00

Emmry zajmował się wywozem śmieci od lat. Zdarzało mu się zimą znajdować bezdomnych zamarzniętych na śmierć w kontenerach na śmieci... ale żeby jakiegoś porządnie ubranego typa - nigdy. Facet wyglądał na trzydziestkę. Na jego twarzy malował się strach. Siedział skulony miedzy workami ze śmieciami i ściskał oburącz rewolwer. Nie żył. Zamarzł.


Apartament wynajmowany przez Davida Simmonsa
28.11.2009
7:10


David westchnął, otwierając oczy. Znów miał ten sam koszmar... przynajmniej w założeniu miał być to koszmar. Pamiętał dokładnie jak we śnie był w pracy w Wayne Industries, jak gadał z Stenem i wrócił do domu. Wszedł do łazienki i odkręcił kran. Z rur poleciała cuchnąca chemiczna breja, a gdy podniósł twarz zobaczył potwora. Siebie. Zamiast krzyknąć powiedział tylko "Wiem", kiwając głową do lustra.
David potarł brwi, westchnął i policzył do pięciu, po czym dźwignął się z łóżka.
"Sukces" pomyślał i poszedł do łazienki. Trzeba było się umyć, zrobić i zjeść śniadanie, ubrać się jak trzeba i iść do pracy.

Gdzieś nad rzeką Sprang
01.12.2009
22:25

Śnieg padał na prawdę mocno. [link widoczny dla zalogowanych]. Gruba skóra izolowała świetnie. Śnieg osiadł na nieruchomej sylwetce.
Z większej odległości mutant wyglądał jak jeden z gargulców zdobiących dach.
Myślał. Słuchał. Dzięki dwum kostnym komorom dotworzonym koło uszu mógł wyłapywać cichsze i bardziej odległe dźwięki i namierzać ich źródło.
Myślał o tym, jak dni zlewają się w jedność i jak tylko noce stanowią odmianę. Ranek. Wstaje i je śniadanie. Idzie do pracy, w pracy je lunch, zamieni parę słów z innymi pracownikami, wraca do domu, robi kolację. Dwa razy w tygodniu pranie, raz w tygodniu porządki. Życie snuje się dzień za dniem. Jedyne co się zmienia to data na kalendarzu... dni są jak ta szarobura breja - śnieg rozjeżdżony przez samochody. O ile lepiej byłoby po prostu pozostać w tej postaci...
Stalker mrugnął oczyma. "I polować po kanałach jak Croc?" zapytał sam siebie. Nieraz wrzucał do kanałów zwłoki by zwalić śmierć na niego. Killer Croc nie mógł pozwolić sobie na wybredność. Bezdomni trzymali się z dala od kanałów, policja od jakiegoś czasu aktywniej patrolowała tereny... nie żeby mieli jakieś specjalne efekty, to pewnie ten komisarz. Jak mu tam było? Gordon? Cholera go wie. Pewnie stara się poprawić bezpieczeństwo na ulicach na święta. Powodzenia. Stalker mu trochę w tym pomagał...
Jakież to szczęście, że dnia nadrabiała zawsze dynamika nocy. Stalker zrezygnował z łapania przestępców. Umieszczenie ich w zakładzie karnym okazywało się trudne, a utrzymanie ich tam - niemożliwe, więc pozbywał się ich na stałe. Eliminował, zawsze troskliwie zwalając winę na coś innego. Ta melina w starym gotham spłonęła przez awarię starego telewizora. Ludzie zaczadzili się w środku, gdy belka spadła na drzwi od piwnicy i spłonęli, gość na zewnątrz bawił się w bieganie po dachach, stracił równowagę, spadł i złamał sobie kark... a ostatni zamarzł.
Ten co wysiadł z samochodu i strzelał oberwał śniegiem w łeb. Śnieg ani chybi spadł z rusztowania mostu.
Dwóch gości sprzed tygodnia? wypadek samochodowy. W wiadomościach nawet potwierdzili...
Mógł tak wyliczać godzinami. Czyścił to miasto. Powoli, metodycznie... czekał aż przestępcy uwierzą, ze karma istnieje...

Biblioteka na East Road 44
02.12.2009
19:55

Helena - siwa pani zdrowo po sześćdziesiątce szła między regałami, trzymając filiżankę z gorącą herbatą. Wyglądnęła zza półek. Ten młody mężczyzna z czarnymi okularami na nosie dalej siedział nad książkami do biologii. Stanęła i patrzyła na niego chwilę.
David doskonale zdawał sobie sprawę gdzie znajduje się kobieta, ale udawał pochłoniętego lekturą. Nie cofał wielu zmian, gdy wracał do ludzkiej postaci. Oszczędzał sobie bólu, a przy tym dodatkowe możliwości zawsze się przydawały. Słyszał więcej, był silniejszy...
- Nad czym tak siedzisz? - zapytała wreszcie kobieta. David podskoczył na krześle. Znał Helenę już od jakiegoś czasu. Był w bibliotece już parę razy w ciągu minionego miesiąca. Nie omieszkał kupić właścicielce trochę herbaty liściastej za którąś z kolei wizytą.
- Pani Helena - bąknął, oglądając się na staruszkę. - Czytam właśnie na temat pająków. Ciekawi mnie jak to robią, że trzymają się pionowych powierzchni
Wieczorem będzie musiał przysiąść z jakąś książką do fizyki i obliczyć jak długie muszą być jego "włoski" by mógł trzymać się porządnie ściany...
Jakiś mężczyzna wytrzepał buty i otworzył drzwi. Mały dzwoneczek przy drzwiach wydał z siebie parę wysokich dźwięków. Helena poszła z powrotem do swojego biurka przy drzwiach.
- Czym mogę... o, Roberts! - kobieta poznała przyjaciela z dawnych lat. Starszy mężczyzna uśmiechnął się, otrząsnął z ubrania resztki śniegu, wszedł i zamknąwszy drzwi za sobą uściskał staruszkę.
David złożył książkę i odłożył ją na miejsce. Wychodząc minął starszych ludzi. - Dobranoc - życzył i zgarnąwszy kurtkę z wieszaka zniknął za drzwiami.
- On tu znów był? - mruknął Roberts.
- David? Tak, przychodzi tu gdy może. To ciężko pracujący człowiek - stwierdziła Helena.
- Coś mi się w nim nie podoba - mruknął staruszek, drapiąc się po siwiejącej głowie.
- Och daj spokój, to czarujący młody mężczyzna. Siadaj, zrobię ci herbaty - powiedziała kobieta.

David tymczasem szedł spokojnie chodnikiem. Było już dość ciemno. Latarnie oświetlały chodniki zawalone białym puchem skrzypiącym miło pod nogami. Mróz szczypał uśmiechniętą twarz.
David zawsze lubił zimę, śnieg i mróz. Przypomniał sobie jak 15 lat temu był z przybranymi rodzicami na stoku...

David hamował ostro, a spod nart trysnął śnieg. Chłopak wyszczerzył się i spojrzał w górę stoku. Rodzice powoli go dogonili. Ojciec poklepał go po głowie.
- Napędziłeś mamie stracha, gdy pojechałeś na początku na krechę. Mówiłem jej, że porządnie już jeździsz, to nie wierzyła - mężczyzna się zaśmiał.
- Potrafię szybciej - zapewnił chłopak, uśmiechając się zadziornie.
- Ani mi się waż - powiedziała kobieta, ale sama się już śmiała.
Chłopak skinął głową, odepchnął się kijkami i zaczął powolutku zjeżdżać w dół... nie chciał niepokoić mamy.
Słońce świeciło jasno, a David mógł czuć wiatr we włosach i cieszyć się chwilą, nie myśląc o tym co będzie jutro.

Dobre czasy...

Z zamyślenia wyrwało go dotarcie pod bank. Mężczyzna westchnął i wszedł do środka. W nozdrza uderzył go aż zanadto znajomy zapach... Było jednak za późno by się wycofać. Zamiast ochroniarza zobaczył gościa w kominiarce z uzi w ręce. - Zapraszamy - warknął osobnik. - I ręce do góry - dodał, po czym skinął głową w stronę wnętrza banku.
David powoli podniósł ręce. Miał już wypracowane drżenie rąk na różne okazje. Przydało się teraz. Mężczyzna wepchnął go do środka, gdzie został dołączony do reszty dzisiejszych klientów i pracowników, klęczących na posadzce z dłońmi ułożonymi na karku.
Teoretycznie David mógł rozgnieść głowę tego w przejściu gołymi rękoma, potem wejść do środka wentylacją i wykończyć wszystkich tych gości.. ale nie chciał, by ludzie zobaczyli Stalkera, a wyłączenie prądu tutaj byłoby trudniejsze niż w jakiejś kamienicy, gdzie wystarczy zwykłe spięcie...
David nieznacznie obejrzał się na prawo. Ślady po kulach. Krew. Zabili kogoś. Ciało dalej leżało za kontuarem... Nie jedno... dwa ciała. David zamknął oczy. Zapach tego w drzwiach już pamiętał. Koło schwytanych stał jeszcze jeden. Też już go zapamiętał.
- Słuchajcie teraz - rzucił jeden z bandytów. - Tu w torbie jest ładunek wybuchowy - wskazał sporą torbę leżącą na środku banku. - Ma ustawiony czujnik ruchu, którego włącznik mam w ręce - pomachał czymś przypominającym detonator. - Jeśli którekolwiek z was się ruszy przed upływem dwóch godzin to wylecicie w powietrze - powiedział, po czym opuścił pomieszczenie z kumplami i pieniędzmi. Wszyscy zastygli w bezruchu. David wiedział, że w torbie nie ma bomby, ale klęczał dalej, nie ruszając się wraz z resztą ludzi. W końcu skąd taki David miałby wiedzieć, że tamten gość blefował?
A tych czterech gagatków jeszcze dopadnie...

Ulice Gotham
05.12.2009
23:33

Stalker skakał z dachu na dach. Śnieżyca i smog maskowały go skutecznie. Biegł za tropem dźwiękowym. Zatrzymał się na skraju gzymsu. Jego umysł zalały obrazy sprzed paru dni.. sprzed paru miesięcy.. sprzed roku. Działy się równolegle... coś jakby wielopoziomowe deja vu.
Mutant zatrzymał się i potrząsnął głową. Wizje zniknęły. Rozejrzał się. Powinien być na miejscu, podczas gdy śnieg na chodnikach i zaułkach był nienaruszony. W domach panował spokój. Nie czuł zapachu krwi ani prochu.
Stalker usiadł na śniegu zaściełającym dach.
W którą stronę właściwie biegł? Czy to co słyszał było prawdziwe, czy było to echo z kiedyś?
Westchnął ciężko i podjął drogę z powrotem na swój "posterunek nasłuchowy". Jego umysł płatał mu figle, gdy przez dłuższy czas nic się nie działo....


Laboratorium chemiczne.
07.12.2009
16:00

- Daviiiid - głos Laury poniósł się przez korytarz. David obrócił się.
- O, witaj... coś się stało? - zapytał, widząc [link widoczny dla zalogowanych].
- A musiało się coś stać? - kobieta podeszła do niego, uśmiechając się. - Kończysz pracę? - zapytała, a gdy mężczyzna skinął głową uśmiechnęła się szerzej. - To chodź, zjemy razem jakiś obiad, co? - zaproponowała.
Davidowi zrobiło się głupio. Chciał iść do biblioteki i poczytać jeszcze, ale jeśli odmówi Laurze to pewnie będzie jej przykro...
- Uhm... dobra, pewnie - powiedział mężczyzna. - Bardzo chętnie - dodał, odzyskując rezon i uśmiechając się lekko.
Po paru minutach opuścili budynek. Laura nawijała jak najęta, zarzucając Davida masą różnych niepowiązanych ze sobą pytań. David odpowiadał, uśmiechając się. Nie zabierał głosu, uznał, że pozwoli wygadać się Laurze.
Weszli i David pomógł Lurze zdjąć płaszcz, po czym zdjął własny.
Siedli do stołu i po chwili, w trakcie której Laura poleciła Davidowi połowę menu, złożyli zamówienie.
- David.. nie pytałam o to jeszcze... potrafisz tańczyć? - zapytała Laura.
- Walca i parę innych tańców. Mam ponoć niezłe wyczucie rytmu, nie chwaląc się - odparł David. Dawno nie tańczył, ale chyba pod tym względem niewiele mogło się zmienić...
- Ooo... co robisz jutro wieczorem? - zapytała kobieta, patrząc na Davida spod rzęs.
Mężczyzna uniósł brwi.
- Pewnie będę chciał pójść do biblioteki abo coś... czy twoje następne pytanie ma związek z tańcem? - zapytał, uśmiechając się pod nosem.
- Owszem. Jest bal, na który dostałam zaproszenie i nie mam z kim pójść. Wydajesz się człowiekiem, który potrafi się zachować, więc... - uśmiechnęła się czarująco.
- Dobra - David wzruszył ramionami. - Gdzie, o której i czy mam po ciebie przyjechać? - zapytał. Sądząc po reakcji Laury miała nadzieję na taką właśnie formę odpowiedzi.
David dostał dokładne dyspozycje. Podczas posiłku pogawędzili jeszcze, po czym mężczyzna odprowadził kobietę aż pod drzwi jej domu i ruszył w swoją stronę. Czuł się trochę dziwnie. Wzruszył ramionami. Miło z kimś pogadać o pierdołach, zastanawiał się tylko co to za bal, bo o to zapytać zapomniał.

Bal w Hali Thompsona
08.12.2009
19:00

David wszedł na salę z Laurą. Kobieta miała na sobie wspaniałą wydekoltowana suknię, a jej włosy ułożone były w dość finezyjną "strukturę". Miała też na sobie nieco biżuterii, ale odstawała na tle innych gości.
David poznał niektórych obecnych z gazet. Burmistrz stał na podwyższeniu i rozmawiał z grupką gości. To chyba byli radni... Gdzieś w tłumie mignął któryś z Wayne'ów. David nigdy nie rozpoznawał który to który ale gęby znał. Laura poszła porozmawiać z różnymi osobami, więc David poszedł po talerz i nałożył sobie dwóch bardziej wyszukanych rarytasów. Ot nadarzyła się okazja by spróbować.
Mężczyzna jadł w spokoju, ale zaczął się czuć kiepsko. To gwar wokół powoli zaczął oddziaływać na niego. Mężczyzna odstawił talerz i poszedł na chwilę do łazienki. W głowie mu szumiało. Dźwięk na sali miał za duże natężenie.
Oddychał chwilę, opierając się o umywalkę. Nie mógł dostosować zmysłu słuchu. Zmiany tych kosteczek i chrząstek trwały długo... i bolały, a nie wziął ze sobą niczego, co mógłby zagryźć. Z braku innych opcji zdjął na chwilę okulary, spłukał twarz wodą i wytarł papierowym ręcznikiem. Spojrzał w lustro, zrobił dwa głębokie oddechy, zebrał się w sobie i wrócił na salę. Wkrótce miała zacząć się część taneczna, więc Laura zapewne go już szuka. Mężczyzna dojadł to co zostawił na talerzu i odstawił naczynie w przeznaczone na to miejsce.
- O jesteś! - Laura wyłoniła się z tłumu i uczepiła ramienia Davida. Pociągnęła go następnie gdzieś między ludzi.
- Nie zamawiałem holowania - stwierdził mężczyzna.
- Oj cicho tam - kobieta się zaśmiała.
Dotarli na ich miejsce. pary stały w czterech rzędach na całej szerokości sali, dzieląc ją na dwie części. Rozpoczął się taniec. Całe szczęście David znał kroki dobrze. Muzyka była jak na jego gust za głośna. Musiał bardzo mocno się skupiać, by utrzymać równowagę. Ludzie wokół dalej gadali... cały ten szum i dźwięki mieszały się powoli w jednolity jazgot.
Po drugim tańcu Laura zorientowała się, że coś z mężczyzną jest nie tak. Odsunęli się od parkietu i poszli na osłonięty balkon, gdzie ktoś otworzył okno i znad wody zawiewało świeższym powietrzem.
- Wszystko z tobą w porządku? - zapytała kobieta z troską w głosie.
- Mam słabą odporność na głośne i intensywne dźwięki. Pamiętasz, że w laboratroium unikam sprężarek i innych głośnych maszyn, prawda? - David uznał, że nie ma po co gadać jakichś głupot.
- To ma jakiś związek z twoją... no wiesz... - bąknęła Laura, wykonując gest w okolicy oczu.
- ...chorobą? Możliwe - odparł David i stuknął okulary, które spoczywały na jego nosie.
- Dobra, jeśli nie dajesz rady to może już stąd idźmy. Porozmawiałam z kim chciałam, pokazałam się... skoro tu tyle wytrzymałeś, to zapraszam cię na kawę - zaproponowała kobieta. David skinął niemrawo głową.
- Ale nim wsiądę do samochodu poczekamy aż mi przejdą zawroty głowy - zaznaczył.

23:00

David wyszedł spod prysznica i padł na łózko nie dbając o ubranie ani fakt, ze nei wytarł się specjalnie dokładnie. Układał sobie w głowie zdarzenia tego wieczora. Szło to jakoś tak: Dostał kawy, porozmawiali chwilę. Laura podziękowała mu za to, że z nią poszedł, on jej odpowiedział, ze było warto dla tych dwóch tańców, dopił kawę, życzyli sobie dobrej nocy i David zwinął się do siebie. Po tym wieczorze nie miał siły wyjść na miasto jako Stalker. Ubrał bokserki i zasnął jak zabity.

Apartament wynajmowany przez Davida Simmonsa
10.12.2009
18:00

David właśnie brał się za kolację. Ustawił talerz z kanapkami na małym stoliczku koło sofy i włączył telewizor. Akurat zaczynały się wiadomości. Poza dwoma ogłoszeniami "dalszych niefortunnych wypadków" z minionej nocy i garści innych informacji pojawiło się coś, co spowodowało, ze Stalker zeżarł kanapki naprędce i skupił się na przygotowaniach do przemiany. Położył na sofie kawałek drewna, wyciągnięty z jednej z szuflad, sprawdził w internecie stare artykuły w zwiazku ze sprawami tego psychola Crane'a i zamknął wszystkie okna i drzwi. Sprawdził dwa razy, czy wszystko jest szczelnie pozamykane i włożył do ust kawałek drewna. Siadł na podłodze, ujął w dłonie dwie metalowe rączki od hantli i zaczął przemianę. Nie mógł zmienić się w całości, ale poprawił strukturę kostną, wzmocnił mięśnie, wzmocnił słuch, poprawił węch, wzmocnił układ immunologiczny. Jeśli Crane użyje tych swoich gazów albo substancji dokrewnych, to Stalker musi być w stanie szybko opracować metodę przeciwdziałania. Potrwało mu chwilę nim doszedł do siebie po przemianach.
Spojrzał na zegarek - była 18:44
Wziął szybki prysznic, potem naniósł lokacje antykwariatów w Gotham na mapę w swoim palmtopie i ruszył w drogę. Na dworze padał rzadki śnieg. Pojedyncze śnieżynki wirowały w powietrzu pod wpływem nagłych podmuchów wiatru. David spojrzał na swój samochód, a potem ruszył na piechotę, czasem korzystając z metra lub autobusu. W najbliższym otwartym kiosku kupił bilet dzienny. Nie chciał ruszać samochodu, w końcu idzie po prostu "zwiedzić" tutejsze antykwariaty, prawda?
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 10:38, 12 Wrz 2010     Temat postu:




Felix

Pogoda pogarszała się z każdą kolejną minutą, gdy znalazłeś się na tyłach antykwariatu „Soul House”w Starym Gotham przy Castle Street. Podróż na miejsce odbyła się bez zbędnych perypetii (pod „Second Cup” minąłeś jedynie jakiegoś młodego gościa, który próbował jechać gdzieś w taką pogodę rowerem) i chwilę później rozgrzałeś się w jakimś schowku wypełnionym pudłami, szmatami i grubymi, zniszczonymi książkami. Wszędzie śmierdziało stęchlizną i wilgocią, więc po cichu otworzyłeś kolejne drzwi, by mieć wgląd na główną salę.

Tam, pomiędzy regałami, oprócz dziwnie ubranego mężczyzny który przeszukiwał coś z determinacją, dostrzegłeś kilku typów wyglądających na typowych blokersów. Byli dobrze zbudowani, a większość z nich dzierżyła w dłoniach kije bejsbolowe, inni noże i kastety. Stali kilka metrów od gościa w dziwnym kombinezonie, który wkurzał się za każdym razem, gdy odrzucił jakiś antyk. Nie trzeba było być geniuszem, by stwierdzić, że czegoś tutaj szukał. Jego bandziory natomiast obserwowały całe pomieszczenie mając na uwadze, by nikt nieproszony im nie przeszkadzał.

Crystal

Nie wiedziałaś, gdzie możesz znaleźć swojego brata, więc poruszałaś się od ulicy do ulicy między policyjnymi doniesieniami, a plotkami zasłyszanymi na dystryktach. Nie było problemem podsłuchać kilku dilerów, którzy rozmawiali o Scarcrowie i z miejsca ruszyłaś w kierunku, o którym dyskutowali. Dla kogoś z twoimi umiejętnościami zmiana lokacji nie była żadnym problemem, więc dość szybko znalazłaś się na dachu antykwariatu „Soul House” i przez szklaną szybę dojrzałaś kilku nieźle zbudowanych mężczyzn ze sprzętem w dłoniach i samego Scarecrowa – jego wizerunek w gazetach zapadł ci głęboko w pamięć.



Superprzestępca szukał czegoś na wypełnionym antykami regale i z tego co zauważyłaś po jego zachowaniu, nie był zbyt zadowolony z poszukiwań, gdyż za każdym razem ciskał różnymi przedmiotami o podłogę. Brata nigdzie nie widziałaś…


David

Dwa pierwsze antykwariaty w Starym Gotham okazały się pudłem. Były pozamykane i nic nie wskazywało na to, że miało stać się inaczej. Ruszyłeś więc na Castle Street, gdzie znajdował się kolejny najbliższy sklep ze starociami; piechotą miałeś jakieś dwadzieścia minut. Śnieg sypał z jeszcze większą zawziętością niż poprzednio, robiło się też coraz zimniej, jednak w tym momencie taka pogoda nie robiła na tobie większego wrażenia.

Ulice z każdą chwilą pustoszały coraz bardziej, w końcu zmrok nie był odpowiednią porą do spacerów, gdy na miasto wylegały szczury poukrywane w ciągu dnia w knajpach, melinach lub po prostu zapuszczonych mieszkaniach. Rozmyślając o czymś zerknąłeś na starą, bezdomną kobietę, która szła powoli wzdłuż chodnika, pchając spory wózek z rupieciami, na których siedziały skulone koty. Wokół niej biegało jeszcze kilka, pomiaukując i prosząc o jedzenie.
Gdy tylko przeszedłeś obok, zwierzaki nastroszyły sierść i zaczęły pomrukiwać nerwowo, jakby wyczuwając twoją odmienność. Młodsze i mniej odważne czmychnęły w bok, by znaleźć się jak najdalej. Umorusana, zziębnięta kobieta spojrzała na ciebie podejrzliwie, po czym przyspieszyła kroku.

Minąłeś kolejny zakręt i znalazłeś się na opustoszałej Castle Street. Wbiegłeś do kamieniczki, gdzie znajdował się antykwariat i od razu zwolniłeś, widząc uchylone drzwi „Soul House”. Podszedłeś bliżej i ostrożnie zerknąłeś do środka dostrzegając kilku karków z bejsbolami i nożami, a także sam cel twoich poszukiwań – Crane’a, który najwyraźniej czegoś szukał wśród antyków. Dziwne, od kiedy Scarecrow interesował się kulturą i sztuką?
Zobacz profil autora
Epyon




Dołączył: 18 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tychy
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:28, 12 Wrz 2010     Temat postu:


Felix Turner

Nocne chóry rozpoczynały swój występ. Powietrze drgało wzniecane podmuchami wiatru. Płatki śniegu były jak ciche dzwonki reagujące na najmniejszy nawet szmer. Ulice były puste. Ostatni ludzie znikali w klatkach schodowych i mieszkaniach. Nieliczni śpiesznym krokiem starali się dotrzeć bezpiecznie do swoich rodzin. Nikt nie zmierzał w kierunku Starego Gotham. Nikt, poza mężczyzną w kapturze, który zdawał się być albo głupcem albo szaleńcem.

Drzwi na zapleczu Soul House były otwarte. Turner nacisnął lekko klamkę i zajrzał do środka. Na drugim końcu małego schowka, w którym się znalazł, znajdowały się uchylone drzwi, przez które wpadał strumień światła. Postanowił do nich podejść. Nie zdziwił go widok Scarecrowa oraz wynajętych przez niego zbirów. Dresiarze byli uzbrojeni, Crane natomiast pewnie także był przygotowany do obrony. Felix słyszał o jego chemikaliach, więc wiedział, żeby w razie czego ukryć nos i usta w rękawie.

Zakładając, że być może nie widział wszystkich, oszacował że przeciwników może być około dziesięciu. To była spora liczba i przez jakiś czas zastanawiał się, czy nie lepiej się wycofać, ale ostatecznie wpadł na pewien plan. Skupił swoją moc, by przesunąć kilka mebli blokując przestępcom drogę ucieczki w swoim kierunku. Gdy ci zainteresowali się niespodziewanym ruchem, Felix pociągnął w dół stojący za ich plecami regał z rupieciami.
Zobacz profil autora
MrZeth
Prince of Darkness
Prince of Darkness



Dołączył: 13 Kwi 2006
Posty: 511
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: diabły uciekają (Wrocław)

PostWysłany: Nie 20:44, 12 Wrz 2010     Temat postu:


Stalker:

Mężczyzna szedł ulicą spokojnie od antykwariatu do antykwariatu. Po drodze wspominał jeszcze czasy gdy jeździł z rodzicami na narty… w sumie gdyby przymknął oczy to mógłby sobie wyobrazić, że jest na stoku, gdyby nie smród spalin, który – tak samo jak śnieg - zalegał w całym mieście. Zwykli ludzie go nie czuli, smog stawał się widoczny dopiero z większego dystansu, ale wyostrzony zmysł powonienia Stalkera wyłapywał go…
Nie było to nic miłego.
Stalker dotarł pod bramę i przestąpił próg. Skrzywił się lekko. Nie potrafił się poruszać po cichu, mając buty na nogach. Nawet te, które założył obecnie nie były dostatecznie ciche. Mutant nie wyglądał przez drzwi. Przynajmniej nie od razu. Zrobił głębszy wdech. Co najmniej siedem różnych zapachów.
Zaryzykował i spojrzał na chwilę do wnętrza pomieszczenia.
Crane… i kilku karków. Stalker oddychał chwilę miarowo. Ośmiu karków… i Strach Na Wróble. Będzie ciężko. Stalker wiedział, ze nie może wdać siew bezpośrednią walkę ze wszystkimi na raz. W bramie nie widział żadnego źródła światła, lub chociażby nawet domofonu.
Jego ulubiony wstęp zatem był niemożliwy. Światła nie wyłączy. Przymknął na chwilę oczy. Wyszczerzył się. Wyszedł na zewnątrz i obejrzał budynek. Jak na parterówkę był cholernie wysoki. Widać architekt miał kiepski dzień, albo był na kacu podczas robienia planów, co tłumaczyłoby również brak dostępu elektryczności w bramie. Ewentualnie „specjalne życzenie” klienta…
Stalker rozejrzał się uważnie. W oknach nie było gapiów. Ulica była pusta. Nie myśląc wiele pobiegł wzdłuż muru do zapuszczonej alejki w której stały kontenery na śmieci. Wyciągnął z wewnętrznej kieszonki kawałek drewna. Przełożył klucz do domu i palmtop do kieszonek na pasku przełożonym przez klatkę piersiową pod koszulą. Zrzucił płaszcz, spodnie i resztę garderoby, chowając je gdzieś za śmieciami, zagryzł kawałek drewna i złapał rękami za kontener. Zawarczał wściekle podczas przemiany. W zasadzie niewiele musiał robić, większość załatwił już w domu… Schował kawałek drewna z powrotem na pas. Sprawdził, czy klamra na pewno dobrze trzyma i powrócił do bramy. Skoczył na ścianę, wbijając się szponami w tynk. Zajrzał na dach i.. zobaczył półprzezroczystą postać gapiącą się przez oszkloną część dachu. Gdyby nie to, ze wbił się szponami w mur to pewnie spadłby na dół… Zeskoczył z muru i wspiął się sprawnie na latarnię. Wykręcił szybko żarówkę do połowy, by trzymała się w latarni, ale nie świeciła. Zapewniona tak ciemność da mu możliwość wygodnego odwrotu i zapewni przewagę nad przeciwnikami. Ta panienka z dachu też go już nie zobaczy. Gdy nadarzy się sposobność wyłączy też prąd w antykwariacie.
Teraz musiał pozbyć się tej damulki… wolał by nie plątał mu się pod nogami żaden cywil, chociażby miał jakieś pole maskujące, czy cokolwiek…
Stalker wskoczył w zaułek. Szybko wyszarpnął spomiędzy śmieci szczura i skręcił mu kark. Przyda się za chwilę. Potem przemknął bezdźwięcznie po ścianie przylegającego do antykwariatu budynku.. i "wyłączył" latarnię po drugiej stronie ulicy...
Nagle ciemność zalała ulicę, a kobieta podniosła głowę, rozglądając się niespokojnie. Mruknęła coś do siebie, po czym przykucnęła, zerkając na to, co się dzieje na dole w budynku.
Usłyszała kawałek za swoimi plecami terkot.. jakby ocierające się o siebie kości... albo warczenie. Stalker przytwierdził się do ściany za jej plecami na wysokości paru metrów nad dachem antykwariatu. Gdy kobieta obejrzy się.. nie zobaczy go tam. Przeskoczy po prostu na przeciwległą ścianę, po drodze skapując na dach parę kropli krwi z niesionego martwego zwierzęcia. Wdrapie się na sąsiedni dach, robiąc już nieco hałasu.
Stalker musiał pozostawać poza zasięgiem wzroku. Może kobieta miała jakieś urządzenie noktowizyjne... skoro ma taki nietypowy "kamuflaż".
Victor? - zapytała, podchodząc do krawędzi budynku. Widząc krew, zmarszczyła brwi. - Co jest...?
Szybko wróciła do szyby, przez którą obserwowała sytuację w antykwariacie i zaczęła ją pokrywać szronem.
Stalker westchnął. Zsunął się po rynnie i ruszył do bramy. W razie czego ogłuszy ją i tyle... jeśli nie stanie mu na drodze to wszystko będzie cacy... Ale nim zszedł z budynku i przystąpił do wykonywania planu... rzucił w ścianę za plecami dziewczyny trzymanym martwym szczurem, urwawszy mu wcześniej głowę. Musiał dać panience coś do kontemplowania na parę sekund...
Stalker planował wejść do bramy i krzyknąć swoim zdziczałym głosem „Szukasz czegoś, Crane?”, po czym strzelić mocno drzwiami wejściowymi. Z lekkiego rozbiegu wdrapie się po ścianie, by zawisnąć nad wejściem.
Trzeba było ich rozdzielić. Odciąć jednego lub dwa osobniki od stada, by stały się lepszym i łatwiejszym celem.
Stalker musiał nasłuchiwać. Pierwszy, wysłany na zewnątrz, by sprawdzić co się dzieje, posłuży w szlachetnym celu zrobienia wejścia do środka. Mutant „porwie” jednego, w sprzyjających okolicznościach dając mu porządny cios w potylicę, by go ogłuszyć, następnie złapie go za głowę, kark… może być też ostatecznie ręka, byle chwyt był porządny po czym skoczy z nim na dach i wybije ofiarą szybę dachową, nim reszta zdoła wyjść przez drzwi i zorientować się o co chodzi. Postara się trafić kogoś na dole, najlepiej Crane’a, ale nie jest to priorytet. Stalker musi przede wszystkim pozostać niezauważony…
Potem zostało parę opcji. Wskoczenie tam i otwarta walka były niewłaściwe. Goście dostaną zastrzyk adrenaliny. Będą chcieli działać. Walczyć. Musi dać im czas, by zorientowali się, że walczą z „widmem”. Że może ich wyłapać po kolei. Że cokolwiek zrobią są tylko stadem roślinożerców czekających na rzeź i ich noże i kije bejsbolowe im nie pomogą.
Stalker będzie słuchał. Lokalizował ich. Zachowywał czujność. Jeśli którykolwiek oddali się od reszty natychmiast stanie się celem. Pobliska alejka mogła posłużyć do „składowania” ogłuszonych, bądź martwych przeciwników.
Jeśli Stalker nie zdoła kogoś ogłuszyć ze stuprocentowa pewnością - zabije go. Mówi się trudno. Wrzuci później ciało do kanału, gdzie zajmie się nim jego zielono skóry „przyjaciel”. Biorąc pod uwagę, że ostatnimi razy przed wrzuceniem zwłok do kanału życzył mu dość głośno „smacznego”, to może wreszcie da radę się dogadać z tym bydlakiem... W końcu pod pewnymi względami są podobni, a Stalker teraz go „dokarmia”…
Możliwości rozwoju sytuacji i opcji działania było wiele, ale jedno było pewne – Scarecrow, jako alfa tego stada, musiał być ostatnim celem i walka z nim może zostać rozpoczęta wyłącznie gdy będzie sam. Kady drapieżnik musi umieć ocenić skalę zagrożenia, by nie zmienić się w ofiarę.
Stalker mógł czekać, aż goście powrócą do budynku, nie znalazłszy go i „capnąć” ostatniego. Mógł ogłuszyć dwóch na raz po prostu spadając na nich z góry i zadając solidny cios łapami. Mógł przyczaić się na lampie ulicznej, lub dachu. Jeśli przeciwników miałoby być dwóch, to mógł po prostu rzucić jednemu w twarz śnieżką, lub zepchnąć na niego śnieg z dachu i nim odzyska sprawność wzrokową „capnąć” drugiego.
Tak czy inaczej przydupasy Crane’a musiały znikać bez śladu. Po prostu znikać. Nic nie straszy człowieka bardziej niż jego własna wyobraźnia. Niech nie wiedzą kto lub co ich eliminuje. Niech ich umysły im podpowiedzą. Niech sami stworzą obraz drapieżnika…
Jedynym celem nadrzędnym, nawet przewyższającym priorytetowo unikanie Crane’a do czasu usunięcia dresiarzy było pozostanie niewidocznym. Nikt nie mógł go zobaczyć. Na początku może być trudno, ale gdy już napędzi tym na dole stracha to będzie królem tego starcia… Przerażeni ludzie skierują swój wzrok w stronę każdego dźwięku. A jeśli wszyscy patrzą w jedna stronę… to nikt nie patrzy w drugą. Wystarczy wtedy szybko capnąć tego, którego nie widzi żaden inny.
Crane musi zostać capnięty jako ostatni. I na capnięciu się nie skończy. Stalker planowa wyrwać lub odgryźć tą cholerną rękę ze strzykawkami…
Jeśli jednak da plamę i będzie musiał walczyć to utrzyma przeciwnika na dystans i zaatakuje jak na drapieżnika przystało. Jednym skokiem, wpierw celując szponami w uzbrojoną rękę przeciwnika, a potem w jego szyję… o ile gość nie obsra spodni widząc szykującego się do skoku drapieżnika. Jeśli będzie musiał walczyć z wieloma na raz to po prostu wykorzysta szpony u stóp. Po skoku odbije się od celu i znów wycofa na bezpieczną odległość. Nie ubije tak nikogo, ale powalenie może wystarczyć. Nim gość wstanie Stalker może zaatakować kolejnego… no i zawsze jest możliwość wycofania się w ciemność i zaatakowania z innej strony. Gdyby tylko miał możliwość zdalnego odwracania ich uwagi… pomyśli nad tym później. Musi o tym poczytać jutro…
Takie były plany.
Jeśli na któregoś ze stada nie pada wzrok reszty osobników - jest celem.
Jeśli członek stada oddali się za bardzo od reszty – jest celem.
W przypadku dwóch ofiar na raz wykorzysta po prostu jedną ze wcześniejszych strategii…
Paniusi z dachu należy unikać na równi ze Scarecrowem.
Takie były założenia.
Wszystko jest jak trzeba. Śnieżyca i ciemność ogranicza widoczność zwierzyny. Ofiara nie spodziewa się drapieżnika pokroju Stalkera.
Mimo, że mutant jeszcze nigdy nie polował na tak duże stado, to czuł, że ta noc zapowiada się co najmniej obiecująco…
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:42, 14 Wrz 2010     Temat postu:


Crystal

Dzięki pogodzie była niemal niewidoczna dla kilku mijanych przechodniów i poczuli jej obecność jedynie jako nagły podmuch potwornie lodowatego powietrza. Ona sama nie zwracała uwagi na zimno i smagana chłodnym wiatrem czuła się bardziej jak ryba w wodzie, niźli zmarznięty, spieszący się do domu obywatel Gotham. Ta pora roku odpowiadała Crystal, przynajmniej mogła wychodzić ze swojej posiadłości i nie bać się, że gdzieś przez przypadek zemdleje z powodu przegrzania.

Pierwszy antykwariat okazał się być w remoncie i kobieta wątpiła, by puste pomieszczenie pełne puszek z farbą i drabin mogło być celem kogokolwiek. W drugim nadal paliło się światło, a starszy pan Smith wciąż, pomimo później godziny, nad czymś pracował. Jego specjalnością były książki i Crystal domyślała się, iż właśnie jakąś czyta, by określić jej wartość. Dopiero przy trzecim antykwariacie usłyszała dziwne hałasy, więc wleciała na dach, żeby móc się temu lepiej przyjrzeć. Pamiętała, że ten budynek ma oszklony sufit i wolała najpierw tam zajrzeć, nim wejdzie do środka i kogoś nastraszy lub, co gorsza, wpadnie na Scarecrowa. Nie była typem bohatera i właściwie łapanie przestępców w ogóle ją nie interesowało – przyleciała tu jedynie ze względu na brata, którego miała nadzieję szybko znaleźć, wytargać za uszy i zabrać do domu. Co rodzice by powiedzieli, gdyby się dowiedzieli, że ich piętnastoletni syn szlaja się po Gotham w środku nocy? I jeszcze żeby na jakąś imprezę poszedł, to pewnie by zrozumieli, ale żeby ścigać jednego z tych psycholi z Arkham?

Nie miała wiele czasu, przykucnęła i zobaczyła kilku mężczyzn oraz Scarecrowa, którzy najwidoczniej czegoś tu szukali. Westchnęła ciężko, po czym rozejrzała się na boki, jednak nigdzie nie dostrzegła Victora. Postanowiła się nie mieszać do spraw policji i poczekać, aż się chłopak pojawi. Żałowała tylko, że przed wyjściem napiła się mrożonej kawy… Zastanawiała się, kiedy Superbohaterowie mają czas na siusiu w czasie swych misji.
Nagle ciemność zalała ulicę, a kobieta podniosła czujnie głowę, rozglądając się niespokojnie po okolicy.
- Czy w tym mieście nic nie może działać tak, jak powinno? - mruknęła do siebie, po czym przykucnęła, zerkając na to, co się dzieje na dole w budynku. Tamci chyba nic nie zauważyli, a brata nadal nigdzie nie widziała. Cieszyła się, że nie czuje zimna, inaczej już by stąd poszła.

Chwilę później usłyszała za sobą jakieś dziwne odgłosy i postanowiła to sprawdzić. Może w końcu Sons of Dragons zdecydowali się ujawnić?
- Victor? - zapytała, podchodząc do krawędzi budynku. Widząc krew, zmarszczyła brwi. - Co jest...?
Wolała już dłużej nie czekać. Pęcherz niemiłosiernie uciskał, a to wszystko coraz mniej jej się podobało i coraz bardziej niepokoiło. Wróciła na poprzednie miejsce, przyłożyła dłonie do szyby, a szron zaczął ją szybko pokrywać. Wtedy rozległ się kolejny hałas za plecami Frozen i kobieta wystraszyła się, co zaowocowało zdekoncentrowaniem. W ciągu sekundy cały dach pokrył się warstwą skrzypiącego lodu, a szyba zamarzła.

Crystal stanęła na niej i wróciła do swojej zwykłej postaci. Lód zatrzeszczał ostrzegawczo pod jej nogami, a ona jedynie mocniej tupnęła, wpadając do budynku wraz z kawałkami szkła. Nim uderzyła o podłogę, znów zmieniła się w chmurkę i lekko wylądowała. Właściwie to nie zastanowiła się, co robić dalej i musiała na szybko coś wymyślić.
„Lód.”
Pokryła nim podłogę, mając nadzieję, że mężczyźni zaczną się na nim ślizgać. Dalej chciała wysłać po posadzce kilka ostrych sopli, by ich nieco uszkodzić lub chociaż spowolnić. A dalej? Dalej będzie improwizować…
Zobacz profil autora
Serge
Elvenking



Dołączył: 04 Lip 2008
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:29, 14 Wrz 2010     Temat postu:


- Jest! Wreszcie ją mam! Dłoń Chwały jest moja! – zawołał Crane unosząc ręce w geście zwycięstwa. W jednej z nich dzierżył masywną, zaciśniętą w pięść dłoń z czarnego kamienia.

Nie cieszył się długo, gdy nagle jeden z regałów poruszył się, odcinając Crane’a i jego ludzi od wyjścia przez schowek. Zdezorientowane i zaskoczone zbiry rozproszyły się po pomieszczeniu, unikając spadającego kolejnego bookcase’a. Niestety, nie wszystkim się udało. Jeden z mniej bystrych karków zniknął pod stertą książek i antyków, przygnieciony masą regału i przedmiotami, które narobiły sporo hałasu.



Pozostali zaczęli znikać pojedynczo, a ich ciała poczęły lądować za drzwiami antykwariatu. Przerażeni bandyci otworzyli ogień strzelając do sufitu i naokoło. A Stalker działał dalej pochłaniając w mrok kolejnych przestępców.

Gdy wyglądało na to, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, szyba nad nimi pękła i ze sklepienia lunął deszcz ostrych jak brzytwa kawałków szkła pokrytych lodem. Część z nich poraniła dwóch zbirów, jeden drasnął w ramię Crane’a i Stalkera, który jednak nic sobie z tego nie zrobił. Po chwili w sali pojawiła się półprzezroczysta postać o niebieskich włosach, która najpierw zmroziła podłogę wokół siebie, a następnie ruszyła w kierunku Scarecrowa nie zważając na nikogo wokół. Mężczyzna z kijem chciał się na nią zamachnąć od tyłu, jednak odrzuciła go niewidzialna siła. Gdy Crystal zerknęła w prawo, dostrzegła ukrytego za powalonym regałem młodego mężczyznę.

Crane próbował wykorzystać sytuację, by się bronić i rzucił w kierunku Crystal dwoma kulami, które przeleciały przez nią jak przez ducha i rozbiły się u stóp dresiarza, który został właśnie porwany pod sufit przez niewidzialne „coś”. Frozen miała zamiar uderzyć Scarecrowa, jednak Stalker był szybszy i posłał go na pobliską ścianę. Impet uderzenia był tak duży, że Crane’owi spadła maska i spojrzeliście w jego skąpaną w szaleństwie twarz.

Ale coś było nie tak, przynajmniej tak się wam wydawało. Scarecrow uśmiechał się dziwnie, a jego oczy błyszczały zieloną, fluorescencyjną barwą. Ruszył z dzikim śmiechem na Crystal, jednak ta przybiła go dwoma soplami lodu do ściany.

* * *

Powietrze rozdarły syreny radiowozów zbliżających się do Castle Street. Gliniarze najwyraźniej dowiedzieli się już, gdzie mógł się zaszyć Crane, nie pozostawało wam więc nic innego, jak ulotnić się z „miejsca zbrodni”. Dach tuż obok antykwariatu wydawał się dobrym miejscem, by zaczekać i posłuchać z pierwszej ręki, o czym dyskutują gliny przy takiej akcji.

Pierwsze trzy radiowozy nadjechały chwilę potem, jak ukryliście się w objęciach nocy i mrozu. Kilku umundurowanych mężczyzn i kobieta po cywilu zbliżyli się powoli do bramy w której mieścił się „Soul House”. Nawet mimo tańczącego między budynkami wiatru dało się ich usłyszeć.

- Ciężko uwierzyć, że Scarecrow zaczął działać tak szybko od momentu ucieczki. – rzucił jakiś czarnoskóry funkcjonariusz sięgając po broń.
- To świr, a dla takich nigdy nie jest za wcześnie, Johnson. – odparła efektowna, czarnowłosa kobieta. Chwilę później wyciągnęła krótkofalówkę z kieszeni płaszcza. – Tutaj Ricketts. Tyły zabezpieczone?
- Zabezpieczone. – odpowiedział jej jakiś niewyraźny głos dobiegający z urządzenia.
- Dobra, panowie, wchodzimy. – stwierdziła pewnym głosem wyciągając glocka. Wyglądała na dowodzącą całą akcją. – Głowa tam gdzie lufa, ruszać się spokojnie i powoli. Osłaniać swoje tyłki.

Nie minęło dużo czasu, jak funkcjonariusze zaczęli wyprowadzać co bardziej przytomnych zbirów. W oddali słychać było syreny ambulansu, więc pewnie ktoś zawiadomił ich o zajściu w antykwariacie i że nie wszyscy „zwiedzający” mogą wyjść o własnych siłach. Jako ostatniego, skutego kajdankami wyprowadzono Scarecrowa, który rozglądał się po okolicy nerwowo powtarzając w kółko „Gdzie ja jestem? Jak tutaj trafiłem?”

Może i nie byliście takimi detektywami jak Batman, ale czytaliście gazety, w których często przedstawiane były metody działania Crane’a. Bandzior maniakalnie upajał się ludzkim strachem i miał dość wąskie zainteresowania jeśli chodzi o tego typu „zabawy”. Więc co w takim razie robił w jakimś podrzędnym antykwariacie, próbując ukraść jakiś staroć? I dlaczego nawet nie wiedział gdzie jest, gdy go wyprowadzano? A może to była tylko jedna z jego gierek? Pytań było więcej niż odpowiedzi i zapowiadało się, że noc będzie długa.

Z rozmyślań wyrwały was słowa tej policjantki, Ricketts, która stała niemal centralnie pod wami i rozmawiała z czarnoskórym policjantem.
- Podejrzana sprawa, ciekawa jestem kto ich tak urządził. – rzuciła.
- Może Batman?
- Nie, Uszaty jest w porcie z Robinem, ponoć ma tam niezłą jazdę z Two-Face’em i jego zbirami. Część wygląda mi na robotę jakiegoś zwierza… może bestię… Druga część na Freeze’a, ale on siedzi w Arkham z tego co wiem. Co najmniej trzy osoby sądząc po śladach. Jadę z nimi. – wskazała głową na radiowóz nieopodal. - chcę mieć pewność, że Scarecrow dotrze do Arkham bez żadnych niespodzianek. Chcę go przesłuchać na miejscu. Ty tutaj posprzątaj, potem napisz raport. Daj mi znać przez radio, jak będziecie już odjeżdżać.
- A co z tymi, którzy nas ubiegli?
- Przecież załatwili za nas sprawę, nie? – odparła policjantka. – Nie forsuj tej sprawy. Przynajmniej nie za bardzo.

Johnson skinął jej głową, a kobieta wpuściła dłonie w kieszenie płaszcza i wsiadła do radiowozu, który po chwili odjechał wraz z nią i Crane’em. Zamierzaliście się oddalić, gdy nagle odezwała się krótkofalówka Johnsona.
„- Axeman uciekł z Arkham! Jest uzbrojony i niebezpieczny! Możliwe, że wykorzystał tę samą drogę co Scarecrow i Two-Face. Ostatnio widziany w okolicach doków Dixona. Wszystkie wolne jednostki – zgłosić się do centrali.”
- Niech to szlag! Jeszcze tego mi brakowało na koniec zmiany…– gliniarz zaklął szpetnie po czym ruszył pogonić swoich ludzi w antykwariacie.

Symbol Batmana wciąż wisiał nad miastem na zachmurzonym, nocnym niebie.
Zobacz profil autora
Ouzaru
Blind Guardian



Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 788
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dunbar, Szkocja
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:50, 14 Wrz 2010     Temat postu:


Stalker westchnął cicho. Musiał zgarnąć swoje ubrania z zaułka, udać się do domu i poszukać jakichś informacji o tym Axe-manie. Wysyp świrów, psia ich mać...
Mutant wyglądnął ostrożnie przez dziurę zrobioną przez Crystal. Znalazł wśród walających się na ziemi “szpargałów” Dłoń Chwały, jak nazwał ją Scarecrow. Przyjrzał się jej dokładnie, by zapamiętać ten przedmiot dobrze. Jutro poszuka na jego temat informacji. Schował się z powrotem, by jakiś gliniarz przypadkiem go nie dostrzegł.
Mutant obejrzał się na pozostałą dwójkę. Tę “królową lodu” i Pana Schowa-Się-Za-Regałem, którzy wraz z nim przycupnęli na dachu. Uniósłby brew, gdyby w tej postaci takową posiadał.
- Któreśśś z wasz planuje udaććssię ża Sssiekiereżadą? - zapytał beznamiętnie swoim niskim, głębokim głosem. Budowa jego paszczy i języka nie sprzyjały konwersacji, Stalker więc mówił z pewnym trudem.

- Chyba ja pójdę, choć mi się to w ogóle nie podoba - powiedziała kobieta, a jej głos miał nieco metaliczną barwę. Nie była zachwycona tym, do jakiego cyrku trafiła. Zwłaszcza ten syczący i sepleniący stwór jej nie przypadł do gustu. - Dziwne, że w ciągu jednej nocy trzech typów uciekło z Arkham. Pewnie wykopali sobie tunel łyżeczką od herbaty...

Stalker wzruszył ramionami.
- Mozliwe, że mnie zobacczyssz na miejssczu.. jeśśli maszz dobre oko - stwierdził. - Tymczassem - wskoczył na sąsiedni budynek i ruszył po ściane w górę. Musiał zahaczyć o zaułek, w którym zostawił ubrania, potem o dom, zebrać informacje i ruszyć do doku Dixona. Im szybciej tym lepiej. O tej porze metro jeździło już na tyle rzadko, że mógł zrobić sobie “spacer” po dachach. Tym bardziej, że śnieżyca ograniczała widoczność.
Ruch to zdrowie, mawiają.

Z kolei Crystal miała zamiar się udać tam od razu. Skoro jej brata nie było tutaj, możliwe że wcześniej się coś dowiedział i ruszył do doku.
- Powodzenia - powiedziała pod nosem i skinęła głową temu “czemuś”.

Felix nie miał zbyt dużo czasu na reakcję, gdy regał się zawalił dobrą robotę załatwił gargulec, a reszty dokończyła lodowa lalunia. Po skończonej akcji wycofał się do najbliższego budynku. Klatka schodowa była pusta i bez żadnych przeszkód dostał się na dach.
Gdy mutant zmył się gdzieś w mroku nocy poprawił kaptur, a następnie zwrócił się do kobiety.
- Wiesz coś na temat tego gościa? Axe-man czy jakoś tak? - zapytał. - Wybacz niewiedzę, jestem nowy na dzielni.

- Tylko tyle, że nosi wielką siekierę i morduje ludzi - odpowiedziała, wzruszając lekko ramionami. - Ale to chyba wynika z samej nazwy. - Uśmiechnęła się krzywo.

- Milutko. Ale tym razem chyba spasuję, chyba że dysponujesz jakimś Icemobile. - powiedział. - Do następnego.
- Nie, ale mam telefon i mogę zadzwonić po taksówkę - to stwierdzając uśmiechnęła się szeroko i zmieniła swoją postać na zupełnie normalną. Teraz wyglądała jak jakaś nastolatka i miała na sobie niebieski kombinezon z dziwnego materiału.
- Jeśli tylko jakiś taksówkarz zgodzi się jechać o tej godzinie do doków. I przy okazji, zdecydowanie lepiej wyglądasz w tej postaci. - stwierdził, zastanawiając się, czy czasem już gdzieś nie widział tej dziewczyny. - Czy my się czasem wcześniej nie spotkaliśmy?
- Hmm... Szczerze wątpię, mało wychodzę z domu - odpowiedziała, marszcząc lekko brwi. - Jeśli taksówkarz będzie marudził, to zadzwonię po szofera. - Wzruszyła ramionami, po czym sięgnęła po telefon i wyjęła go z jakiegoś opakowania, które zapewne miało chronić przed zimnem. - Taksówkę chciałam zamówić. Z Castle Street do doku Dixona. Crystal Danforth - powiedziała, po czym podała swój numer telefonu, pod który mieli ewentualnie oddzwonić. Rozłączyła się. - Sprawdzą, czy mają kogoś wolnego - wyjaśniła.
- Czyli szukają największego frajera. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Czy się spotkaliśmy? - zapytała, by mieć pewność, o co mu chodzi.
- Po prostu mam wrażenie, że skądś cię kojarzę. - wzruszył ramionami.
- Pewnie z reklamy - zaśmiała się. - Albo z gazet.
Telefon zaczął dzwonić i w kilku zdaniach kobieta uzgodniła coś z centralą.
- Za jakieś pięć do dziesięciu minut będzie taksówka - poinformowała mężczyznę.
- W takim razie powinniśmy zejść chyba na dół. - poczekał, aż dziewczyna ruszy pierwsza. - Więc w swoim “oficjalnym” wcieleniu jesteś jakąś modelką, tak?
- Można tak powiedzieć - odpowiedziała, zmieniając się w chmurkę i bezpiecznie zlatując na dół. Gdy tylko mężczyzna do niej dołączył, stwierdziła. - Myślę, że to nie jest zbyt dobry moment, by rozmawiać o tym, kim jesteśmy. Zwłaszcza, że ja nic o tobie nie wiem.
Felix ponownie skorzystał z klatki schodowej.
- I niech lepiej tak zostanie. - skomentował odnośnie swojej tożsamości.
- Tajemniczy jak wszyscy - podsumowała, krzywiąc się. W milczeniu czekali, aż podjedzie taksówka.
Zobacz profil autora
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny

 


Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach